Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
tyle samo, co ja jego. Ale to należało już do przeszłości.
Gdy z sali wyszedł lekarz, by przekazać nam wieści, Gwen wybiegła ze szlochem za szklane drzwi przesuwne. Trudno ją winić. Była tylko turystką, która dopiero co nas poznała. Spotkało ją aż zbyt wiele strasznych rzeczy, jak na wtorkową noc w maju, zwłaszcza na wakacjach.
Lekarz, facet nazwiskiem David Chang, smutno pokręcił głową.
– Bardzo dziwny przypadek. Jego dłoń… Mówi pan, że przymarzła do jakiegoś przedmiotu znajdującego się pod wodą?
– Zgadza się – odpowiedziałem. – Wyrwałem go z lodu.
– A jak pan się nazywa?
– Leo Blake.
Kiwnął głową z wieloznacznym wyrazem twarzy. Ewidentnie coś go gryzło. Zresztą nic dziwnego. Cała sytuacja była nadzwyczaj osobliwa.
– Dobrze pan się spisał w trakcie resuscytacji. Jednak mimo to pacjent nie odzyskał przytomności, nawet w ambulansie.
– No cóż – odezwała się Kim – przynajmniej nie cierpiał.
Doktor Chang zerknął na nią, po czym znów popatrzył na mnie.
– Badania krwi wykazały ślady infekcji. Czy Jason ostatnio chorował?
– Nie, wcale. Miał końskie zdrowie. Wskoczył do oceanu, bo uparł się, że sprawdzi, co tam jest.
Lekarz pokiwał markotnie głową.
– Cóż, będę to musiał zgłosić do CDC[1], tak na wszelki wypadek. I prosiłbym pana o pozostanie w okolicy. Dobrze się pan czuje?
Przeszedł mnie dreszcz. Czyżby ten facet sugerował, że mogłem zostać nosicielem groźnej choroby?
– Nic mi nie jest – oznajmiłem z naciskiem.
– Doskonale! Proszę przyjść jutro rano. Przez całą noc będziemy badać Jasona, ale pana, jako ostatnią osobę, która weszła z nim w bliski kontakt, również chciałbym obejrzeć.
– Świetnie – mruknąłem z niezadowoleniem.
Opuściłem szpital razem z Kim. Zdaliśmy sobie sprawę, że zostaliśmy bez transportu. Gwen nas tu przywiozła, a potem uciekła.
– Nic tak nie orzeźwia jak spacer – powiedziałem. – Odprowadzę cię do hotelu.
Ruszyliśmy w dół łagodnego zbocza. Obok nas przemykały samochody. Noc była ciepła, wilgotna i wietrzna. Kim szła, pogrążona w myślach, więc dałem jej czas. Wreszcie, po kilkuset metrach, spojrzała na mnie dziwnie.
– Dotknąłeś tego czegoś? – zapytała. – Tam na dnie?
– Nie – odpowiedziałem. – Widziałem, co się stało z Jasonem, i nie chciałem, żeby to samo spotkało mnie.
– Rozumiem, ale jednak dotykałeś Jasona.
– Tak samo jak ty – zauważyłem.
Wyraźnie się zaniepokoiła.
– Masz rację – stwierdziła. – Razem wyciągaliśmy go z wody. Już wtedy nie miał ręki… Musiał krwawić, a my tego nie widzieliśmy, bo było ciemno i cały ociekał wodą. Mógł być zainfekowany…
Roześmiałem się.
– Daj spokój, Kim – powiedziałem. – Przestań się tyle martwić.
– Nic na to nie poradzę – przyznała.
– Posłuchaj, jeśli grasuje tu jakiś zarazek z kosmosu, będzie potrzebował czasu na inkubację. Bo chyba tak działają choroby? Nie można jej złapać natychmiast.
– No, normalnie tak to działa.
– Doktor Chang jest po prostu ostrożny.
Westchnęła, a jej dłoń wślizgnęła się w moją. Kroczyliśmy w dół zbocza, trzymając się za ręce i zmierzając w kierunku jasno oświetlonych hoteli ciągnących się między plażą a drogą.
Zaprowadziłem ją pod pokój. Jeszcze chwilę staliśmy przed drzwiami.
– To, co tam zrobiłeś, wymagało mnóstwo odwagi – powiedziała.
– Więcej odwagi miał Jason. To on zanurkował za jakimś zatopionym UFO.
Pokręciła głową.
– Nie, ty byłeś dzielniejszy. On nie miał pojęcia, że cokolwiek mu grozi. Ty wiedziałeś.
Dostrzegałem pewne luki w jej rozumowaniu, ale jeszcze nie zdurniałem na tyle, żeby je wytknąć. Zamiast tego uśmiechnąłem się, a ona spojrzała na mnie, zamyślona.
– Jasnobrązowe włosy, jasnobrązowe oczy, wydatna żuchwa… Masz ciało goryla, ale twarz niewiniątka. Pewnie masa rzeczy uchodzi ci na sucho, co?
– Yy… – zawahałem się.
– Może wejdziesz? – zaproponowała. Nagle wydała mi się zawstydzona. – Nie ma mowy, żebym dzisiaj zasnęła.
– Pewnie – powiedziałem radośnie. Byłem zmęczony, ale facet nie może sobie pozwolić na przepuszczanie takich okazji.
Przez następną godzinę kochaliśmy się, a w przerwach zwierzaliśmy się sobie z najgłębszych przemyśleń. Kim nigdy wcześniej nie miała tak bliskiego spotkania ze śmiercią i mocno to przeżyła. Gdy człowiek jest świadkiem odejścia innej osoby, dociera do niego kruchość życia. Przerażała ją więc wizja długiej, bezsennej nocy i miała ochotę na odrobinę intymności… nawet z kimś takim jak ja.
Gdy wreszcie odpłynęła, okazało się, że to ja mam problem z zaśnięciem. Nie mogłem przestać myśleć o dzisiejszych wydarzeniach.
Poczucie obowiązku kazało mi kogoś o tym powiadomić – kogoś z władz. W ciągu kilku bezsennych godzin podjąłem decyzję. Wyślizgnąłem się spod pogrążonej we śnie Kim, wziąłem komórkę i wyszedłem na balkon. A potem połączyłem się z Waszyngtonem.
Można by pomyśleć, że nocny telefon do stolicy jest nie tylko bezsensowny, ale wręcz nieuprzejmy, jednak sześciogodzinna różnica czasu zmieniała sytuację. Na Wschodnim Wybrzeżu był późny ranek.
Spróbowałem połączyć się ze swoim dawnym dowódcą, ale się nie udało. Zamiast zrezygnować, zadzwoniłem do biura informacji Pentagonu. Odebrał jakiś znudzony urzędniczyna. Gdy wyjaśniłem, o co chodzi, połączył mnie z kimś postawionym o szczebel wyżej. Była to kobieta, która przynajmniej brzmiała jak ktoś, kto ma pewne pojęcie o swojej pracy.
– Nazwisko? – zapytała.
– Porucznik Leo Blake, rezerwista marynarki wojennej.
Usłyszałem stukanie w klawisze.
– Co mogę dla pana zrobić, poruczniku?
– Zeszłej nocy brałem udział w zdarzeniu związanym z przepływem gwiezdnym.
– Poruczniku Blake – przerwał mi głos – każdego tygodnia coś takiego widzą na niebie tysiące ludzi. To naturalne zjawisko, którego nauka po prostu jeszcze nie umie wyjaśnić. Wpadanie w panikę jest zupełnie nieuzasadnione i…
– Proszę posłuchać – teraz to ja jej przerwałem – nie dzwonię do was, żeby się wypłakać. Coś chyba spadło na dno oceanu i podpłynąłem do tego obiektu. Mój przyjaciel dotknął tego czegoś i zmarł.
Głos ucichł na kilka sekund.
– Panie Blake, mam rozumieć, że wszedł pan osobiście w kontakt z nieznanym obiektem mającym związek z przepływem gwiezdnym?
– Dokładnie to staram się powiedzieć.