Kocham Adama. Charlene Sands
fakultetów.
– Owszem.
– Jesteś bardzo zdolny. A dlaczego wybrałeś właśnie architekturę?
Pogrążony we własnych myślach, tylko wzruszył ramionami. Czyżby znów udało jej się zadać jedno z tych niewygodnych pytań?
– Chyba po prostu chciałem stworzyć coś trwałego, coś, czego nie zabierze wiatr.
– To mi się podoba – odparła z uśmiechem.
– A mnie podobasz się ty, Mia.
Wziął ją za rękę. Jego dłoń była silna, ale delikatna, a oczy nabrały ciepłej barwy łupków. Mia miała w głowie kompletny chaos. Tego nie planowała, ale stało się i jej misja zawisła na włosku.
Odebrała mu dłoń i wstała zdecydowanie.
– Lepiej zamieszam sos.
On też się podniósł. Dżentelmen w każdym calu.
– Oczywiście.
Umknęła, nie przestając czynić sobie wyrzutów. Nieprędko zapomni wyraz rozczarowania na przystojnej twarzy Adama.
ROZDZIAŁ TRZECI
Adam też miał do siebie pretensje. Omal nie zawalił sprawy. Niepotrzebnie ją spłoszył. Ale też zupełnie jak sztubak zadurzył się w tej dziewczynie, która była jak powiew świeżego powietrza.
Kiedy przyniósł do kuchni ponownie napełnione kieliszki, Mia stała przy kuchence. Znów miała na sobie kwiecisty fartuszek. Na widok tej tak bardzo domowej sceny ścisnęło go w gardle. Nie pamiętał, kiedy ostatnio kobieta ugotowała coś dla niego. Poza Mary, oczywiście.
Podał jej kieliszek.
– Jak ci mogę pomóc?
– Przygotujesz sałatę?
– Dobrze.
Wyciągnął z lodówki dużą, drewnianą miskę, przykrytą folią.
– Co o tym powiesz?
– Szybki jesteś. – Uśmiechnęła się krzywo.
– To zasługa Mary. Wszystko przygotowała. – Z szuflady wyłowił bochenek świeżego, chrupiącego, włoskiego chleba. – Nawet pieczywo.
– Serdeczne dzięki, Mary. Sos jest prawie gotowy. Przyniosłam domowy makaron, ale to nie ja go zrobiłam, tylko moja babcia. Zna się na tym jak nikt.
Ułożyła kilka płatów cienkiego ciasta na blacie, zwinęła je i pokroiła w dość szerokie wstążki.
Aromat czosnku, ziół i mięsa pobudzał apetyt, przypominał sielskie dzieciństwo, kiedy siadał do stołu z rodzicami i rodzeństwem…
Zabrali jedzenie i wino na werandę. Było już ciemno i świecił księżyc. Adam zapalił grube świece przygotowane wcześniej przez Mary. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak swobodnie. Mia najwyraźniej niczego od niego nie chciała. Była ciekawa, ale nie natrętna. No i potrafiła go rozśmieszyć. I pomyśleć, że gdyby nie wypadek, może wcale by jej nie spotkał.
Nawinął parujące wstążki na widelec. Sos boloński był najlepszy, jaki kiedykolwiek jadł, a sam makaron niezwykle delikatny. Danie było jednocześnie łagodne i pikantne, po prostu doskonale zrównoważone.
– Och – powiedział, oblizując się łakomie. – To jest przepyszne. Poproszę o dokładkę, jeżeli można.
– Obraziłabym się, gdybyś jej nie wziął. – Nałożyła kolejną kopiastą porcję i posypała parmezanem. – Proszę bardzo. To cię powinno zadowolić.
– Będę musiał jutro przepłynąć podwójny dystans.
– Ile kilometrów zwykle robisz?
– Około pięciu.
– Codziennie?
– Jeśli tylko jestem w domu.
– Dużo podróżujesz?
– Tylko kiedy muszę.
W gruncie rzeczy wcale nie lubił podróżować, ale kochał swoją pracę, więc godził się na te niedogodności. Wyobraził sobie Mię dotrzymującą mu towarzystwa na wybrzeżu Hiszpanii i czekającą na niego z kolacją. Zagłębiony we własnych myślach, nie słuchał jej słów.
– Przepraszam, nie usłyszałem, co mówiłaś.
– Tylko że bardzo bym chciała pojechać do Włoch. Zawsze marzyłam, by poznać kraj ojczysty mojej mamy.
Tak, ludzie często poszukiwali swoich korzeni, ale on nie tęsknił za powrotem do Oklahomy. Po śmierci Lily rodzina nie zdołała się już pozbierać i budził się zlany zimnym potem, kiedy katastrofa, która kosztowała życie jego siostry, wracała do niego w snach.
– Włochy to piękny kraj.
– Byłeś tam?
– Raz. Może miałabyś ochotę na spacer po plaży? Wezmę latarkę.
Zerknęła na zegarek.
– Bardzo chętnie, ale robi się późno. Może innym razem.
Późno? Ledwo minęła dziesiąta.
Odnieśli talerze do kuchni. Adam wyciągnął z lodówki ciasto ozdobione wianuszkiem świeżych truskawek i wzorkiem z bitej śmietany.
Mia popatrzyła na nie z uznaniem.
– Wspaniałe. Mary przypomina mi moją babcię. Nie można być głodnym, kiedy jest w pobliżu.
– Już ją lubię.
Odkroił duży kawałek.
– Mam nadzieję, że to dla ciebie – powiedziała, przytrzymując jego dłoń tak, by następny kawałek wyszedł mniejszy.
Od jej dotyku zakręciło mu się w głowie. Do tego ten zapach, lekki i kwiatowy… Nie, z pewnością nie pozwoli jej odejść.
– Mia… – Odwrócił się do niej i odgarnął kosmyk włosów spadający na twarz.
Upuścili nóż i spletli palce, a on przyciągnął ją bliżej, aż oparła się piersiami o jego pierś.
– Mia – powtórzył, muskając wargami jej włosy i czoło.
– Pocałuj mnie – szepnęła, wznosząc ku niemu drżące wargi.
Posłuchał natychmiast, najpierw smakując delikatnie i czule. Była tak miękka i kusząca. Nie chcąc jej przestraszyć, starał się niczego nie przyspieszać, dać jej czas na przyzwyczajenie się do niego. Ale to było trudne. Zanim stracił opanowanie, ogromnym wysiłkiem oderwał się od niej i cofnął o krok.
Przycisnął czoło do jej czoła, potem je ucałował.
– Pójdź ze mną jutro na kolację, Mia – szepnął z naglącą nutą w głosie.
Cały skoncentrowany czekał na odpowiedź. Jej milczenie było niepokojące.
– Dobrze – odszepnęła w końcu, głosem równie chropawym jak jego. – A teraz lepiej się pożegnajmy.
Nie chciał, żeby odeszła, ale i nie chciał jej zniechęcić. Nie była typem dziewczyny na jedną noc i należało to uszanować.
Ciasto zostało zapomniane. Trzymając się za ręce, podeszli do drzwi.
– Do jutra. Dziękuję za pyszną kolację.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Dziękuję raz jeszcze. Przyjadę po ciebie, tylko podaj mi adres.
– Sześć cztery, sześć cztery Atlantic. Mieszkanie numer