Hayden War. Tom 4. Zew Walhalli. Evan Currie
Jacob Fairbairn wszedł na mostek w ciszy, obserwując pracę obsady, i podszedł do kapitana.
Kapitan Pierce Richmond był jednym z młodszych dowódców w Organizacji Solari. Został awansowany z Brytyjskiej Błękitnej Marynarki Królewskiej prosto na stanowisko dowódcze w Task Force Siedem. To nie zdarzyłoby się jeszcze dwa lata wcześniej, zbyt wielu oficerów czekało wtedy na awans. Dziś jednak budowano tak wiele nowych okrętów, że zaczynało brakować oficerów dowodzących. Takie przeniesienia stawały się więc normą.
Pierce obejrzał się, kiwnął głową i wydał jeszcze kilka poleceń, zanim odwrócił się w stronę admirała i zasalutował.
– Co nowego? – spytał Jacob.
– Sir – Pierce stanął swobodniej – o godzinie dziewiątej sonda z punktu skoku wrzuciła kilka terabajtów informacji do naszego systemu. To była wiadomość od jednego ze zwiadowców, oddalonego o cztery skoki. „Sadler”, sir.
– Okręty przeciwnika?
– Flota bojowa. Czterdzieści do pięćdziesięciu jednostek bojowych plus wsparcie.
– Cholera. Tym razem idą na ostro – westchnął Jacob.
– Tak, sir.
Pytanie, które zadawał sobie admirał, brzmiało, czy powinien teraz rzucić Task Force Siedem do walki, czy raczej zorganizować zasadzkę przy Haydenie. Nie było to łatwe pytanie, biorąc pod uwagę stosunek sił ludzi i obcych. Nawet najlepiej przemyślana i przeprowadzona zasadzka nie gwarantowała sukcesu. W przestrzeni kosmicznej istniała ograniczona ilość sposobów ustawienia okrętów i prawie nie było możliwości ukrycia się.
Z drugiej strony, spotkanie z przygotowaną do ataku flotą w otwartej przestrzeni wcale nie wyglądało lepiej.
Okręty klasy Terra były szybkie, przynajmniej tak samo jak jednostki przeciwnika, mogły więc w tej chwili za nim nadążyć, a to nieco wyrównywało szanse. W przeszłości tylko inteligentne manewry i lepsza taktyka przynosiły ludziom zwycięstwa nad silniejszym przeciwnikiem, ale Jacob zdawał sobie sprawę, że dotychczas spotkali tylko kilka jednostek wroga będących okrętami wojennymi w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wymanewrowanie i pokonanie sił, które wywiad uznawał za cywilnych kontraktorów, różniło się nieco od walki z flotą wojenną.
– Przesunąć grupę na pozycje wokół punktu Gamma – nakazał w końcu. – Przyjmiemy ich zaraz po skoku.
– Aye, sir.
Tego typu zasadzka nie dawała takiej przewagi, jak taka przy planecie, ale ludzie nie mogli sobie pozwolić na organizowanie obrony praktycznie na ostatniej linii.
Dowództwo Operacji Specjalnych Solari
Los Alamos, New Mexico
Kiedy Sorilla była w bazie Los Alamos po raz pierwszy, większość czasu spędziła nago, z sensorami poprzypinanymi na całym ciele. Tym razem pozwolono jej zachować ubranie, co paradoksalnie odczuła jako pewnego rodzaju zniewagę.
Jak zwykle przed misją, musiała przejść komisję lekarską, co wiązało się z całą serią testów, które normalnie były tak inwazyjne, jak wizyta u ginekologa. Tym razem jednak wszystko przekazywały implanty, a lekarze ledwie patrzyli w jej kierunku.
Pot spływał jej z twarzy podczas dwudziestominutowego biegu, w czasie którego monitorowano pracę serca. Starała się zwolnić jego bicie i kontrolować oddech, czego nauczyła się już dawno temu.
Mając stałe informacje od implantów, zdołała opanować wiele czynności swojego ciała w stopniu niemożliwym dla innych ludzi. Możliwość obserwowania w czasie rzeczywistym pulsu, ciśnienia krwi, saturacji i wielu innych parametrów okazała się nieocenionym narzędziem.
– Czas.
Sorilla zwolniła do marszu, biorąc z poręczy ręcznik, i wytarła twarz. Lekarze w końcu podnieśli na nią wzrok.
– Absolutnie niewiarygodne, poruczniku.
– To znaczy, że zdałam?
Lekarz chrząknął.
– Pani porucznik, widziałem olimpijczyków w gorszej kondycji fizycznej niż pani. Z całą pewnością ma pani niepowtarzalną kontrolę nad swoimi czynnościami życiowymi. W jaki sposób obniża pani na żądanie tętno?
Sorilla wzruszyła ramionami i odrzuciła ręcznik.
– Wrzucam dane biometryczne na HUD i obserwuję. To w końcu prosty odczyt, sir.
– Rzeczywiście, proste – uprzejmym tonem odparł lekarz. – Nasze dane wskazują, że wydolnościowo przewyższa pani zawodowych maratończyków o jakieś dwadzieścia procent tylko dzięki temu, że kontroluje pani tętno i oddech. To w połączeniu z ogólną sprawnością sprawia, że znacznie przekracza pani normy wymagane dla misji.
– Implanty się sprawdzają?
Doktor pokiwał głową, ale spochmurniał.
– Tak, lecz niepokoi nas to, w jakim zakresie pani się z nimi zintegrowała.
– Słucham? – spytała Sorilla, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. Wiedziała, że jej umysł i ciało robiły z implantami dziwne rzeczy. Nie były zaprojektowane, aby współpracować z „nosicielem” w taki sposób, w jaki współpracowały z nią.
– Jak pani wie, te implanty należą do serii eksperymentalnej, która używa systemu nerwowego do przekazywania informacji po całym ciele – zaczął doktor. – System wydawał się funkcjonować prawidłowo i nie interferował z pani ciałem, ponieważ dostosowany został do używania na innej częstotliwości niż organizm.
– Wiem, czytałam o tym.
– Oczywiście. No cóż, wydaje się jednak, że pani mózg nauczył się przechwytywać i interpretować te sygnały. To właśnie dlatego zaczęła pani na przykład przejawiać większą wrażliwość na zmiany grawitacji.
– Wiem, doktorze, właśnie ja to zameldowałam, pamięta pan? – przypomniała podporucznik z uśmiechem.
Nie była ekspertem medycznym, znała jednak swoje ciało i jego reakcje.
– To prawda. Potwierdziliśmy wiele z tego, czego się pani domyślała, i znaleźliśmy kilka innych interesujących rzeczy. Widzimy na przykład, że pani reakcje są szybsze, koordynacja oko – ręka o co najmniej piętnaście procent lepsza niż pani poprzedni najlepszy rezultat i w zasadzie zaczyna pani w wąskim zakresie przejawiać zdolności przewidywania.
– Twierdzi pan, że widzę przyszłość?
– Nie, nie o to chodzi – zaśmiał się lekarz. – Jednak pani mózg czyta informacje przesyłane do HUD-a, zanim oczy mają szansę je zobaczyć. W naszych testach zaczynała pani reagować na informację o sekundę przed tym, zanim powinna pani w ogóle ją zarejestrować. Obawiam się, że te zmiany mogą zacząć stanowić przeszkodę, jeśli pani mózg przestanie mieć możliwość filtrowania informacji przesyłanych przez implanty.
– Nie widzę złych stron, poza koniecznością walki o utrzymanie lunchu w żołądku podczas przejścia przez punkt skoku.
– Niestety, mieliśmy sporo problemów z tymi, którzy także dostali taki zestaw implantów. Większość z kandydatów zaczęła cierpieć na niekontrolowaną chorobę lokomocyjną, bóle głowy i inne dolegliwości, które zmusiły nas do wycofania ich z misji i usunięcia modyfikacji.
– Większość? – spytała.
– Jest pani jedyną, która jeszcze używa technologii przekazu neuronowego. Będziemy musieli zmienić to z powrotem na transmisję NFC[5].
Sorilla skrzywiła się. To nie