Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
przyjął czasowe wygnanie na to bezkresne odludzie. Dzięki temu odbędzie pokutę. Oczyści swoje szlacheckie imię, a potem powróci do prawdziwego, dworskiego życia. Lecz na razie znajdował się tu, na pograniczu, i jego duma nie pozwalała mu wodzić go przeklętym Artom za nos. Stąd rad był z powrotu varekai i ciekaw wieści od niej.
Po pokonaniu spiralnych schodów baszty Kegen wyszedł na obszerny dziedziniec. Przemierzył go i otworzył drzwi, za którymi krótki korytarz prowadził z jednej strony do zbrojowni, a z drugiej do celu jego wizyty – sali narad.
Była to średniej wielkości izba z rzędami krzeseł wzdłuż podłużnego stołu, na którym leżała mapa przedstawiająca pogranicze mroku i księstwa Aria. Wysilając swoje szaroniebieskie oczy, kapitan starał się dostrzec varekai. Bez powodzenia. Irytowało go to podczas każdego ich spotkania. Varekai, ni to człowiek, ni zwierzę, zrodzona podobno z czystego światła słońca, wtapiała się kolorem skóry w tło niczym kameleon.
W pewnym momencie rozległo się ciche klekotanie. Kegen rozpoznał ten dziwny dla niego dźwięk. Spojrzał w jego kierunku i wyłowił wzrokiem niewyraźne zarysy przykucniętej, kobiecej sylwetki. Varekai patrzyła na niego jasnymi niczym światło słońca oczyma, wypełnionymi wielkimi źrenicami. Jak zwykle z jej postawy i mimiki twarzy nie dało się nic wyczytać.
– Jestem gotowy – oznajmił jej Kegen, domyślając się, co zaraz nastąpi. Odpowiedział mu klekoczący dźwięk i kapitan ujrzał w swym umyśle obrazy. Wiedział, że te z jasną poświatą oznaczały rzeczy, które varekai widziała i które zdążyły się już wydarzyć. Te przyciemnione stanowiły prawdopodobną przyszłość.
Na początku zobaczył w umyśle niemal nieprzenikniony mrok, a więc odległą przyszłość. Pośród ciemności zauważył obozowisko i dwie rozmawiające ze sobą postacie. W pewnej chwili jedna z nich pchnęła drugą na ziemię i zsunęła jej spodnie. Kegen z zadowoleniem czekał na kontynuację, gdy nagle obserwowana para uciekła w popłochu, a w jej miejsce ukazały się zwiastuny mroku i rzeź.
– Dość! – wrzasnął rozkazującym tonem Kegen i spojrzał surowym wzrokiem na varekai. Nie miał ochoty na oglądanie obrazów masakrowanych ludzkich ciał. Chciał natomiast wiedzieć, i to bardzo, dlaczego i kiedy dokładnie zawita w te okolice całe stado zwiastunów mroku.
– Co jeszcze widziałaś, pokaż! – rzucił do przykucniętej istoty.
Znowu pojawiły się wizje spowite ciemnością. Kegen zauważył potężną postać z przewieszoną przez jego ramię, bezwładnie zwisającą kobietą. Naraz obraz stał się jasny – kapitan wkroczył w przeszłość. Zobaczył swoją brzemienną żonę w jadącym powozie. Uśmiechnął się na ten widok, po czym oblał go zimny pot. W tym momencie wizje wygasły.
– Co to oznacza, pokaż mi! – zwrócił się nerwowo do varekai, ponieważ wiedział, że wszystko, co zaobserwował, układało się w logiczną całość. Zwiastuny mroku i pokazaną mu, niesioną kobietę musiało więc coś łączyć z jego żoną. Na dodatek po raz pierwszy przedstawiono mu odwrotną kolejność zdarzeń, zaczynając od przyszłości. Jednak więcej wizji w jego umyśle już się nie pojawiło.
Zniecierpliwiony Kegen machnął niedbale ręką na varekai i zasiadł przy stole. Zgodnie z wierzeniami powinien okazywać tej istocie szacunek, jako niemal świętości, lecz nigdy nie był religijny. Tym, w co wierzył, była siła i władza, a skoro varekai mu podlegała, w jego oczach nie zasługiwała na to, aby traktować ją wyjątkowo.
Tymczasem wyglądało na to, że poza najazdami Artów jego księstwo mogło stać w obliczu innego zagrożenia, tym razem znacznie poważniejszego. Pojawienie się zwiastunów mroku w liczbie, jaką mu ukazano, zapowiadało zapewne niszczycielskie zaćmienie. Dlatego maczając pióro w kałamarzu, Kegen nosił się z zamiarem napisania dwóch zawierających ostrzegawczą treść listów: do szwagra, czyli księcia Arii, i swojej drugiej, starszej siostry. Piastowała ona funkcję najwyższej kapłanki w Zakonie Światła, którego wpływy obejmowały niemal połowę świetlistej półkuli, gdzie nieustannie świeciło jasne światło słońca. Oceniwszy sytuację, Kegen doszedł do wniosku, że w razie prawdziwego zagrożenia ze strony mroku księstwo Aria nie poradzi sobie bez pomocy Zakonu.
Kiedy skończył pisać, wrócił myślami do żony. Wciąż niepokoił go powód, dlaczego pojawiła się w wizji varekai. Z drugiej strony uspokajał się tym, że zaufany człowiek, któremu zlecił odebranie jej w zamian za okup, miał ją przywieźć do jego dworku właśnie powozem w towarzystwie dwójki strażników. Czyli dokładnie tak, jak zostało mu to przedstawione. Rozmyślanie przerwało mu gwałtowne pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknął Kegen. Do pomieszczenia wpadł strażnik i pospiesznie z siebie wyrzucił:
– Z mroku wyłonili się Artowie, są ich setki!
III. ŚWIĄTYNIA ŚWIATŁA
Kryształowa Świątynia Światła mieściła się na wyspie pośrodku błękitnych wód jeziora Amadest. Położona była w piątym pierścieniu światła, gdzie królowały tropikalne upały. W samym wnętrzu świątyni utrzymywał się jednak przyjemny, ożywczy chłód. Działo się tak za sprawą odbijających część promieni słonecznych półprzeźroczystych kryształów, z których wzniesiona została ta pradawna budowla. Ponadto kryształowe ściany świątyni, stanowiące pryzmat dla światła, wpuszczały je do środka w białych bądź tęczowych barwach. Nadawało to wnętrzom niezwykły wygląd, pełen uroku i dostojnej gry kolorów. Sama świątynia była takich rozmiarów, że mogła aspirować wielkością do niewielkiego miasta. Znaczyły ją dziesiątki większych i mniejszych strzelistych wież, gdzie przebywały setki różnej rangi kapłanek. Pod sobą budowla ta skrywała wielokondygnacyjne, rozległe podziemia, dorównujące niemal wielkością temu, co wznosiło się nad powierzchnią.
Elea uśmiechnęła się z politowaniem i zgniotła otrzymany list. Nieforemną kulkę papieru włożyła w płomień świecy. Rozbłysnął żwawszy ogień. Jego języki pochłonęły zapisany papier, zmieniając go w kruszące się, czarne płatki. Elea odrzuciła spopielony list na kryształową podłogę. „Słodki, naiwny Kegen. Mimo wszystko to miło, że pomyślał o starszej siostrze”.
Kobieta wyszła z pokoju i ruszyła rozświetlonym kolorami tęczy korytarzem do sali obrad. Same obrady były formalnością. Kluczowe decyzje zostały już bowiem podjęte i to przede wszystkim za jej sprawą. Lecz najwidoczniej niektóre ważkie kwestie należało wypowiedzieć na głos kilka razy.
Elea była obecnie jedną z dziewięciu najwyższych kapłanek Zakonu Światła, rezydujących w Kryształowej Świątyni. Powoli zbliżała się do swego czterdziestego cyklu słońca, czyli czterdziestu lat. Większość życia spędziła tutaj i bynajmniej tego nie żałowała, wręcz przeciwnie. Już jako dziewczynka przebierała się z lubością w zakonne szaty i przepasywała złotym sznurem, symbolizującym pozycję najwyższej kapłanki. Zamiast na dziecięcych zabawach spędzała czas na modlitwach do Bogini Światła, które sama dla niej układała. Odkąd sięgała pamięcią, czuła wielkie powołanie, prawdziwy żar, poczucie misji i miłości do światła. Gdy miała dwanaście lat, rodzice ulegli jej namowom. I tak oto, z racji wysokiego urodzenia, trafiła prosto tu, do niekończących się kryształowych przestrzeni. Z radością przyjęła śluby czystości oraz posłuszeństwa Zakonowi, aby wiernie służyć Bogini Światła. Od tamtego czasu wiele się jednak wydarzyło, co odznaczyło wyraźnie swe piętno na jej dalszym życiu. Wkrótce okazało się, że w Świątyni Światła to nie modlitwy do Świetlistej Bogini, mające zapewnić światu dobrobyt i pokój, stanowiły najważniejsze zadanie. Dorastając w kryształowych wnętrzach, Elea szybko traciła dziecięcą niewinność. Stopniowo otwierały jej się oczy na okrutną działalność świetlistej inkwizycji, dwuznaczny charakter krucjat zwanych marszami światła i na powszechną wśród wysokich rangą kapłanek walkę o władzę. O ile na początku Elea miała wątpliwości co do własnej roli w zaistniałym porządku