Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
okres obrotu. Gdy wykryto go po raz pierwszy, zasłonił piętnaście procent światła gwiazdy. Po raz drugi – siedemset pięćdziesiąt dni później – dwadzieścia dwa procent.
Dwadzieścia dwa procent? Super-Jowisz, największy możliwy typ planety, zwykle zasłaniał około jednego procenta gwiazdy, gdy przelatywał na tle jej dysku. Aby spowodować tak wielki spadek jasności, obiekt musiałby być tak ogromny, że zasłaniałby niemal jedną czwartą dysku. To nie mogła być planeta, więc co, do cholery?
Pojawiły się dziesiątki hipotez – możliwe naturalne przyczyny, w tym wielkie obłoki pyłu, roje komet, zderzające się planety. Żadna nie pasowała do danych z obserwacji. Układ był zbyt stary, by mieć chmury pyłu czy dyski akrecyjne, prawdopodobieństwo, że zaobserwowano akurat moment zderzenia planet, było nikłe, a ilość wykrywalnego promieniowania podczerwonego słabo pasowała do wszystkich tych hipotez.
Astronomowie coraz częściej zaczynali rozważać to, co do tej pory było nie do pomyślenia – że dziwne zachowanie KIC 8462852 było skutkiem istnienia jakiegoś rodzaju obcej megastruktury, obiektu lub serii obiektów zbudowanych przez inteligentne istoty, takiego jak sfera Dysona, będąca wciąż w budowie, albo, co bardziej prawdopodobne, rój Dysona – tysiące obiektów pochłaniających energię z gwiazdy. Dane wskazywały na istnienie stałych struktur o nieregularnym kształcie, z wyraźnymi granicami, a nie na rozproszone chmury pyłu.
Obca megastruktura musiała jednak być ostatnią możliwością, którą rozważano. Nie dlatego, że astronomowie nie chcieli myśleć o kosmitach, ale dlatego, że nie była ona naukowo weryfikowalna, można więc było ją wziąć pod uwagę dopiero po wykluczeniu pozostałych opcji.
Ostatecznie jednak znaleziono naturalne wyjaśnienie. W przypadku szybko obracających się gwiazd w wyniku spłaszczenia kuli do podłużnej sferoidy mógł występować efekt zwany zaciemnieniem grawitacyjnym. Kilka dużych planet przesłaniających różne obszary powierzchni gwiazdy oraz składający się z pyłu dysk akrecyjny mogły spowodować większe lub mniejsze spadki jasności.
Były jednak pewne problemy z tą hipotezą. Gwiazda rzeczywiście szybko się obracała – na równiku okres obrotu wynosił dwadzieścia jeden godzin i kilka minut, w porównaniu z dwudziestoma pięcioma dniami ziemskiego Słońca. Nie była to jednak prędkość wystarczająca, by zmienić jej kształt. I znów, gwiazda nie była dość młoda, by orbitowała wokół niej chmura pyłu czy dysk akrecyjny.
W tym czasie jednak dwudziesty pierwszy wiek pogrążał się już w chaosie. Wszechobecna korupcja, rosnące poziomy wód, zapaść ekonomiczna, globalna wojna z islamem, pierwsza wojna Chin z Zachodem… Dziwne doprawdy, że ludzkość to przetrwała. Zawieszenie pierwszej windy kosmicznej w dwudziestym drugim wieku pomogło odwrócić kryzys, dając Ziemi surowce, tanią energię i lepszą technologię, która ostatecznie przeobraziła planetę.
Ale w czasie gdy ludzkość zaczęła coraz śmielej poczynać sobie w Układzie Słonecznym, o ekscytacji KIC 8462852 w zasadzie zapomniano. Gwiazda stała się interesującą anomalią, szybko wyjaśnioną i równie szybko zignorowaną.
– Dobra – powiedział Koenig po kilku minutach przeglądania materiałów. – To ciekawa obserwacja, ale tu jest napisane, że problem wyjaśniono. Dlaczego Agletsch się tym interesują? A może raczej… dlaczego chcą, żebyśmy to my się zainteresowali?
– Tego nie powiedziały – stwierdził Konstantin. – Wydawały się jednak uważać, że nasze wyjaśnienie było błędne. Że Gwiazda Tabby rzeczywiście jest domem zaawansowanej cywilizacji.
– Ale nie sojusznika Sh’daarów, jak mniemam.
– Owszem.
Ludzkość rozumiała teraz, że Sh’daarowie byli intruzami z dalekiej przeszłości, oznaczanej jako T-0,876gy, co często skracano do „t-sub-minus”, albo innymi słowy z przeszłości odległej o osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat. Wyglądało na to, że udało im się zwerbować również inne cywilizacje w T-prime (czyli w teraźniejszości, w dwudziestym piątym wieku): Turuschów, H’rulka, Nungiirtoków, Slanów i kilka innych. Ten sojusz, zwany Społecznością Sh’daar, wysłany został przeciwko ludzkości, by zmusić ją do porzucenia technologii mogącej doprowadzić do osobliwości technologicznej. Społeczność działała także w przyszłości. Glothrowie, pochodzący z wędrownej samotnej planety, za miliony lat mogli współdziałać ze Sh’daarami, choć natura ich relacji pozostawała niepewna.
Ludzkości udało się przetrwać tak długo tylko dlatego, że poszczególni członkowie Społeczności mieli takie same problemy z komunikacją między sobą, jak i z ludźmi. Organizacja wspólnych działań wojskowych na przestrzeni milionów lat i z udziałem kilkudziesięciu różnych gatunków istot z bardzo różnym sposobem myślenia okazała się niemal niemożliwa.
– Hmm – zastanowił się Koenig. – Jeśli obcy z Gwiazdy Tabby nie są pod wpływem Sh’daarów, mogą być dla nas przydatnym sojusznikiem.
– Właśnie. Oczywiście jeśli w ogóle będą chcieli mieszać się w sprawy ludzi.
– Co? Mogą nie chcieć, bo jesteśmy prymitywni? Albo odrzuca ich nasz zapach?
– Cokolwiek zaobserwowali ziemscy astronomowie wokół Gwiazdy Tabby w roku dwa tysiące piętnastym – przypomniał Konstantin – zdarzyło się prawie tysiąc pięćset lat wcześniej, w roku pięćset trzydziestym piątym. Jeśli rzeczywiście budowali sferę Dysona w czasie, kiedy w Europie dopiero zaczynało się średniowiecze, to gdzie są i co budują teraz? Takie istoty mogą być dla ludzi niczym bogowie.
– Gwiezdni Bogowie… – Była to stara koncepcja, sugerowana jako źródło niewyjaśnionych artefaktów technologicznych, takich jak AGTR rozsiane po Galaktyce czy Czarna Rozeta w sercu Omega Centauri. Laurie Taggart, członkini Kościoła Kreacjonistycznego Antycznych Obcych, była zwolenniczką tej idei.
– Ludzie zakochani w Gwiezdnych Bogach zapominają, że takie istoty zapewne nie mają z nami nic wspólnego – powiedział Konstantin. – Czy pan zniżyłby się do komunikacji z mrowiskiem?
– Nie wiem. – Koenig wzruszył wirtualnymi ramionami. – To zależy, czy byłbym w stanie zrozumieć, co mówią mrówki. A istnieją entomologowie, którzy chętnie poznaliby wspólny język, jeśli taki istnieje.
– Może nieco za bardzo naciąga pan tę metaforę, panie prezydencie. Chodzi mi o to, że obcy z Gwiazdy Tabby mogą nie mieć nic wspólnego z ludźmi i nie być zainteresowani komunikacją z nimi… ani pomaganiem im w walce ze Sh’daarami.
– Wyobrażam sobie, że osiągnęli własną osobliwość technologiczną – stwierdził Koenig. – Może zbudowali to coś, cokolwiek to było… i odeszli. Może ich już tam nie ma.
– To prawda. Ale fakt, że Agletsch zasugerowały, aby ziemski okręt odwiedził Gwiazdę Tabby, nieco równoważy małe prawdopodobieństwo znalezienia tam sojuszników.
– Jeśli ktoś w Galaktyce wie o potencjalnych sojusznikach, to właśnie one. Wolałbym jednak znać ich motywy. Co z tego mają?
– Musi pan potraktować ten… podarunek ostrożnie – powiedział Konstantin. – Agletsch są agentami Sh’daarów, członkami Społeczności Sh’daar. Musimy założyć, że mają własne motywy i powody do podzielenia się tą informacją. Jest mało prawdopodobne, aby pomagały nam wbrew Społeczności.
– Może mają dość i chcą się zbuntować?
Wcześniej rozważano już tę możliwość. Pewna część Agletsch wydawała się działać poza wpływem Sh’daarów. Inne osobniki zdecydowanie działały w ramach Społeczności. Były pewne poszlaki, że wolałyby się od nich uwolnić. Informacje, które sprzedały ludziom na temat innych podległych Sh’daarom gatunków, okazały się do tej pory bezcenne.