Poznański Czerwiec 1956. Отсутствует
pojawili się przecież w wielu miejscach Poznania, w różnych mniejszych i większych zakładach pracy. Byli to cegielszczacy, tramwajarze, robotnicy kolejowi, nauczyciele. Czy ktoś zorganizował całą tę akcję? Później znaleźli się nagle jacyś „przedstawiciele”, którzy w imieniu ludzi zgromadzonych na ulicach usiłowali przekazać miejscowym władzom (jeśli zastali je jeszcze na posterunku) żądanie rozmowy z najwyższymi osobami w państwie. Czy ktoś wybierał tych przedstawicieli, czy też byli oni uzurpatorami? Prawdopodobniejszy wydaje się uzurpatorski wariant odpowiedzi, choć zdaje się, że żądanie przyjazdu do Poznania premiera rządu PRL rzeczywiście wyrażało powszechną wolę ludu Poznania.
Widoczne są także w owym pozornie niesfornym tłumie objawy jakiejś akcji planowej: sporządzanie transparentów, pisanie haseł na murach, wywieszanie sztandarów, użycie radiowozu dla agitacji, utrzymywanie porządku na ulicach, aby „nie deptać trawników”, wreszcie wydawanie rozkazów przez przygodnych przywódców. Socjologowie potrafią z pewnością wytłumaczyć fenomen przechodzenia od spontaniczności do celowości (i odwrotnie) w działaniach tłumu. Potrafią jednak to zrobić wtedy dopiero, kiedy będzie można ułożyć w miarę pełną mozaikę szczegółów „czarnego czwartku”.
Następna seria pytań dotyczy zachowania się władz miejscowych i centralnych. Wiedziały one o niepokojach w ZISPO i o strajku w ZNTK, znały groźbę zbiorowego wyjścia robotników na ulice Poznania w czasie trwania Międzynarodowych Targów. Aktywiści partyjni 27 czerwca otrzymali polecenie uspokojenia wzburzonych umysłów i rychłym rankiem dnia następnego udali się do fabryk, a później wmieszali się w tłum. Ale niczego właściwie nie zdziałali, w dalszej zaś fazie wypadków zachowywali się na ogół tchórzliwie, a gesty odwagi u niektórych połączone były z rozbrajającą nieporadnością, a nawet naiwnością polityczną. Dał tego dowód ówczesny sekretarz propagandy KW Wincenty Kraśko, który nie umiał we właściwy sposób przemawiać do gniewnych robotników, używając wyświechtanych argumentów i języka partyjnych agitatorów w sytuacji, gdy ludziom potrzeba było innych haseł, wypowiedzianych zupełnie innym językiem. Dlaczego miejscowa administracja i milicja bagatelizowały w dniach poprzedzających 28 czerwca groźbę publicznej manifestacji w Poznaniu? Dlaczego były całkowicie nieprzygotowane do jakiegoś skutecznego, a w miarę łagodnego interweniowania w przypadku takiej ewentualności?
Istnieją też w pamięci ludzkiej takie obrazy: oto ówczesny przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Poznaniu Franciszek Frąckowiak po wtargnięciu do jego gabinetu w zamku grupy demonstrantów i po przeprowadzeniu z nimi krótkiej rozmowy ucieka bardzo pospiesznie jakimś bocznym wyjściem czy też podziemnym (?) przejściem. To jeden obraz. Obok niego istnieje drugi: oto I sekretarz KW PZPR Leon Stasiak po swej daremnej interwencji, mającej na celu zatrzymanie ruszającego już ul. Dzierżyńskiego pochodu, ucieka z Poznania w kierunku Gniezna i wraca dopiero po kilku godzinach, udając się na strzeżone militarnie lotnisko Ławica. Nie wszyscy urzędnicy wyższej rangi i politycy zachowywali się w podobny sposób. Niektórzy, niezagrożeni bezpośrednio, jak np. władze Prezydium WRN mające siedzibę w pewnym oddaleniu od pl. Stalina, próbowali swą bezradność zastąpić skrzętnością normalnego pozornie urzędowania. Inni (W. Markiewicz, F. Szczerbal) chcieli ratować honor partii ostrą, choć może zbyt późno podjętą, interwencją telefoniczną u centralnych władz w Warszawie. Te epizody nie utrwaliły się jednak w ludzkiej pamięci, pozostały zaś przede wszystkim obrazy władzy bezradnej, nieobecnej lub wystraszonej.
Około godziny 14 na lotnisko Ławica (zachodnie obrzeże Poznania) przybyli samolotem z Warszawy: premier Józef Cyrankiewicz, sekretarz KC [PZPR] Edward Gierek i generał Stanisław Popławski. Przybyli oni zatem do Poznania dopiero po uprzednim przekazaniu z Warszawy rozkazu strzelania do ludności cywilnej – rozkaz taki wydano około godziny 13 – i po skierowaniu do miasta w pełni uzbrojonej dywizji pancernej. Dlaczego przyjazd delegacji partyjno-rządowo-wojskowej nastąpił tak późno? Przecież W. Kraśko już około godziny 10 zapowiedział robotnikom poznańskim przybycie premiera rządu. Dlaczego więc około godziny 11.30 Józef Cyrankiewicz odpowiedział telefonicznie Poznaniowi, że jest za późno i że stracono szansę, choć jeszcze przed godziną był czas na rozmowy premiera z ludnością Poznania? Dlaczego zatem przed ową godziną czy wcześniej jeszcze, a więc między 9 a 10, premier nie zdecydował się przybyć na plac przed zamkiem, aby z balkonu uniwersyteckiego przemówić do tłumu? Dlaczego do godziny 13 Poznań nie otrzymywał żadnych instrukcji z Warszawy poza poleceniem czekania i był właściwie sparaliżowany tym kunktatorstwem? Kto w ówczesnym Biurze Politycznym [KC PZPR] tak długo – co najmniej przez cztery godziny – paraliżował wszelkie działania centrali, aż nastąpiła radykalizacja nastrojów i eskalacja gwałtowności tłumu? Dlaczego w końcu podjęto aż tak ostrą i bezwzględną decyzję, używając skrajnie drastycznych środków militarnych? Kto był rzecznikiem takiej decyzji i kto się pod nią podpisał? Nie potrafimy jeszcze dać na te pytania odpowiedzi podpartej wiarygodnymi dokumentami.
Najwięcej drastycznych pytań gromadzi się w naszej świadomości przy rozpatrywaniu przebiegu zajść i walk w okolicy ul. Kochanowskiego. Wiadomości wygrzebane z ludzkiej pamięci mówią np. o tym, że jako jedni z pierwszych demonstrantów przed Urzędem Bezpieczeństwa pojawiły się dzieci prowadzone w zwartym szyku przez nauczyciela. Jeśli jest to prawda, powstaje zasadnicze pytanie – kto to był? Z jakiej szkoły były te dzieci, jak się nazywa ów nieodpowiedzialny i beztroski nauczyciel? A był to ważny epizod, gdyż obecność dzieci, niosących chorągiewki o barwach narodowych, dzieci później ostrzelanych z gmachu UB, niezwykle podnieciła nastroje i emocje tłumu.
Ustalono już mniej więcej kolejność wydarzeń przy gmachu UB: woda z hydrantu lana przez parterowe okna na demonstrantów, kamienie na tych, którzy posługiwali się hydrantem, przeniesienie hydrantu na wyższe piętra gmachu i nieskuteczność strumienia wody, seria karabinowa z okien UB, próba podpalenia gmachu za pomocą butelek z benzyną, pierwsze ofiary (ranni i zabici) wśród manifestantów, sztandary biało-czerwone niesione przez tramwajarki, ujęcie polskiego sztandaru przez chłopca po ostrzelaniu i zranieniu tramwajarek. Te fakty zostały ustalone w czasie procesów poznańskich, nawet w ich aspekcie czasowym. Nadal jednak nie wiemy, kto w gmachu UB wydał rozkaz strzelania i kto strzelał – fama ukształtowana na podobieństwo brukowych sensacji stworzyła natychmiast obraz „rudej kobiety w mundurze”, najbardziej zaciekle strzelającej do dzieci. Prawdopodobnie pierwsze strzały z gmachu UB zostały oddane samowolnie przez któregoś z funkcjonariuszy o słabej odporności nerwowej, ale pewności co do tego nie mamy.
Późniejszy rozwój wypadków może wskazywać na istnienie jakiegoś ośrodka dowodzenia ludźmi szturmującymi gmach UB, a później broniącymi się przed atakami wojska przybyłego z odsieczą oblężonym funkcjonariuszom służby bezpieczeństwa. Przypuszczać wolno, że ten – jak mówiono – „powstańczy ośrodek dowodzenia” pojawił się dopiero w dalszych fazach przeciągającej się wymiany strzałów, ale byli tam na pewno obok strzelających i rzucających butelki z benzyną ich instruktorzy i ludzie wydający dyspozycje. Zwożono przecież zdobycznym samochodem broń z dalszych dzielnic miasta, zajmowano odpowiednie pozycje do ostrzeliwania gmachu, zbudowano barykady z przewróconych wozów tramwajowych oraz przyczep samochodowych, a w późniejszych godzinach tego dnia prowadzono desperacką walkę z czołgami i żołnierzami, mniej więcej w kwadracie ulic: Krasińskiego, Roosevelta, Dąbrowskiego, Kochanowskiego, wewnątrz budynków, na podwórzach, w piwnicach, na dachach. Kim byli ci ludzie? Ilu ich było?
W godzinach południowych naliczono 26 stanowisk ogniowych na ulicach: Kochanowskiego, Poznańskiej, Mylnej, Krasińskiego, Dąbrowskiego, Mickiewicza. Śledztwo prowadzone przeciwko kilkuset osobom pozwoliło przygotować oskarżenie 92 ludzi za napady z bronią w ręku i atak na gmach publiczny. Nie wszystkim z nich zdążono wytoczyć proces. Za takie przestępstwa sądzono jedynie 17 osób, i to głównie tych, którzy atakowali gmach UB od strony ul. Poznańskiej. Ilość broni uzyskana tylko z arsenału więziennego