Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
ochronną, idealny okrąg AGTR. Wydawał się nieco nieostry przez to, że wciąż się obracał, nie mówiąc o tym, że zakrzywiał czasoprzestrzeń.
Pozostałe myśliwce eskadry VFA-96 również opuściły powierzchnię modułu mieszkalnego i uformowały szyk razem z resztą. Dwanaście starblade’ów już przybrało kształt kropli, lepiej przystosowany do wysokich prędkości. Nawet w próżni kosmicznej kształt miał znaczenie w przypadku jednostek osiągających prędkości zbliżone do światła.
– BCI „Ameryka”, tu Demon Jeden – powiedział komandor Mackey. – Wychodzimy spod KL. Wszystkie Demony poza lotniskowcem i w formacji.
– Przyjąłem, Demon Jeden – odparł głos z bojowego centrum informacyjnego „Ameryki”. – Kontrola lotów potwierdza przekazanie prowadzenia do BCI. Możecie manewrować.
– Dobrze, chłopcy i dziewczęta – odezwał się komandor Mackey do reszty eskadry. – Czas nawlec nitki na igłę. Wykonać program.
Przed każdym z myśliwców pojawiły się wąskie osobliwości grawitacyjne, ciągnąc je naprzód, pojawiając się i znikając tysiące razy na sekundę. Przyspieszenie gwałtownie rosło. „Ameryka” najpierw wyprzedziła myśliwce, a następnie zniknęła za ich rufami.
Eskadra VFA-96 wyciągnęła tym razem najkrótszą słomkę. Mieli przeprowadzić „Amerykę” i jej grupę bojową przez wielki, szybko obracający się cylinder. Gregory nie był do końca pewien, czy jest na to gotów. Trzy miesiące temu – albo dwanaście milionów lat później, zależy, jak na to patrzeć – jego myśliwiec uległ uszkodzeniu, a on rozbił się na powierzchni Invictusa, zimnej samotnej planety, dryfującej pośród mroku za krawędzią Galaktyki. Stracił nogi… oraz Meg Connor, kobietę, którą kochał. Nowe kończyny już mu wyhodowano i nauczył się znów chodzić.
Inne rany były jednak trudniejsze do zaleczenia. Musiał zmusić się, by nie myśleć o Meg. Czarne Demony straciły wtedy wielu pilotów, w tym niemalże jego.
Pomyślał, że może lepiej by było, gdyby on też wtedy zginął.
TC/USNA CVS „Ameryka”
Mostek flagowy
Godzina 4.51 TFT
– Admirał na mostku!
– Spocznij. – Zawołanie i odpowiedź były głównie kwestią tradycji, bo stawanie na baczność w nieważkości nie miało sensu. W każdym razie przerywanie załodze pracującej przy konsolach nie było dobrym pomysłem.
Gray wkroczył na mostek flagowy, korzystając z lin, którymi opleciony był kompleks dowodzenia. Niektóre pomieszczenia „Ameryki”, znajdujące się w obrotowych modułach mieszkalnych – głównie kajuty załogi i wyrzutnie myśliwców – miały przyciąganie dzięki sile odśrodkowej, ale stanowiska dowódcze znajdowały się w wieży wyrastającej z osi okrętu przed sekcjami mieszkalnymi, więc panowała w nich nieważkość.
Gray zasiadł w fotelu dowódcy, który zacisnął się na jego biodrach. Umieścił dłonie na płytach kontaktowych, pozwalając na ich połączenie z osobistym interfejsem neuronowym. Strumienie danych zaczynały przepływać do jego mózgu, otwierać okna w głowie i łączyć go z AI zarządzającą zarówno okrętem, jak i całą flotą.
Oczywiście w nieważkości nie było góry i dołu, ale ze swojego punktu widzenia Gray spoglądał w dół na dziób okrętu. Mostek flagowy stanowił pewnego rodzaju galerię nad centrum dowodzenia, gdzie widział kilkunastu oficerów i załogantów przy konsolach pod czujnym elektronicznym wzrokiem kapitan Sary Gutierrez. Na dużej zakrzywionej ścianie nad wejściem wyświetlała się projekcja otaczającej ich przestrzeni, której centrum zajmował idealny okrąg AGTR. Malejące cyfry podawały odległość i prędkość lotu.
– Demony przelatują – usłyszał w głowie głos kapitan Connie Fletcher. Była CAG „Ameryki”, oficerem dowodzącym myśliwcami i jednostkami pomocniczymi.
– Przekazać im… – Gray zawahał się. Prawie powiedział „z Bogiem”, ale to nie byłoby odpowiednie w tej sytuacji. Byli tacy, którzy uważali, że AGTR rzeczywiście zbudowali eony temu podobni bogom kosmici, zaś Biała Konwencja nie pozwalała na wypowiedzi powiązane z religią. – Że życzę im powodzenia – powiedział w końcu. Może było to dość sztampowe, ale przynajmniej nikogo nie urazi.
– Aye, aye, admirale.
Na ekranie pojawiły się ikony oznaczające dwanaście myśliwców z eskadry „Black Demons”, nałożone na paszczę AGTR. A wtedy…
Zniknęły.
Pokaż układ floty – pomyślał Gray. Ukazał się widok spoza „Ameryki”, otoczonej przez inne ikony. Zaraz za nią leciał krążownik artyleryjski „Leland”, dalej zaś obcy „Bezimienny”. Glothr nie nadawali nazw swoim okrętom, więc biorący udział w ekspedycji ludzie wymyślili własną.
Może nie najmądrzejszą, ale przynajmniej jakąś.
Myśliwce przeleciały przez anomalię. Zaczęli otrzymywać transmisję danych, ale uszkodzonych i pełnych szumów. Komunikacja za pośrednictwem AGTR była zwykle dość zawodna i wymagała precyzyjnie rozmieszczonych nadajników i odbiorników, a także znacznej mocy. Otrzymali jednak dość informacji, by stwierdzić, że myśliwce przeleciały przez anomalię i znalazły się w tej epoce, co trzeba.
Piloci myśliwców nazywali to nawlekaniem nitki na igłę. Była to dość adekwatna analogia. Przestrzeń wewnątrz AGTR miała mniej więcej tyle szerokości, co „Ameryka” długości. W środku anomalii minimalne różnice pozycji i prędkości otwierały jednak znacząco różne ścieżki czasoprzestrzenne. Okręty grupy bojowej „Ameryki” wykonywały starannie zaprogramowaną, precyzyjną serię manewrów w samą paszczę anomalii.
– Tryb automatyczny wszystkich systemów nawigacyjnych – powiedział Gray. – Niech AI nas przeprowadzi.
Ostrzeżenie nie było konieczne – stanowiło bardziej wsparcie duchowe niż cokolwiek innego. Wszystkie dwanaście okrętów z grupy bojowej „Ameryki” prowadziły potężne sztuczne inteligencje. Zapewne okrętem Glothrów też kierował układ nieorganiczny. Biologiczne mózgi, nawet wspomagane implantami, po prostu nie były dostatecznie precyzyjne ani szybkie, by wziąć pod uwagę wszystkie zmienne.
Przez moment, który wydawał się wiecznością, gwiezdny lotniskowiec „Ameryka” był zawieszony na krawędzi między przestrzeniami…
Po czym niewyobrażalne energie chwyciły okręt i przeciągnęły go na drugą stronę.
Porucznik Donald Gregory
VFA‐96 „Black Demons”
Godzina 4.58 TFT
Coś dziwnego działo się z czasem.
AGTR miała tylko dwanaście kilometrów długości. Przemieszczając się z prędkością dwudziestu kilometrów na sekundę względem obcego portalu, Gregory powinien znaleźć się po drugiej stronie w ciągu dwóch trzecich sekundy. Czuł się jednak, jakby minęło kilkanaście sekund w czasie, gdy niewyraźne, szare ściany anomalii przelatywały przerażająco blisko jego okrętu. W przypadku najmniejszego błędu w obliczeniach myśliwiec zostałby zmiażdżony przez ścianę obracającą się z prędkością bliską światła. Nawet gdyby nie uderzył w rozmazaną powierzchnię, dryf o dziesięć metrów w którąkolwiek stronę oznaczałby inną trajektorię czasoprzestrzenną, a wtedy tylko bogowie wiedzieliby, gdzie się znajdzie. Albo kiedy.
Ściany AGTR nagle znikły, gdy myśliwiec Gregory’ego ponownie wleciał w otwartą przestrzeń pełną gwiazd.
– Mój Boże… – wydusił z siebie, oszołomiony widokiem. Mniejsza o Białą Konwencję, bo właśnie to wyrażało