Doktor medycyny. Józef Korzeniowski
dobrze nie pamiętam, ale może i tak.
PUŁKOWNIK
Panna pułkownikówna lubiła wówczas czytywać z panem Karolem poezje, chodzić z nim na spacer i wyciągać z sobą starego i ranionego ojca. Panna pułkownikówna troszczyła się przez cały ten czas, aby była zawsze doskonała śmietanka do kawy, żeby były co dzień świeże obwarzaneczki i sucharki, o czym później wcale nie myślała, kiedy pan Karol znowu pojechał do Charkowa. Czy tak?
ANNA
(uśmiechając się)
Podobno, że tak, kochany papo! Ale cóż z tego wszystkiego papa wniósł?
PUŁKOWNIK
A cóż? – Wniosłem, że pan Karol podobał się pannie Annie i że gdybym i teraz znalazł go takim, jakim był pierwej, gdybym pozwolił, to może by panna Anna poszła za pana Karola. Zresztą nie wiem.
ANNA
(filuternie)
A wie papa, że to bardzo być może.
PUŁKOWNIK
Proszę uniżenie, kto by się tego spodziewał?
ANNA
(całuje go w rękę)
Żart na stronę, kochany papo. Wówczas zdało mi się, że pan Karol był mocno mną zajęły. Nie śmiem sobie pochlebiać, że te dwa lata nie zmieniły go bynajmniej, ale dajmy, że serce jego czuje i teraz, co dawniej czuło – nie będzieszże się przeciwił, drogi ojcze?
PUŁKOWNIK
Jeżeli go znajdę i teraz, jakim był dawniej, równie zacnym, równie obyczajnym, równie kochającym pracę i naukę, kto wie, może się i zrezygnuję?
ANNA
O, ja pewna jestem, że ci się teraz jeszcze więcej podoba! Musiał zupełnie dojrzeć i sercem, i głową.
PUŁKOWNIK
Żebym to ja przez twoje okulary na niego patrzył, to może bym także był pewny.
ANNA
Ja okularów nie mam, kochany ojcze, patrzę zdrowymi oczami.
PUŁKOWNIK
Ładnymi, to prawda, ale nie zdrowymi. Patrzysz przez najniewierniejsze w świecie okulary, bo przez okulary miłości. Ale przypuśćmy, że zdania nasze o panu Karolu będą zgodne – cóż na to powie Marszałkowa, nieoceniona ciocia pana Karola?
ANNA
Co powie Marszałek, to wiem naprzód.
PUŁKOWNIK
Powtórzy ostatnie słowa swojej żony jak echo. Biedny Marszałek! O niego tu nie idzie. Ale ona? Ale pan Hipolit, którego mi koniecznie narzuca?
ANNA
O, niechże mię Bóg broni! Ja go nie chcę, za nic. Pan Hipolit nieuk, drąg nieokrzesany, szuler, facjendarz jarmarkowy. Czyż to mąż dla mnie?
PUŁKOWNIK.
Mama powiada, że Hipcio przystojny, że księżniczka Hortensja za nim się upędza. I w rzeczy samej chłop jak dąb, śliczne ma wąsy, bakenbardy i brodę okrutną. A co się tyczę grania w karty i szachrajstwa jarmarkowego, czyż to jest u nas wadą? Na dziesięciu młodych ludzi wieluż mamy takich?
ANNA
Niestety!
PUŁKOWNIK
Wszak mamunie i ojcowie z zimną krwią na to patrzą, trzymają paniczów pod skrzydłem rodzicielskim i pozwalają im dojrzewać w próżnowaniu i głupstwie.
ANNA
Niestety!
PUŁKOWNIK
Wszak i za takich panienki wychodzą i nie pytają się przy oświadczeniu: Czy asan co umiesz? Czy masz środki być użytecznym rodzinie i krajowi? Czyś był w uniwersytecie? Czy masz jaki stan, jaki urząd?
ANNA
Niestety! Ale czyż to ich wina, że muszą iść i za takich, kiedy nie ma innych?
PUŁKOWNIK
Po części i ich wina. Gdyby jedna i druga, i dziesiąta podobne kwestie zadała paniczowi i odprawiła go z kwitkiem, to by się szlachcic poskrobał w głowę i pomyślałby sobie, że karty, fajka, jarmarki i nietyczanki nie są jedynymi atrybucjami szlacheckiego i obywatelskiego życia.
ANNA
To prawda, mój ojcze, ale obawa zostania starą panną!
PUŁKOWNIK
Czyż nie lepiej być starą panną niż mieć męża głupca, szulera i szachraja?
ANNA
O, daleko lepiej! I wiesz papo, co ja z twoich słów wnoszę?
PUŁKOWNIK
Na przykład?
ANNA
Oto to, że jeżeli jakim przypadkiem (czego się nie spodziewam) pan Karol tobie się nie podoba, to mi pozwolisz zostać starą panną, nieprawdaż?
(Tuli się do ojca.)
PUŁKOWNIK
(ściska ją)
Zgoda, moje dziecię! Będziemy siedzieć razem i ubolewać nad stanem krainy, w której taka jak ty dziewczyna nie będzie mogła znaleźć godnego siebie męża.
(Słychać dzwonek pocztowy z daleka.)
ANNA
Cicho! Zdaje mi się, że słyszę dzwonek pocztowy.
PUŁKOWNIK
W rzeczy samej? Jaki bystry masz słuch! Ja nic nie słyszę.
ANNA
(żywo)
Ale doprawdy, papo, że słychać dzwonek, i coraz bliżej. To pewnie on jedzie. Ach, kochany papo, cała się trzęsę!
CHORĄŻYNA
(wchodzi prędko)
Czy mi się zdało, że słychać dzwonek? (Idą obie do okna.) O! tak jest – i coraz głośniej. Może to on?
PUŁKOWNIK
Teraz i ja słyszę. Ale może to asesor?
ANNA
A, gdzież tam, papo!
CHORĄŻYNA
Oto byłaby siurpryza!
STEFAN
(wbiega)
Panicz przyjechał. Jakem go obaczył, zaraz domyśliłem się, że to on.
CHORĄŻYNA
(w oknie)
Mój syn! mój syn!
(Bieży ku drzwiom.)
Karolu!
KAROL
(wpada i rzuca się do nóg matki)
Matko moja!
CHORĄŻYNA
(podnosi go)
Chodź tu, moje dziecię! O, jakżem szczęśliwa, że cię już widzę!
(Ściska go.)
Ale patrz no, Karolu, jakich tu mamy gości.
KAROL
Pan