Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb
Pracownik wił się nerwowo, gdy patrzył w lufę broni, wymierzoną między jego oczy.
– Miałem rozkazy. Musicie zrozumieć, ja tylko…
– Ja też mam rozkazy. – Oficer uśmiechnął się lekko i opuścił broń. – Zdałeś test, przyjacielu. Wiedziałem, że ładunek jest już na promie.
Zabezpieczył pistolet i wsunął go do kabury przy pasie.
– Możemy cię zabrać ze sobą. Wiesz, ocalić ci życie. Zachowałeś się przecież jak należy i zrozumiałeś swój błąd. To nagroda, rozumiesz?
Pracownik odetchnął z ulgą i gorliwie skinął głową.
– Potrzebny mi kod dostępu, żeby otworzyć prom. Znasz? I który to prom? – Oficer popatrzył przez grubą szybę w grodzi na lądowisko.
– „Fenway”. Kod to Fenway-Bravo-Shovik-Orion-jeden-jeden-dwa.
Odległa eksplozja wstrząsnęła przedsionkiem, a pracownik rozejrzał się z obawą.
– Proszę, pośpieszmy się. Trzeba się stąd wydostać. Jak najszybciej.
Mężczyzna skinął głową.
– Zgadza się. – Znowu wyciągnął broń i strzelił cywilowi prosto w czoło.
Ciało szarpnęło się raz, a potem zaczęło się obracać powoli, jakby wykonywało salto w tył. Krew z rany rozbryzgiwała się spiralą kulistych kropli.
– Chodźmy. – Oficer skinął na towarzysza. Obaj poszybowali do szafek pilotów tuż przy grodzi i odszukali skafandry próżniowe oraz hełmy.
– W hangarze panuje próżnia. Przygotuj się na gwałtowną dekompresję.
Zivik próbował nie wydać nawet najmniejszego hałasu, ale wiedział, co się święci. I zanim zdążył odetchnąć głębiej kilka razy, aby przygotować się na to, co zaraz miało nastąpić, masywne drzwi do hangaru rozsunęły się i przez przedsionek przetoczyła się fala uciekającego powietrza.
ROZDZIAŁ 9
Sektor Irigoyen
układ gwiezdny Bolivar, planeta Bolivar
Mostek OZF „Niepodległość”
– Strzela do nas! – krzyknęła porucznik Whitehorse.
Proctor odwróciła się, aby popatrzeć na główny ekran. Spodziewała się, że obcy okręt zaatakuje promieniami energii czy jakąś inną nieznaną bronią…
– Czym strzela?
Pokład pod stopami Proctor zadygotał.
– Tym – odpowiedziała Whitehorse. – Mają działa magnetyczne, ale… o cholera…
– Wyduś to wreszcie!
– To pociski dział magnetycznych, ale większe od wszystkich, jakie znam. Każdy o masie co najmniej stu kilogramów czystego żelaza. Poruszają się szybciej niż… no, niż cokolwiek. Pięćdziesiąt kilometrów na sekundę, jak nie szybciej.
Proctor wytrzeszczyła oczy. Sto kilo przyśpieszone do pięćdziesięciu kilometrów na sekundę w ciągu kilku milisekund? Wymagało to nieprawdopodobnej mocy… przynajmniej kilku terawatów.
– Uszkodzenia?
– Przebiły „Niepodległość” na wylot – stwierdził kapitan Prucha. – Mam meldunki o ofiarach na kilku pokładach. Ciągłość poszycia została przerwana, ale osłony już działają.
– Strzela znowu! – krzyknęła Whitehorse.
Pokład zakołysał się i zadrżał. Proctor chwyciła się fotela i wbiła w siedzisko, a potem pośpiesznie zapięła pasy. Przez ostatnie lata kariery jako kapitan służyła na pokładzie okrętów Starej Floty – na „Konstytucji”, „Wojowniku”, „Wiktorii” i „Chesapeake’u” – ogromnych jednostkach, które nawet by nie drgnęły po takim trafieniu. Jednak „Niepodległość” była o wiele lżejsza i to się czuło w drżeniu płyt pokładu.
– Uwaga, zespoły przy działach magnetycznych, namierzyć jednostkę i otworzyć ogień. Obsługa laserów, tak samo. Zróbcie tym obcym piekło.
– Tak jest, pani admirał. – Porucznik Whitehorse już skinęła na swoją grupę taktyczną, żeby zaczęła koordynować wzorzec ostrzału. – Wszystkie działa wystrzeliły. Lasery… – Zmarszczyła brwi. – Ostrzał laserowy nie daje żadnych efektów. Wiązki się odbijają.
Proctor popatrzyła na komandora Yarbrough.
– Powiedziałeś, że to lasery o mocy terawata.
– Bo tak jest!
– No to jakim cudem ten przeklęty okręt odbija terawatowe wiązki? – Zajrzała do danych wideo na swoim pulpicie. Rzeczywiście, wiązki laserów, zamiast zmienić obcą jednostkę w kłęby pary albo przynajmniej rozgrzać do czerwoności jej poszycie, odbijały się, jakby to były promienie laserowych wskaźników.
– Co z ostrzałem z dział magnetycznych? – Znowu popatrzyła na dane wideo, chociaż wiedziała, że nie dostrzeże pocisków poruszających się z prędkością ponad dziesięciu kilometrów na sekundę.
– Pociski… one też się odbijają. – Porucznik Whitehorse zmarszczyła brwi. – Nie rozumiem. To nie powinno się wydarzyć… Nigdy.
„Niemożliwe”.
– Czy działa mają wyłączoną kalibrację? Czy pociski poruszają się z zakładaną prędkością? Mogłyby się odbić, gdyby leciały bardzo wolno…
– Nie, pani admirał. – Whitehorse uderzyła gniewnie pięścią w pulpit, gdy kolejna salwa odbiła się od obcego okrętu, szybciej, niż nadążał wzrok. – Nie rozumiem. Mam wrażenie, że kadłub tego okrętu rządzi się zupełnie innymi prawami fizyki niż nasze. Terawatowe wiązki fotonów i pociski z wolframu nie odbijają się tak od żadnego poszycia, nieważne, jak dobrze skonstruowanego.
Eksplozja rozdarła tył mostka. Kapitan Prucha został rzucony w przód wraz z dwojgiem techników operacyjnych. Wszyscy troje odbili się od ściany i upadli bezwładnie. Proctor wyszarpnęła się z pasów i podbiegła, ale od razu zorientowała się, że niewiele może zrobić. Prucha krwawił z rany na szyi, a jego ramię trzymało się reszty ciała na słowo honoru. Wszyscy troje byli dotkliwie poparzeni.
Proctor zamarła, oddech uwiązł jej w piersi. Minęły dziesięciolecia, odkąd ostatni raz widziała taką rzeź. Widok krwi sprawił, że wróciły wspomnienia drugiej wojny z Rojem. Zatoczyła się pod naporem emocji.
– Chorąży Riisa, zabierz nas stąd.
– Pani admirał?
Był to odwrót, ale Proctor nie miała wyjścia. Ledwie zetknęli się z obcym okrętem, a prawie rozerwało ich to na strzępy.
– Już! Gdziekolwiek!
Reduktory inercji chyba zostały uszkodzone, ponieważ Proctor z trudem utrzymała się na nogach, gdy „Niepodległość” zaczęła się oddalać od okrętu Golgotów w kierunku wschodnim, nad górnymi warstwami atmosfery planety.
„Mądry ruch” – pomyślała Proctor. Gdyby „Niepodległość” straciła napęd, orbitowanie w kierunku zgodnym z obrotem planety znacznie ułatwiłoby lądowanie awaryjne.
– Pościg?
Whitehorse pokręciła głową.
– Nie. Obcy okręt leci dalej niezmienionym kursem, jakbyśmy