W górskiej rezydencji. Кэтти Уильямс
Jak mogła zebrać myśli, kiedy stał tuż obok, patrząc na nią tymi ciemnymi oczami, które były jednocześnie zuchwałe i nieprzeniknione?
‒ Jestem tu zatrudniona – przerwała milczenie. Była cała spocona i nie mogła oderwać od niego spojrzenia.
Uniósł pytająco brew, ona zaś obrzuciła go gniewnym wzrokiem; miała prawo tu być, a on nie, i to z pewnością.
Zastanawiała się, jakim cudem czyjeś życie może się tak nagle wykoleić? Powinna tu dochodzić do siebie, oderwać się na chwilę od codzienności i zbierać siły na powrót do Londynu. Powinna korzystać z tej wspaniałej kuchni i pichcić coś bezglutenowego dla pani Ramos, coś mięsnego dla jej męża i zdrowego dla ich dzieci. Ona jednak mierzyła się wzrokiem z kimś o wyglądzie Adonisa, ale zachowaniu jaskiniowca.
‒ Ach, tak?
‒ Tak. Zresztą to nie pański interes! Ramosowie zatrudnili mnie tutaj na dwa tygodnie. I zjawią się lada chwila…
‒ Zatrudnili… trudno mi w to uwierzyć, skoro wiem, że Alberto i Julia nie zjawią się tutaj, ponieważ jedno z ich dzieci zachorowało.
Podszedł do lodówki, wyjął butelkę wody mineralnej i napił się, nie spuszczając z niej wzroku.
‒ Och. – Ten arogancki mężczyzna nie był włamywaczem, ale zdenerwował ją jeszcze bardziej, nie wspominając wcześniej o tym, że zna rodzinę, do której ten dom należał. – Jeśli sądzi pan, że zamierzam przepraszać za…
‒ Za to, że chciała mnie pani zaatakować czajnikiem?
‒ …to jest pan w błędzie. Nie wiem, co pan tu robi, ale nie należało się tak skradać, tylko powiedzieć mi, że zna pan właścicieli. – Nagle przyszło jej coś do głowy. – Sądzę, że i pana zostawili na lodzie.
‒ Słucham?
‒ Zostawili na lodzie – wyjaśniła ponuro.
Teraz, kiedy nie groził jej już bezpośredni atak, trochę się uspokoiła, ale nadal uważała, że powinna zachować bezpieczny dystans pomiędzy sobą a Adonisem, który wciąż stał przy lodówce, a mimo to działał bardzo osobliwie na jej system nerwowy.
Jego nogi były bardzo długie i umięśnione, miały też zgrabne kostki, co zauważyła, kiedy już usiadła przy stole. Były doskonałe, opalone na brąz jak on cały…
Uświadomiła sobie, że coś powiedział, i zmarszczyła czoło.
‒ Nie, niech pan tylko tego nie mówi. – Jęknęła, zorientowawszy się, że wskazał na rzecz oczywistą: jak zdołała tu dotrzeć, nie będąc poinformowana, że zlecenie zostało odwołane. – Nasłuchałam się już od Sandry o tym, że nie odbieram telefonów. Nie wydaje mi się, żebym mogła to jeszcze znosić z pańskiej strony. A w ogóle, kim pan jest? Pańska agencja nie powiadomiła pana, zanim przyjechał pan tu na darmo?
Lucas miał wrażenie, że trafił do domu wariatów. Przesunęła dłonią po rudych włosach, które, jak zauważył z uznaniem, były bardzo gęste i długie, na dobrą sprawę sięgały jej talii.
‒ Agencja? – spytał zdumiony.
‒ Sandra to dziewczyna w agencji, dla której pracuję. W Londynie.
Uległa pokusie i przyjrzała mu się dokładnie; poczuła, że się czerwieni. Było w nim coś cudzoziemskiego, pięknie i egzotycznie cudzoziemskiego, ale posługiwał się angielskim perfekcyjnie, jedynie ze śladem obcego akcentu.
‒ Miałam gotować dla Ramosów i zajmować się ich dziećmi. – Nagle sobie uświadomiła, że wymienił ich imiona, jakby mówił o kimś znajomym. – W jakim celu pana zatrudniono? Nie, nie musi mi pan mówić.
‒ Nie muszę?
Wydawała mu się fascynująca, jak ktoś z obcej planety. Lucas nieodmiennie wzbudzał bezkrytyczny podziw i uległość kobiet. Mówiły mu to, co chciał usłyszeć. Wiedział od najwcześniejszych lat i teraz, gdy liczył ich trzydzieści cztery, co znaczy władza. Przywykł do tego, że jest traktowany jak człowiek, który zawsze wygrywa. Miliarder, który może mieć wszystko na skinienie.
Czym się według tej kobiety zajmował? Chciał to usłyszeć.
‒ Instruktor narciarski – oświadczyła Milly, odkrywszy nagle, że ten dziwny obrót spraw ma zbawienny wpływ na jej depresję. Niemal nie myślała o Robbiem, Emily i całym tym horrorze, od kiedy na scenie pojawił się Adonis.
‒ Instruktor narciarski – powtórzył.
‒ Wygląda pan na kogoś takiego – oznajmiła w zamyśleniu.
‒ Mam to uznać za komplement?
‒ Jeśli pan chce. – Wycofała się czym prędzej, by nie pomyślał, że próbuje na nim swoich sztuczek. – Czyż nie jest zdumiewające, jak żyją bogaci ludzie?
Patrzyła nieufnie, jak odstawia butelkę na blat szafki i podchodzi do stołu, by usiąść na krześle, a drugiego użyć w charakterze podnóżka.
‒ Zdumiewające – przyznał.
‒ Miał pan okazję rozejrzeć się tutaj? Trudno uwierzyć, że ktoś w ogóle korzysta z tego lokum. Wszystko jest takie… lśniące i kosztowne!
‒ Pieniądze robią na pani wrażenie, prawda? – spytał Lucas, myśląc o wszystkich apartamentach i domach, które posiadał, od Nowego Jorku do Hongkongu.
Milly podparła brodę dłońmi i spojrzała na niego. Zdumiewające oczy, pomyślała, i jeszcze bardziej zdumiewające rzęsy – długie, ciemne i gęste. I odznaczał się pewną arogancją. Powinno ją to zniechęcać, zwłaszcza po historii z Robbiem, ale ta arogancja Adonisa wydawała się inna…
‒ Nie… – przyznała. – To znaczy chciałabym mieć ich więcej, ale wpajano mi przekonanie, że w życiu są ważniejsze rzeczy. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, wychowywała mnie babka. Nigdy nie miałyśmy dość pieniędzy, ale się tym nie przejmowałam. Myślę, że ludzie potrafią sobie bez nich ułożyć życie… Chyba za dużo mówię, ale kiedy już wiem, że nie jest pan włamywaczem, miło mieć tu towarzystwo. To znaczy, wyjeżdżam z rana, ale… okej, dosyć o mnie… Pierwszy raz pracuje pan dla Ramosów? Mówił pan o nich jak o bliskich znajomych.
O mało nie parsknął śmiechem na myśl, że miałby dla nich pracować. Alberto był podwładnym jego ojca, a kiedy ten umarł, Lucas poniekąd odziedziczył tego człowieka, skrajnie niekompetentnego, ale nie zwolnił go ze względu na osobiste powiązania.
‒ Przyjaźnimy się od dawna – oznajmił wymijająco.
‒ Tak myślałam.
‒ Dlaczego?
Milly roześmiała się, po raz pierwszy od bardzo dawna.
‒ Bo trzyma pan nogi na krześle i zostawił pan pustą butelkę na szafce! Sandra przestrzegła mnie, żebym nie zostawiła po sobie żadnych śladów.
‒ Ma pani wspaniały śmiech – zauważył niespodzianie dla samego siebie. No i to, jak wyglądała…
Nie odnosił już wrażenia, że jest mała i pulchna. Owszem, miała około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu, ale jej skóra była satynowo gładka, a oczy odznaczały się najczystszym błękitem, jaki kiedykolwiek widział. I te dołki w policzkach…
Milly od razu się zaczerwieniła. Jego komplement przyprawił ją o głębokie uczucie zadowolenia, zwłaszcza że jej samoocena bardzo ucierpiała po tamtym koszmarnym zerwaniu.
‒ To chyba wspaniałe być instruktorem narciarskim – zauważyła zakłopotana. – Chciałby się pan czegoś dowiedzieć…? Nawet jeśli nie jest to wielki sekret?
‒ Bardzo…