Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander
czuje, jak przechodzi go dreszcz emocji i satysfakcji.
Niestety, Adelheim nie odbiera. Co gorsza jego połączenie nie zostaje przekierowane na inny numer. Po piętnastu sygnałach rozłącza się, zamyka oczy i siada na ławce.
Jest na lotnisku w Bejrucie. To nie tylko jego pierwsza wizyta na Bliskim Wschodzie, ale w ogóle pierwszy wyjazd poza Europę. Przez moment czuje się tak, jakby za chwilę miał utonąć. Próbuje złapać oddech i zaciska powieki.
– Nie, nie, nie – mówi do siebie głośno. Musi się opanować i coś wymyślić.
Ponownie dzwoni do Adelheim, która tym razem odbiera po drugim sygnale. Jacob czuje ulgę.
– O rany – mówi Adelheim, gdy Jacob podaje swoje imię i nazwisko. – Bardzo mi przykro, ale myślałam, że przyjedzie pan dopiero w przyszłym tygodniu. Będę na lotnisku za pół godziny.
Jacob się rozłącza i wstaje z ławki. Próbuje pozbyć się poczucia rozczarowania. A więc zapomnieli o nim! To porażka, ale cóż, takie rzeczy też się zdarzają. Pewnie mają mnóstwo pracy i ktoś nie dopilnował, żeby wyznaczyć osobę odpowiedzialną za odebranie go z lotniska. Trudno, nie można pamiętać o wszystkim. Ale on im jeszcze pokaże, wprawi ich w zadziwienie.
Z nowej skórzanej aktówki wyjmuje najświeższe wydanie „Dagens Nyheter”. Gazetę kupił po przejściu przez bramki na lotnisku w Sztokholmie, ale nie zdążył jej jeszcze przejrzeć. Teraz uznał, że warto się zapoznać z tym, co wydarzyło się ostatnio. W poszukiwaniu informacji o Bejrucie i Bliskim Wschodzie przegląda pierwszą stronę. Wcześniej czytał w internecie o zamieszkach w dzielnicy rządowej i o nieposprzątanych śmieciach, które zalegają na ulicach, przepełniają je smrodem i są źródłem chorób, bo rząd jest skorumpowany i niezdolny do działania. Niestety, w gazecie nie ma na ten temat ani słowa. Zamiast tego znajduje artykuł o skandalu, który wstrząsnął szwedzką policją bezpieczeństwa. Przypomniało mu się, że słyszał o nim we wczorajszych wiadomościach telewizyjnych, ale był zbyt zajęty przygotowaniami do wyjazdu, żeby bliżej zainteresować się tym tematem.
Dopiero teraz ma na to czas. Przynajmniej pół godziny. Rozkłada gazetę i znajduje w niej zdjęcie rudowłosej kobiety. Wygląda na trzydzieści kilka lat i jest ubrana jak bizneswoman. Ma zielone oczy i zdecydowany wyraz twarzy. Zdjęcie zrobiono w trakcie konferencji prasowej. Tytuł artykułu brzmi:
ROSJA WSPIERAŁA ZAMIESZKI NA PRZEDMIEŚCIACH.
Jacob pochłania tekst w ciągu minuty, a potem czyta wstępniak i artykuły na kolejnych stronach gazety. Nieznana mu rosyjska firma powiązana bezpośrednio z Kremlem przekonała pewnego szwedzkiego profesora, aby przed posiedzeniem Rady Ministrów Unii Europejskiej napisał specjalny raport. Profesor zachęcał w nim Radę do wsparcia idei szeroko rozumianej prywatyzacji policji w krajach europejskich. Później się okazało, że ta sama firma pomogła zorganizować i rozniecić zamieszki, do których doszło na przedmieściach wielu szwedzkich miast przed posiedzeniem ministrów krajów członkowskich, które odbyło się w poprzednim tygodniu w Sztokholmie. Celem tych działań było zdestabilizowanie policji, co miało doprowadzić do przejęcia jej niektórych zadań przez powiązane z Rosją firmy. Na dodatek okazało się, że chociaż SÄPO, szwedzka policja bezpieczeństwa, o wszystkim wiedziała, nie podjęła żadnych działań zapobiegawczych.
Jacob wraca na pierwszą stronę, na której znajduje się zdjęcie kobiety. Gabriella Seichelmann pracuje w jednej z najbardziej prestiżowych kancelarii adwokackich w Szwecji. To właśnie ona ujawniła opisywany skandal. Wprawdzie przyczyniło się do tego więcej osób, ale to ona wystąpiła na konferencji prasowej. Wykorzystała dane zebrane od świadków i dokumenty, do których dostęp mieli niektórzy dziennikarze. Pozwolono im się z nimi zapoznać w zamian za obietnicę, że nie zostaną upublicznione, ponieważ prawdopodobnie były opatrzone klauzulą tajności. Ci, którzy weszli w posiadanie dokumentów, weryfikują je, ale policja odmawia jakichkolwiek komentarzy.
Jacob odkłada gazetę. Cała historia przypomina trzymający w napięciu szpiegowski thriller. Podczas lektury artykułu poczuł zazdrość. Przecież ta prawniczka nie może być dużo starsza od niego. Pięć, sześć lat? Głęboko wzdycha. Żeby tak mógł być częścią tych wydarzeń, znaleźć się w centrum uwagi, przeciwstawić się siłom, które sprawują władzę. Nagle poczuł się taki mały. Cała ta jego praktyka i zaległy egzamin ze statystyki, brak zdolności do języków obcych, które będą mu potrzebne do zrobienia kariery.… Wszystko to jest takie odległe od tego, co osiągnęła Seichelmann. Może powinien był iść na prawo?
Nagle słyszy, że przyszedł SMS. Agneta? Nie, to tylko Simon.
„Już wylądowałeś, kochanie?”
Kochanie?
Jacob czuje rosnącą irytację. Kiedy Simon w końcu zrozumie, że to, do czego doszło między nimi wiosną, już się skończyło? Latem prawie w ogóle się nie widywali. Czy naprawdę musi mu wygarnąć prawdę prosto z mostu?
Rzeczywiście, na początku wszystko było takie ekscytujące. Czuł się o wiele bardziej oszołomiony, niż okazywał to Simonowi. Z czasem mogło z tego wyniknąć coś więcej, do czego słowo „kochanie” na pewno pasowałoby znacznie lepiej. Mogło – gdyby się na to zgodził, gdyby sobie na to pozwolił, gdyby w pełni poddał się uczuciom. Niestety, wszystko potoczyło się zbyt szybko. Simon już po trzech tygodniach znajomości zaczął przebąkiwać, że chciałby się do niego wprowadzić. On też przez cały czas odczuwał chęć bycia razem. Wydawało mu się, że nigdy nie wyjdą z łóżka. Przemógł się jednak i stawił czoła temu, co uznał za zbyt cielesne. Przecież nie po to przyjechał do Uppsali. Nie taki miał plan. Później Simon stwierdził, że chciałby poznać jego rodziców.
– Mógłbyś im przynajmniej o mnie wspomnieć – powiedział. – Jestem pewien, że twoja mama to superbabka, za to twój tata jest dość konserwatywny. Mam rację? Ich seks musi być okropny.
Po tych słowach postanowił, że nie będzie tego dłużej ciągnął. Nie mógł opowiedzieć Simonowi o swoich rodzicach, bo kiedyś, gdy stał się nowym Jacobem, zostawił ich i przeniósł się z Eskilstuny do Uppsali. Rodzice nie byli i nie mogli stać się częścią jego nowej tożsamości. Nie pasowali do „dyplomatycznej” wersji swojego syna.
– Pan Jacob?
Z rozmyślań budzi go czyjś głos. Jacob unosi głowę i widzi przed sobą siwowłosą kobietę. Ma ponad pięćdziesiąt lat, ubrana jest w cienką granatową sukienkę.
– Agneta Adelheim. Przepraszam, że musiał pan czekać.
Jacob zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu czarnego volva. W drodze do centrum obserwuje przez okno przedmieścia Bejrutu. Na początku widzi tylko autostradę, silne, oślepiające słońce i zielone flagi Hezbollahu powiewające nad dzielnicami ruder. Potem, gdy są już blisko centrum, pojawiają się podziurawione kulami ściany i lśniące szkło. Dźwigi wyglądają tu jak drabiny wyrastające z dawnej historii. Centrum miasta to przede wszystkim wzmożony ruch uliczny i stosy widocznych na każdym kroku gnijących śmieci.
Wysiadają z samochodu i wchodzą do budynku. Idą schodami na piętro, ich kroki odbijają się echem od ścian. Wchodzą do pomieszczenia, które wygląda jak zwykła salka konferencyjna. Agneta opowiada Jacobowi o ambasadzie i ostrzega, że wszędzie panuje nieporządek. Ściany pokoju wyłożone są jasnym drewnem. Siadają na krzesłach zrobionych ze stalowych rurek. Za każdym razem, gdy Jacob zmienia pozycję, krzesła przesuwają się bezszelestnie po podłodze. Na stole stoją opatrzone pomarszczonymi etykietkami butelki z letnią wodą. Agneta siada po przeciwnej stronie.
– Chyba wiesz, że siedziba naszej ambasady jest tymczasowa? – pyta Agneta, przechodząc na ty. – Przenieśliśmy się tutaj po tym, jak podpalono naszą placówkę w Damaszku.
Jacob