Mieć mniej. Tisha Morris
synchroniczności, których nie mogłam uznać za zwykły przypadek. Nie ulegało wątpliwości, że były cudami i boskimi interwencjami. Przyjęłam to z wielką ulgą po okresie, w którym nie byłam w stanie nawet wymienić żarówki.
Podróż bohatera pozwala zyskać większą pewność siebie. Nasi przyjaciele, nauczyciele i mentorzy mogą nam pomóc tylko do pewnego stopnia. Resztę musimy zrobić sami. Dzięki temu rozwijamy jednak wiarę w siebie, samoakceptację i poczucie własnej wartości. A wtedy, gdy myślimy, że już wyszliśmy z lasu, ta nowa, ulepszona wersja naszej tożsamości zostaje poddana ostatecznej próbie.
Ostateczna próba
W hollywoodzkich thrillerach zawsze gdy myślisz, że czarny charakter został już zgładzony, i szykujesz się do odstawienia popcornu, ten „zły” wraca, aby zadać ostateczny cios. Niespodziewanie rzuca się na bohatera w ostatecznej, lecz daremnej próbie zgładzenia go. Używam słowa „daremna”, ponieważ wszyscy wiemy, że bohater zwycięży. Także ty zwyciężysz. Na tym etapie podróży wiesz, że wyjdziesz z niej żywy. Zbyt wiele przeszedłeś, żeby się poddać. A jednak po raz ostatni zakwestionujesz wszystko. To jest właśnie ostateczna próba.
Ale czemu ona właściwie służy? Chodzi o integrację, dzięki której w końcu będziesz mógł przejść do swojego nowego świata utwierdzony w nowo odkrytej mądrości. Wszyscy łudzimy się, że możemy ominąć pewne kroki w swojej podróży bohatera – a zwłaszcza ten. Gdy udaje nam się wyjść cało z ciemnej nocy duszy, myślimy: „Cóż jeszcze mogłoby się wydarzyć?”. Jesteśmy gotowi rozpocząć nowe życie. W końcu zasłużyliśmy sobie na to, nieprawdaż? A jednak aby w pełni wkroczyć w nowe, musimy całkowicie zintegrować w sobie wszystko, czego się do tej pory nauczyliśmy.
Na tym etapie mojej własnej podróży doświadczyłam wielu ciemnych nocy (w pozycji embrionalnej). Widziałam już z oddali swoje nowe życie, a nawet miałam pewne głębokie refleksje na temat tego, co przeszłam. W końcu naprawdę siebie polubiłam. Czułam się świetnie w Los Angeles (a nie każdy się tam odnajduje). Byłam podekscytowana nowymi możliwościami i gotowa w pełni cieszyć się swoim nowym życiem. Wyraziłam intencje na 2016 rok i wiedziałam, że musi być dobry. Wierzyłam, że życie znów zacznie mi sprzyjać.
A wtedy, 31 grudnia 2015 roku, stało się coś, czego nie przewidziałam. U mojej mamy wykryto śmiertelną odmianę białaczki. W styczniu 2016 roku, w swoje siedemdziesiąte szóste urodziny, przeszła pierwszą chemioterapię. Rak zawsze jest zaskoczeniem, ale w jej przypadku był to prawdziwy szok, ponieważ rzadko chorowała i jeszcze do niedawna grała w tenisa cztery razy w tygodniu. Moja mama była najsilniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałam, prawdziwym Koziorożcem. Jak to się mogło stać?
Wspominając te wszystkie chwile, kiedy się mną opiekowała, gdy chorowałam na anginę, miałam wyrywane ósemki czy przechodziłam zabiegi chirurgiczne twarzy, wiedziałam, że muszę być przy niej. Lekarze dali jej tylko od trzech do dziesięciu miesięcy życia, więc każda chwila z nią była bezcenna. W pewnym momencie postanowiłam polecieć z powrotem do LA, tylko po to, żeby wypowiedzieć tam umowę najmu, umieścić cały swój dobytek w magazynie i jak najszybciej wrócić do Nashville. Mama zmarła trzy dni później. Straciłam nie tylko ją, ale także swój nowy dom. Znów znalazłam się w mieście, z którego tak bardzo chciałam wyjechać.
Przyglądając się całej gamie swoich odczuć, począwszy od poczucia bycia ofiarą aż po bezwarunkową miłość, postanowiłam zaufać, że ten chwilowy krok do tyłu jest słuszną decyzją. Przypomniałam sobie, że kilka miesięcy wcześniej miałam kilka proroczych snów, które przepowiedziały te wydarzenia. Świadomość, że to wszystko z jakiegoś powodu miało się wydarzyć, a w tym chaosie jest jakiś porządek, przyniosła mi ulgę. Miałam do wyboru: stawiać temu opór lub się poddać. Zrobiłam jedno i drugie. Przez większość zimnych i deszczowych dni lutego stawiałam opór. Poddałam się w marcu.
Zdałam sobie sprawę, że nie wróciłam do rodzinnego miasta tylko po to, aby opłakiwać mamę i zająć się sprawami rodzinnymi. Było dla mnie jasne, że chodzi też o moje nierozwiązane dotychczas problemy i ponowne przyjrzenie się aspektom mojego dawnego życia, przyjaźniom oraz relacjom – włącznie z relacją z mamą. Okazało się, że nie musiałam daleko szukać, gdyż to, co potrzebowałam odnaleźć i uwolnić, znajdowało się w mojej własnej szafie. W ten sposób udało mi się odzyskać utracone aspekty samej siebie i zintegrować wszystko, czego nauczyłam się na poprzednich etapach mojej podróży. Jeszcze zanim zasiadłam do pisania tej książki, integrowałam wydarzenia z początku 2016 roku, kończąc tym samym trzyletni proces w ramach swojej osobistej, dziesięcioletniej podróży bohatera.
Przy różnych życiowych wzlotach i upadkach czasami trudno jest się połapać, na jakim właściwie znajdujemy się etapie, ale cały czas jesteśmy w trakcie własnej podróży bohatera. Te zwroty akcji są właściwie z góry określonymi fazami naszego życia, przez które wszyscy przechodzimy. To od naszej wolnej woli zależy, jaki scenariusz życia napiszemy. A może wolna wola to tylko stawianie oporu przeznaczeniu?
Podróż bohatera odmieni cię na zawsze. Twoje przekonania, pragnienia, cel życiowy, położenie geograficzne, a może nawet wygląd zewnętrzny ulegną zmianie, gdy staniesz się nową wersją siebie. Może się wówczas pojawić nagłe pragnienie wyrzucenia starych ubrań, zmiany wystroju domu lub przeprowadzki. Podążaj za tymi wewnętrznymi wskazówkami. Środowisko domowe jest zewnętrznym odzwierciedleniem naszego ja, a więc chęć wyrzucenia przedmiotów związanych ze starą tożsamością jest wspólnym motywem podróży każdego z nas.
Opór przed naturalnym procesem zmiany tożsamości może wydłużyć poszczególne etapy naszej podróży lub przeciwnie, może być pożądaną przerwą, dzięki której będziemy kontynuować podróż w odpowiednim dla siebie tempie. Większa świadomość celu tych zmian pozwala nam traktować je raczej jako przełomy niż jako kryzysy. Oznacza to akceptację, że na niektórych etapach naszego rozwoju ból jest nieunikniony.
Życie jest pełne wzlotów i upadków, nad którymi rzadko mamy kontrolę. W trakcie swojej osobistej podróży bohatera mamy możliwość decydowania o swojej ścieżce. Inaczej jest w nagłych kryzysowych wydarzeniach, które pojawiają się znikąd i drastycznie nas zmieniają.
Zdarzenia kryzysowe
kształtujące naszą tożsamość
Zapewne masz już za sobą co najmniej jedno takie wydarzenie, które zmieniło cię na zawsze. Coś spadło na ciebie jak grom z jasnego nieba i od tamtej pory nie jesteś już taki sam jak wcześniej. Głębokie zmiany często zachodzą pod wpływem jakichś kryzysowych doświadczeń. Zjawisko to występuje nie tylko w naszym życiu osobistym, ale także na większą skalę. Tragedie otwierają nasze serca na oścież. Dramatyczne wydarzenia poruszają nas do głębi i wzbudzają pragnienie pomocy na tyle, ile tylko potrafimy – poprzez przekazanie pieniędzy, oddanie krwi, modlitwę czy też chociażby uronienie łez współczucia nad losem zupełnie nam obcych osób. Kiedy doświadczamy tego na bardziej osobistym poziomie, nasze życie głęboko się zmienia.
W ciągu kilku tygodni spędzonych z mamą w szpitalu patrzyłam, jak odchodzi w niepojętym dla mojego umysłu tempie, i moje serce pękło. To najtragiczniejsze wydarzenie mojego życia popchnęło mnie ku głębokiemu przebudzeniu. W tym samym czasie jedna z moich najlepszych przyjaciółek cieszyła się nową miłością. Porównując nasze uwagi z tamtego czasu, doszłam do wniosku, że byłyśmy dokładnie w tej samej wibracji. Obie doświadczyłyśmy ekspansji serca poprzez miłość, chociaż na dwa zupełnie różne sposoby.
Tamto doświadczenie było dla mnie bardzo trudne, podobnie jak rozwód, zmiana ścieżki zawodowej i wielka przeprowadzka, a jednak nie ulega wątpliwości, że zmieniło mnie na lepsze. Pewne wydarzenia w naszym życiu prowadzą do kryzysu tożsamości, po którym nie