Sklepik z zabawkami. Marcin Rusnak

Sklepik z zabawkami - Marcin Rusnak


Скачать книгу
do głowy, za pośrednictwem książek, filmów i gier wideo.

      Coś błysnęło po mojej prawej; jakiś ruch dostrzegalny kątem oka przyciągnął uwagę. Jednak gdy zerknąłem w tamtą stronę, dojrzałem tylko biblioteczkę, a na niej równe rzędy książkowych grzbietów.

      – Paranoja… – stwierdziłem. Mój głos miał rozproszyć ciszę i dodać mi otuchy, ale wśród tych ścian niepokojąco przypominał cienki głosik małego, wystraszonego chłopca.

      Byłem, bądź co bądź, w obcym mi domu, gdzie niedawno zmarł człowiek, na zewnątrz ścielił się mrok, a jesienny wiatr pędził pożółkłe liście przez ledwo widoczne podwórze. Nic dziwnego, że ramiona pokryła mi gęsia skórka.

      Uznałem, że przyda się nieco więcej światła, ale kiedy dotknąłem włącznika, rozległ się trzask i wszystkie lampy zgasły. Zamarłem, serce zaczęło mi szybciej bić, a kiedy nieoczekiwanie skrzypnęły któreś drzwi, krzyknąłem na cały głos.

      Cisza. Spokój. I mrok. A w tym mroku ja i… i kto? Co?

      – To tylko bezpieczniki – mruknąłem, próbując nonszalancją zatuszować strach. Nie było łatwo, bo wciąż miałem to samo nieznośne wrażenie, że ktoś śledzi mój każdy ruch.

      Włączyłem latarkę w komórce i ruszyłem w stronę wejścia, gdzie spodziewałem się znaleźć skrzynkę z bezpiecznikami. Udawałem, że nie widzę dziwnych refleksów światła pojawiających się na pozornie gładkich ścianach.

      Bezpieczniki znalazłem, i owszem, koło drzwi prowadzących do piwnicy, gdzie Brian zorganizował sobie profesjonalne studio nagrań. Bardziej jednak zainteresowało mnie to, co ujrzałem obok nich. Plastikowa obudowa kryła paletę kolorowych diod, szereg przełączników, nieduży panel dotykowy i prostokątny wyświetlacz. Nad ekranem znajdowało się logo firmy InterSec i nazwa urządzenia.

      „IMCS 3.0 – Inteligentny System Monitorująco-Kontrolny”.

      Dom Briana miał moduł Sztucznej Inteligencji!

      – SI, zgłoś się – rozkazałem.

      – Słucham.

      Głos systemu nie przypominał typowego, bezpłciowego syntezatora mowy. Kojarzył się raczej z zarozumiałym nastolatkiem tuż po mutacji.

      – Od dawna mi się przyglądasz? – zapytałem.

      – Prowadzę obserwację od chwili przekroczenia progu – odparł niechętnie.

      – Wiesz, kim jestem?

      – Analiza behawioralna oraz badanie komparatywne cech fizjonomicznych sugerują z prawdopodobieństwem osiemdziesięciu dziewięciu procent, że nazywasz się David Wilcox.

      – Czyli wiesz, że teraz ten dom należy do mnie?

      Na moment zapadła cisza. Później, wyraźnie niezadowolona, SI przemówiła:

      – Zostałem w tym względzie odpowiednio poinstruowany, tak.

      – Musisz mówić w taki sposób? To jakieś intelektualne zboczenie?

      – Bardzo przepraszam – odparł system z nutką wyższości. – Nie spodziewałem się, że krewny Briana będzie miał problemy z przyswojeniem komunikatów na poziomie kompetencji językowych trzecioklasisty. Obiecuję, że to się nie powtórzy.

      – Słuchaj, SI – warknąłem. – Zmień ton albo porozmawiamy inaczej.

      – Z przyjemnością. Jakimi dialektami władasz? Jestem przygotowany do prowadzenia rozmów na dowolny temat w czterystu szesnastu gwarach w ramach stu jedenastu języków głównych. Choć, przyznaję z żalem, starożytny sumeryjski nigdy nie był moją mocną stroną.

      Spróbowałem się uspokoić i podejść go inaczej.

      – SI, napraw bezpieczniki i włącz światło.

      – Gwoli ścisłości bezpieczników się nie naprawia, ale wymienia, a te tutaj…

      – Po prostu zrób to, do cholery!

      Światła rozbłysły z powrotem, a ja odetchnąłem z ulgą.

      – Dobrze – powiedziałem. – Nazywasz się jakoś?

      – S.I.mon.

      – Simon?

      – S.I.mon – poprawił mnie z uprzejmą cierpliwością, jaką doświadczeni nauczyciele rezerwują dla najbardziej opornych uczniów. Gdyby miał ciało, rzuciłbym się draniowi do gardła.

      – Niech cię diabli! – wybuchnąłem. – Jeśli zaraz nie skończysz z tą błazenadą, każę cię skasować!

      – Dla chcącego nic trudnego.

      Tego już było za wiele. Sięgnąłem po komórkę i wybrałem numer Aainy Sengupty. Odebrała natychmiast, wyraźnie zaniepokojona.

      – Nic się nie stało – odpowiedziałem na jej pytanie. – Po prostu chciałem zapytać, czy nie doradziłaby mi pani jakiegoś serwisu zajmującego się SI. Obawiam się, że model zainstalowany w domu nieco szwankuje.

      – Bardzo mi przykro. – Sengupta rozłożyła bezradnie ręce. – To niemożliwe.

      – Co jest niemożliwe? – zapytałem nieco zdezorientowany.

      – Pan Wilcox w swojej ostatniej woli wyraźnie zaznaczył, że pańskie prawa do spadku zostaną anulowane w przypadku próby ingerencji w obecny profil osobowości SI. Bardzo prosił, abyśmy tego dopilnowali.

      Nagle poczułem się jak ofiara mało wybrednego żartu. Podziękowałem dziewczynie, przeprosiłem za zawracanie głowy i się rozłączyłem.

      S.I.mon jeszcze przez chwilę gwizdał wesoło jakąś melodyjkę, po czym powiedział głosem ociekającym słodyczą:

      – Panicz David zechce pamiętać, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Witamy w domu.

***

      Noc poświęciłem na zbieranie informacji. Nigdy nie interesowałem się systemami Sztucznej Inteligencji i teraz musiałem prędko nadrobić braki w edukacji. Zasnąłem koło drugiej w nocy, potwornie zmęczony i przekonany, że nadmiar wrażeń zaprowadzi mnie wprost do krainy koszmarów. Nic podobnego. Spałem jak suseł.

      Obudziłem się po dziesiątej, wypoczęty i pełen optymizmu. Przez ostatnie parę lat zdążyłem zapomnieć, jak wiele w kwestii samopoczucia potrafi zmienić noc spędzona w czystej, pachnącej pościeli. Poza tym od Sandera Gecko dzieliły mnie tysiące mil i fakt, że nie znał mojego prawdziwego nazwiska: to wystarczyło, żebym przez kilka dni mógł spokojniej odetchnąć.

      – S.I.mon – zaryzykowałem. – Przygotuj mi kąpiel, a zaraz później śniadanie. Jajka na boczku, czarna kawa, świeże tosty.

      – Oczywiście, Dave.

      Przez parę chwil szkicowałem co popadnie w leżącym obok łóżka zeszycie; przerwałem, gdy SI dała znać, że kąpiel gotowa. Ruszyłem do łazienki nieco zaniepokojony, ale kiedy tam trafiłem, okazało się, że życie z przerośniętym kalkulatorem w roli majordomusa wcale nie musi być takie złe. W wannie czekała na mnie woda o idealnej temperaturze, z subtelnym dodatkiem pachnącej jaśminem soli i czegoś jeszcze, czego nie mogłem rozpoznać. Zanurzyłem się w niej z przyjemnością, a wyszedłem godzinę później, pomarszczony, wyszorowany do czysta i tryskający doskonałym nastrojem.

      Do kuchni zwabiły mnie smakowite zapachy. Maleńkie automaty przypominające resoraki i zabawkowe helikoptery właśnie wycofywały się do swoich skrytek, na stole pod srebrną przykrywką czekało moje śniadanie. Z błogim uśmiechem usiadłem na krześle, położyłem sobie serwetę na kolanach i odsłoniłem swój posiłek.

      Na


Скачать книгу