.
się wokoło. Na ścianach wisiało kilka obrazów, ale ją najbardziej zainteresowała mozaika zajmująca jedną trzecią pionowej powierzchni.
– Niezwykłe. Kolekcjonujesz dzieła sztuki?
– Po prostu cenię sobie piękno. W każdej formie. – Zatrzymał wzrok na jej twarzy, co uznała za ogromny komplement, choć wyrażony niewerbalnie.
Powinna jednak pamiętać, że nie przyszła tu flirtować czy fantazjować, tylko znaleźć odpowiedź na swoje pytania.
Adam wszedł na platformę, na której ustawiono samochód, i otworzył drzwi pasażera.
– Co robisz?
– Zawiozę cię do domu.
– Tym? Przecież to część twojej galerii. I nigdzie nie widzę drzwi garażowych.
Rozejrzała się raz jeszcze, ale nie, nie myliła się.
– Mam rację? – spytała na wszelki wypadek.
– Istotnie, nie ma drzwi – odparł. – Ale jest winda.
– Gdzie?
– Stoimy na niej. A teraz, wsiadamy.
Kremowa skóra siedzenia miękko się pod nią ugięła.
Adam obszedł samochód i usiadł na siedzeniu kierowcy.
– Tylko się nie przestrasz. Pojedziemy w dół.
Coś przycisnął, coś przekręcił i platforma wolno pojechała w dół przy dźwięku przypominającym wysuwanie podwozia w samolocie.
Kiedy spojrzała w górę, sufit już się zamykał. Tylko geniusz mógł zaprojektować coś podobnego.
Garaż znajdował się na poziomie ulicy. Stały tam trzy inne samochody: jaguar, terenowy jeep i sportowy, dwumiejscowy kabriolet.
– Nie mogliśmy wziąć któregoś z tych? – spytała.
– Tak jest najwygodniej dla ciebie – odparł z uśmiechem. – Poza tym już dawno nim nie wyjeżdżałem.
– Lubisz szybkie samochody?
Pilotem otworzył drzwi garażowe i do środka wlał się słoneczny blask.
– Strasznie dużo pytań zadajesz. Lepiej usiądź wygodnie i rozkoszuj się przejażdżką.
Jaki miała wybór? To jasne, że nie lubił mówić o sobie. Mii wciąż dźwięczały w głowie słowa umierającej siostry: „Ojcem dziecka jest Adam Chase, architekt. To była tylko jedna noc… Znajdź go”.
Nietrudno było zrozumieć, dlaczego Anna tak niewiele wiedziała o ojcu swojego dziecka. Zapewne podczas ich spotkania to ona mówiła o sobie, a może oboje mówili niewiele.
Podczas jazdy obserwowała jego profil. Rzeźbione kości policzkowe, zamyślone, szare oczy, mocno zarysowana broda. Rozjaśnione słońcem krótkie, proste, gęste włosy. Ani śladu obrączki. Równie dobrze mógł mieć dziewczynę, ale raczej sądziła, że jest samotny. Wyczuwała w nim coś nieodgadnionego. W sumie nadal prawie nic o nim nie wiedziała i nie mogła mu powiedzieć o Rose. Jeszcze nie.
Być może, wcale jej nie zechce w swoim życiu.
– Może jednak odwiozę cię do domu? – spytał. – Później przyślesz kogoś po swój samochód.
– Nie, najlepiej sama go zabiorę. Dam sobie radę.
– Jak chcesz… – Nie wyglądał na przekonanego, ale już nic nie mówił.
– Gdzie zaparkowałaś?
– Przy stacji pogotowia.
Resztę drogi przejechali w milczeniu. Zbyt szybko znaleźli się na parkingu.
Zaparkował obok wskazanej przez nią białej toyoty. Wśród zebranych tu samochodów rolls wyglądał śmiesznie nie na miejscu. Ze szkolnego busa wysypała się gromadka roześmianych dzieciaków.
– Zaczekaj tutaj, pójdę po twoje rzeczy. Gdzie dokładnie je zostawiłaś?
Cóż… w tej kwestii zwyczajnie skłamała. Nie miała ze sobą nawet plażowego ręcznika.
– Nie pamiętam… może włożyłam wszystko do bagażnika?
W ogóle się tym nie przejął, więc odetchnęła z ulgą. Przesunęła się na skraj siedzenia, wysunęła nogę nad chodnik i spróbowała ją obciążyć.
– W porządku – powiedziała w odpowiedzi na jego zatroskane spojrzenie.
– Na pewno?
– Pomóż mi tylko dojść do samochodu.
Objął ją ramieniem i znów ogarnęło ją tamto ciepłe, ckliwe uczucie. Na wpół idąc, na wpół podskakując na zdrowej nodze, dotarła do drzwi kierowcy.
– Masz kluczyki? – zapytał.
Sięgnęła do kieszeni szortów.
– Cóż… w takim razie chyba się pożegnamy.
– Tak.
Żadne się nie poruszyło. Wokół słychać było odgłosy zbudzonej do życia plaży, śmiech dzieci, płacz niemowląt, huk fal i tęskne nawoływanie mew, a pomimo to wciąż mieli wrażenie, że są tam sami. Adam z pewnością nie powie już ani słowa, choć przez moment miała wrażenie, że chciał to zrobić.
Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
– Dziękuję. Byłeś kochany.
Cofnął się lekko.
– Bardzo proszę.
– Bardzo bym chciała ci się zrewanżować i ugotować któreś z ulubionych włoskich dań mojej babci, ale…
– Ale? – Uniósł pytająco brwi, wyraźnie zainteresowany.
– Kuchenka mi się zepsuła. – Nie całkiem kłamstwo. Dwa palniki nie działały, a piecyk rzeczywiście miewał swoje humory.
– Nie rób sobie kłopotu.
Powoli traciła nadzieję, ale nie przestała się uśmiechać.
– Szczerze mówiąc, uwielbiam włoskie jedzenie, więc może mogłabyś ugotować coś u mnie? Oczywiście, jak wydobrzejesz.
U niego? W tej fantastycznej kuchni? Cóż, cuda się zdarzają.
– Bardzo chętnie. W sobotę wieczorem? Około siódmej?
Będzie miała trzy dni na dojście do siebie.
– Doskonale.
Czy to randka? Nie, nie powinna tak myśleć. Przede wszystkim musi pamiętać o swojej misji.
Nawet jeżeli jej wargi wciąż pamiętały dotyk jego skóry.
Adam zdjął okulary i położył je na stole kreślarskim. Rozprostował plecy i westchnął. Zmęczone oczy domagały się odpoczynku. Przymknął je więc i przez chwilę pocierał palcami grzbiet nosa. Jak długo już tu siedział? Zerknął na zegarek. Siedem długich godzin. Projektował willę na południowym wybrzeżu Hiszpanii. Szło dobrze, ale stracił koncentrację i potrzebował przerwy.
A wszystko z powodu pięknej Mii. Od rozstania dużo o niej myślał, choć kobiety nieczęsto zajmowały jego wyobraźnię. Ta jednak dziwnie go zaintrygowała. Po kilku godzinach w jej towarzystwie dotkliwiej odczuwał swoją samotność.
Cenił sobie prywatność, ale jej nieposkromiona ciekawość i wścibskie pytania jakoś go nie zraziły. Przeciwnie, wspólnie spędzone chwile były najjaśniejszym punktem całego tygodnia i bardzo się cieszył perspektywą sobotniego spotkania.
– Mama.