Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
Gutierrez, proszę wykonać.
– Aye, aye, admirale. Wypuszczam za trzy… dwie… jedną… start.
Orbitalny Zespół Obliczeniowy Ciołkowskiego – w skrócie OZOC – był dziesięciometrowym cylindrem, który przyleciał z Ziemi przymocowany do osi „Ameryki”. Zawierał sprzęt komputerowy, w którym sklonowano oryginalną AI zwącą się Konstantinem.
Gray nie był pewien, czy Sh’daarowie rozumieją pojęcie „ambasadora”, ale wydali pozwolenie na sprowadzenie cylindra OZOC i podłączenie go – oraz Konstantina-2 – do stacji Głębia Czasu. To, że AI była już w kontakcie z dowódcą okrętu Sh’daarów, oznaczało, że przynajmniej akceptowali Konstantina jako kogoś, z kim mogą rozmawiać.
Gray pomyślał, że coś zdecydowanie zmieniło się w nastawieniu obcych. Dwadzieścia lat wcześniej byli przerażeni, że ziemska flota przybyła do ich czasu i przestrzeni. Sh’daarowie byli skłonni zrobić wszystko – choćby skończyć wojnę – by skłonić ludzi do odejścia. Spekulowano, że obawiali się, iż ludzka obecność w ich czasie zmieni przyszłość, którą byli żywo zainteresowani.
Teraz wydawali się jednak chętni do kontaktów.
Gray podejrzewał, że bali się czegoś innego bardziej niż ludzi… nawet ludzi na swoim temporalnym podwórku.
Cylinder zawierający klon Konstantina minął osłonę dziobową „Ameryki” i ruszył w stronę lśniącego torusa. Gray nie mógł jednak przestać rozmyślać o tym, czy nawet super-AI uda się rozgryźć motywy Sh’daarów.
Rozdział piąty
2 listopada 2425
Stacja orbitalna Głębia Czasu
Chmura N’gai
Godzina 10.20 TFT
Gray siedział w czymś, co wyglądało na wielką salę wykładową. Koncentryczne kręgi wygodnych ławek górowały nad centralną przestrzenią o średnicy kilkunastu metrów. Przez kopułę nad głową admirała widać było serce Chmury N’gai, pełne gwiazd i sztucznych światów. McKennon, główna ksenosofontolog stacji, siedziała obok niego… a przynajmniej tak się wydawało. W rzeczywistości Gray był w swoim biurze na pokładzie „Ameryki”, podczas gdy McKennon przebywała w pomieszczeniu komunikacyjnym stacji. AI tworzyła wirtualną rzeczywistość dającą iluzję przebywania obok rozmówcy, przesyłaną im obojgu przez implanty mózgowe.
Inni uczestnicy konferencji – jak na razie sami ludzie – byli rozproszeni po pomieszczeniu i oczekiwali rozpoczęcia czegoś, co zapowiadało się na bardzo interesujące spotkanie.
– Tak – mówił Gray. – Ale nie byliśmy tego pewni. Wiedzieliśmy tylko, że jeśli choć o włos zmienimy kurs podczas przelotu przez AGTR, możemy wyłonić się w innym miejscu i czasie… potencjalnie bardzo innym. Nie ma pani pojęcia, jak bardzo obawiałem się, że przybędziemy, zanim dwadzieścia lat temu trafił tu Koenig. Mielibyśmy niezłą zagwozdkę przyczynowo-skutkową!
– Dwadzieścia lat w skali ośmiuset siedemdziesięciu sześciu milionów? – skinęła głową McKennon. – Potrzebowałby pan nieprawdopodobnej precyzji. Na szczęście jednak AGTR pozwala na pewien margines błędu.
– Tak też stwierdziliśmy, gdy odczytaliśmy położenie temporalne – odparł Gray. – Dobrze jednak usłyszeć to od kogoś, kto wie, co robi.
– Kto, ja? – roześmiała się. – Wszystko, co robię, odkąd tu przybyłam, to czcze spekulacje!
Gray spojrzał na wirtualną kopułę nad salą. Daleko nad nimi lśniło sześć błękitnych słońc, ułożonych sztucznie w sposób, który kłócił się z ziemską fizyką, matematyką i technologią. Była to inżynieria gwiazdowa, całkowicie przyćmiewająca to, co ludzie dotąd uważali za możliwe… Oraz sprzeczna z ludzkim rozsądkiem i poczuciem skali.
– Myślę, że jak na razie nieźle wam idzie – stwierdził Gray – zważywszy na to, że pracujecie nad rzeczami, których nie możemy nawet zacząć pojmować.
Podążyła za jego wzrokiem ku blaskowi sześciu ustawionych równo słońc.
– Za każdym razem, gdy widzę to… coś – przyznała – zastanawiam się, jak to możliwe, że przetrwaliśmy tak długo. Sh’daar mogliby nas łatwo zniszczyć, odkąd tylko ich spotkaliśmy. Zamiast tego walczyliśmy z ich wasalami. To nie ma sensu.
– Czy oni to zbudowali? Chyba nie było to do końca pewne?
– Jeśli nie oni, to ur-Sh’daar. Zanim osiągnęli transcendencję. W zasadzie na jedno wychodzi. Sh’daar to… resztki ur-Sh’daar.
– Może – odparł Gray. – Ale może była jeszcze jakaś wcześniejsza cywilizacja.
– Panie admirale, proszę. – Uniosła błagalnie dłonie. – Nie komplikujmy spraw jeszcze bardziej, wymyślając całe panteony mistycznych, starożytnych Gwiezdnych Bogów.
Gray roześmiał się.
– Oczywiście. Ale i tak… wszechświat zaczął się trzynaście przecinek osiem miliarda lat temu…
– Trzynaście przecinek osiemdziesiąt dwa – poprawiła go.
– Przecinek osiemdziesiąt dwa miliarda lat temu – powtórzył. – Odejmijmy od tego cztery i pół miliarda, które zajęła ewolucja korzystających z narzędzi, budujących statki kosmiczne istot na Ziemi. To nam daje jakieś dziewięć miliardów. Ile gatunków może wyewoluować, osiągnąć podróże kosmiczne, komputery i nanotechnologię i dotrzeć do momentu, kiedy… – wskazał gestem na obce niebo – kiedy mogli przenosić gwiazdy tylko po to, by tworzyć sztukę na skalę kosmiczną?
– Sześć Słońc to prawdopodobnie środek transportu, podobnie jak AGTR – powiedziała McKennon. – Te obracające się masy gwiezdne zakrzywiają czasoprzestrzeń i otwierają wrota do… gdzie indziej. Może do kiedy indziej. Nie mamy pojęcia. Rozumiem jednak, co chce pan powiedzieć. Ktokolwiek to zbudował, zrobił to… od niechcenia. Jakby umieszczenie sześciu gwiazd na orbicie wokół wspólnego środka grawitacyjnego było dla nich drobnostką.
– Oho – zmienił temat Gray. – Wygląda na to, że Glothrowie się połączyli.
Obraz jednego z Glothrów, zapewne ich odpowiednika ambasadora, pojawił się po prawej stronie wirtualnego pomieszczenia. Miał trzy metry i przypominał lądową meduzę, stojącą na wijącej się masie macek, połączonych z czymś przypominającym parasol. Spora część istoty była przeźroczysta. Widać było mózg, okrążony przez dwadzieścioro czworo czarnych oczu. Ciało kosmity – kolumna, którą czasami dawało się dostrzec zza macek – było przejrzyste i mieściło organy wewnętrzne.
Gray cieszył się, że macki zwykle zasłaniały wnętrze istoty. Grubsze z nich służyły do poruszania się, a cieńsze do manipulacji przedmiotami. Były przeźroczyste u podstawy, ale bliżej końców przechodziły w brązy i szarości. Przejrzyste części lśniły wielokolorową tęczą. Z wnętrza ciała błyszczały gromady niebieskich i zielonych świateł. Glothrowie komunikowali się, zmieniając kolor. Nie było łatwo przełożyć to na mowę, ale jeden z języków handlowych Agletsch zaprojektowano dla istot porozumiewających się wizualnie. Trzeba było tylko komputera, który zajmował się samą translacją.
– To jest Glothr? – spytała McKennon. Była zaintrygowana, ale to nie mogło dziwić, zważywszy na jej specjalność.
– Tak. Taką nazwę nadali im przynajmniej Agletsch. Spotkaliśmy ich dwanaście milionów lat w przyszłości.
– To znaczy dwanaście milionów po roku dwa tysiące czterysta dwudziestym piątym?
– Tak.
–