Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson
ale wtedy zdradzilibyśmy, że żyjemy.
Wszyscy spoglądaliśmy w stronę planety, którą ochrzciliśmy mianem Hel. Mroźny glob składał się głównie z niklu, żelaza i zamarzniętego amoniaku. Powierzchnia pokryta była kriowulkanami, które co jakiś czas wypuszczały niezbyt przyjemne płyny. Były to dość dramatyczne spektakle. Z trzewi planety wydostawały się amoniak i metan, gdy ich pływy podgrzewały jej wnętrze. Gdy tylko docierały do powierzchni, natychmiast zamarzały, tworząc rozległe, lodowe równiny.
– Nie patrzcie na powierzchnię – powiedziała Sandra. – Jest na niskiej orbicie, między stacją a planetą.
– Co to? – spytałem. I wtedy to zobaczyłem. – To prawdziwy kolos! To musi być okręt – zapewne ten drednot! Musi mieć masę połowy tej stacji.
– Zgoda, to musi być martwy drednot – stwierdził Welter. – Wygląda na to, że teraz to tylko wrak. Jeśli miałbym zgadywać, po paru okrążeniach orbity rozbije się na powierzchni planety.
– Słuszny koniec dla tych skurwieli – warknęła Sandra.
– Tak – odparłem. – Ale chcę wiedzieć jedno: co go zniszczyło, gdy było już prawie po nas.
Rozdział 9
Przez kilka kolejnych godzin robiliśmy porządki. Zniszczyliśmy około trzydziestu techników makrosów, dokonujących różnych aktów sabotażu. Maszyny próbowały wyłączyć systemy obronne, które nam pozostały, w przygotowaniu na jakiś większy atak.
Martwiło mnie około dziewięciu krążowników, jakie im pozostały. Miały dość czasu, aby wyhamować i zawrócić. Mieliśmy tylko kilka godzin do powrotu głównej floty, ale zapowiadało się, że będą to długie i pełne niepokoju godziny.
– Co teraz, pułkowniku? – spytał Welter.
– Niedługo się dowiemy – powiedziałem. Nie dodałem jednak, w jaki sposób. Uznałem, że zdobędziemy jakieś informacje, gdy tylko makrosy znowu dadzą o sobie znać. Nasza sytuacja taktyczna była fatalna i głęboko się niepokoiłem. Kiedy w końcu zebraliśmy naszą szkieletową załogę, marines cieszyli się, ale ja uważałem, że prezentujemy się dość żałośnie. Przeżyło nas tylko dziewięcioro – plus Marvin. Makrosy zapewne nie uważały nas już nawet za wart uwagi cel.
– Kyle, mam dość mocy, żeby uruchomić główne przekaźniki. Czy nie możemy skontaktować się z flotą i dać im znać, że wciąż żyjemy?
Spoglądałem na Sandrę przez chwilę, po czym pokręciłem głową.
– Na razie lepiej siedzieć cicho i używać tylko pasywnych sensorów. Udawać martwych. Gdy przylecą nasze okręty, dopiero wtedy damy im znać.
– A co, jeśli to nie nasze przylecą?
Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się.
– Wtedy nie przestaniemy siedzieć cicho.
To, że nie wiedzieliśmy, co się stało, martwiło nas wszystkich. Nie mieliśmy pojęcia, czy makrosy nie poleciały dalej, w stronę planet wewnętrznych. Zniszczyliśmy większość z nich, ale wciąż były dość silne, by nam zaszkodzić.
– Powiem wam, co zrobimy – oznajmiłem, rozglądając się po brudnych, przygnębionych twarzach. – Sandra, Marvin i dwaj marines, idźcie do uszkodzonej sekcji komunikacyjnej i ustawcie antenę. Byle tak, żeby nie zauważyły tego makrosy. I, na litość boską, nic nie nadawajcie! Przy odrobinie szczęścia odbierzemy transmisje floty i przynajmniej będziemy wiedzieli nieco więcej o sytuacji.
Pomysł wszystkim się spodobał. Przynajmniej dałem im coś sensownego do roboty. Natychmiast przystąpili do pracy.
– Reszta niech idzie z Welterem. Komandorze, spróbujcie naprawić baterie dział. Zacznijcie z systemami uszkodzonymi przez impuls elektromagnetyczny. Powinny być nietknięte, nie licząc braku nanitów i zasilania. Makrosy nie interesowały się nimi podczas bitwy.
Zajęło to kilka godzin, ale w końcu udało nam się uruchomić część z systemów. Ciężkie lasery były zniszczone, ale daliśmy radę naprawić jedno z dział elektromagnetycznych. Sandra i Marvin skonstruowali antenę z prętów zbrojeniowych. Mimo że wyglądała dość prowizorycznie, działała całkiem dobrze.
Wróciłem na mostek, który był nieźle chroniony i połączony ze wszystkimi systemami stacji. Odzyskaliśmy nieco zasilania i mniej więcej połowa ekranów świeciła. Holotank wciąż był jednak martwy, a większość monitorów pusta, bo nie działały połączone z nimi kamery.
Kilka godzin przed planowanym przybyciem posiłków odebraliśmy strzępki transmisji z floty. Wsłuchaliśmy się w nie uważnie.
– …jest nowa siła… zdecydowanie wroga…
Wszyscy przestali pracować i słuchali nagrania, nie licząc Marvina, którego widziałem na monitorze. Był na zewnątrz kadłuba i regulował naszą prowizoryczną antenę. Jego cienkie ramiona przesuwały ją delikatnie, kierując w stronę ruchomego źródła transmisji.
– …konfiguracja okrętów nieznana. Przybyli przez pierścień i zbliżają się do martwej stacji. Przekazać do wszystkich dowódców, mamy nowe kontakty…
Antena przez jakiś czas szumiała niezrozumiale. W końcu nie mogłem już tego znieść.
– Marvin, czy możesz zidentyfikować źródło transmisji?
– Wydaje mi się, że to niszczyciel Berlin.
– Czyli nasze posiłki?
– Zdecydowanie, sir.
– Pracuj dalej nad sygnałem. Złap, co możesz.
Odwróciłem się do reszty załogi mostka. Wszyscy pobledli. Mimo że nikt się nie odzywał, praktycznie słyszałem ich myśli. Nadlatują nowe okręty? Byliśmy w zasadzie bezbronni.
– Z pewnością lecą, by dokonać abordażu stacji – powiedziałem. – To oznacza, że będą musieli zwolnić i podlecieć bardzo blisko. Mamy jedną działającą baterię i musimy jej użyć z jak najmniejszej odległości.
– Potrzebujemy czasu, żeby wystrzelić sporo stali w przestrzeń, pułkowniku – powiedział Welter. – Jeśli zaczniemy teraz strzelać w kierunku pierścienia, może uda nam się trafić w parę ich okrętów przechodzących przez portal.
Pokręciłem głową.
– Teraz jesteśmy ślepi i możemy w nic nie trafić. Nie mamy aktywnych sensorów. Będziemy musieli celować na oko, gdy podejdą bliżej.
– Będziemy mieli szansę tylko na jedną lub dwie salwy, zanim nas rozwalą.
Wziąłem głęboki oddech.
– Pewnie masz rację. Ale z tej odległości, jeśli trafimy w ich okręty, zrobimy w nich spore dziury. To lepsze, niż jeśli nie trafimy w nic i zostaniemy zmiażdżeni przez ich rakiety.
Po krótkiej dyskusji zgodzili się w końcu na mój plan. Uznaliśmy, że najlepiej poświęcić pozostały nam czas na uruchomienie kolejnej baterii. Gdybyśmy zadali wrogowi dostateczne obrażenia, moglibyśmy pokrzyżować jego plany i nadal oddychać, kiedy przybędzie kawaleria.
Pracowaliśmy w pocie czoła i zanim obce okręty odpaliły silniki hamujące w pobliżu stacji, udało nam się uruchomić drugą baterię. Wycelowaliśmy oba działa w stronę pierścienia i czekaliśmy, aż upewnimy się co do trajektorii i prędkości wroga. Nie było wątpliwości – okręty przymierzały się do dokowania przy naszej zdewastowanej stacji.
– Trzynaście tysięcy kilometrów – oznajmił Welter.
– Jeszcze nie – rozkazałem.
Wszyscy