Marksizm. Отсутствует

Marksizm - Отсутствует


Скачать книгу
nie jest automatem, w pełni zależnym od innych czynników, zewnętrznego sterowania. Ale mimo wszelkich niezbędnych tu uściśleń i korekt, zasadnicza prawdziwość Marksowskiego twierdzenia nie ulega dla mnie wątpliwości.

      Kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat robiłem pewien eksperyment. Kiedy ze względu na naturalny bieg rozmowy było to stosowne, w bardzo prawicowych i patriotycznych gronach opowiadałem, jakie były początki nastrojów, które po latach doprowadziły do Nocy Listopadowej.

      Otóż wielki książę Konstanty z przyczyn ambicjonalnych utrzymywał Szkołę Podchorążych Piechoty, zdecydowanie ponad miarę potrzeb i możliwości armii Królestwa Kongresowego. I przez to dla jej absolwentów nie było etatów oficerskich w pułkach. Kończący szkołę podchorążowie byli więc jak gdyby cofani do początku nauki i siedzieli w szkole całe lata dłużej, niż powinni, czekając, aż gdzieś umrze, zostanie awansowany czy odejdzie z wojska jakiś podporucznik. Mówiąc oględnie, nie sprzyjało to ich satysfakcji z powodu posiadanych perspektyw. Sprzyjało natomiast wnioskowi, że ich życie nie układa się najlepiej, a skoro tak, to może nie tylko indywidualnie, lecz także w szerszym sensie…? Atmosfera niezadowolenia budziła nastroje krytyczne, a ówcześnie od nastrojów krytycznych do tajnego sprzysiężenia droga była już prosta…

      Co charakterystyczne – nie zdarzyło mi się, aby w tych, powtórzmy, bardzo prawicowych, konserwatywnych i patriotycznych gronach ktokolwiek zanegował moją opowieść. Co do faktów była ona może dla słuchaczy nowa, ale nic w niej ich nie odrzucało w sposób zasadniczy, nic nie było nie do przyjęcia. Bo moi rozmówcy, tak jak prezydent Johnson, zostali ukształtowani w świecie przekształconym intelektualnie przez marksizm. Formalnie ten marksizm stanowczo odrzucali, ale przecież można mówić prozą i o tym nie wiedzieć…

      Wydaje mi się, że wciąż nie doceniamy głębokości tego dokonanego przez marksizm przeorania naszej świadomości. Jak ujął to John Hicks, „większość tych, którzy próbują ułożyć historię w logiczną całość, używa kategorii Marksowskich lub ich zmodyfikowanych wersji, gdyż alternatywa nie jest zbyt duża”.

      4

      Sam Marks niejednokrotnie jakby antycypował tych, którzy później jego naukę trywializowali, wulgaryzowali, a w każdym razie prymitywizowali. Pewne fragmenty 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte brzmią jak polemika z nimi:

      Ograniczonością jednak byłoby wyobrażać sobie, jakoby drobnomieszczaństwo z zasady przeforsować chciało swe egoistyczne interesy klasowe. Wierzy ono raczej, że szczególne warunki jego wyzwolenia są ogólnymi warunkami i że jedynie w ramach tych warunków można uratować społeczeństwo współczesne (Marks 1981, s. 647).

      Pokrewna refleksja dotyczy świadomości zwalczających się obozów legitymistów i orleanistów, w istocie reprezentujących sprzeczne interesy gospodarcze:

      Że jednocześnie wiązały je z tym czy innym domem królewskim dawne wspomnienia, osobiste waśnie, obawy i nadzieje, przesądy i złudzenia, sympatie i antypatie, przekonania, dogmaty i zasady – któż temu zaprzeczy? Na różnych formach własności, na społecznych warunkach bytu wznosi się cała nadbudowa różnych i swoiście ukształtowanych uczuć, złudzeń, sposobów myślenia i poglądów życiowych. Tworzy je i kształtuje cała klasa na gruncie swych materialnych podstaw istnienia i odpowiednich stosunków społecznych. Poszczególna jednostka, która wchłania je drogą tradycji i wychowania, może sobie uroić, że to one stanowią właściwe pobudki i punkt wyjścia jej działalności (Marks 1981, s. 644–645).

      Tak, oczywiście wiem, że łatwo było to uprościć. Niemniej jednak – znów – dowiadujemy się tu o człowieku i o ludzkości czegoś zupełnie fundamentalnego. Trzeba to przyznać mimo istnienia prostackich epigonów, dających czasem równie prostackim wrogom pretekst do drwin, jakoby według Marksa człowiek był bezwolnym automatem, działającym według prostackiego algorytmu.

      5

      Czytając Marksa, nawet dziś mamy wrażenie, że obcujemy z czymś niesłychanie poważnym. Czymś jeśli nie w pełni wyjaśniającym, to z całą pewnością dotykającym istoty spraw. Czytelnik ma, powtórzmy, to wrażenie nawet obecnie, kiedy wie o wszystkim, o czym czytelnicy tych samych tekstów sto czy kilkadziesiąt lat temu nie wiedzieli – to znaczy o tym, co stało się później. Skoro tak, to możemy sobie wyobrazić siłę oddziaływania tychże tekstów kiedyś – na czytelnika nieobdarowanego łaską późnego urodzenia.

      To chyba dobre miejsce na konstatację, że marksizm bywał szatańsko niebezpieczny. A prawdziwy rozmiar i wymiar tego niebezpieczeństwa uświadomił mi wcale nie Sołżenicyn czy Szałamow, tylko mój Ojciec – Mirosław Skwieciński.

      Pamiętam jak dziś, gdy kiedyś we dwóch szliśmy Doliną Kościeliską, i nie wiem, jak zaczął się ten temat. Przystanął i powiedział:

      – Ty nawet wyobrazić sobie nie możesz, jak to było. Jak to było być dwudziestoletnim szczeniakiem, tak naprawdę wiedzącym o świecie bardzo mało. I wchodzisz w marksizm, w zasadzie nawet ten marksizm dopiero liznąłeś. I raptem olśnienie: wiesz i rozumiesz wszystko. Wszystko! I to nie tak, że w coś tam wierzysz. Ty wiesz i rozumiesz!

      Koresponduje to z Kołakowskim, który pisał, że marksizm zdawał się „oferować racjonalną – nie-sentymentalną wizję historii, w której wszystko było wyjaśnione, wszystko stawało się zrozumiałe – pozornie, rzecz jasna – w której nie tylko przeszłość była wytłumaczalna, lecz także przyszłość stawała się przejrzysta…. Był łatwy do przyswojenia, dawał wygodne poczucie, że się panuje nad całą wiedzą historyczną, przy czym nie było wcale konieczne uczyć się historii do tego celu”. Jak widać, ludzie tego samego pokolenia i podobnej do pewnego stopnia biografii skłonni byli do podobnych refleksji.

      To wszystko oczywiście prawda. Tylko że ta intelektualna pokusa, która wykoleiła intelektualnie miliony ludzi, nie jest już aktualna. Po wszystkich horrorach XX wieku, po wszystkich doświadczeniach, które mogłyby odprawić marksizm do muzeum fałszywych doktryn czy epok minionych, niebezpieczeństwo uznania go przez kogoś za uniwersalny klucz do zrozumienia świata, klucz niewymagający już żadnych innych narzędzi, wydaje mi się niemożliwe.

      Podkreślam – tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że nie jest to dowód mojej krótkowzroczności.

      Póki co wszystko jednak wskazuje na to, że era tak rozumianego marksizmu nieodwołalnie wywędrowała do krainy wiecznych łowów, natomiast marksowska metoda poznawania rzeczywistości jest nie tylko żywa, lecz także w jakimś sensie powszechna. Choć często nie bywa tak nazywana, a ci, którzy ją stosują, mogą nawet nie mieć pojęcia, że to robią. A czy nie jest to największy tryumf, jaki może przypaść w udziale twórcy dyskursu?

      6

      Zarazem nie sposób nie zastanowić się, jak ta uderzająca cecha marksizmu – występowanie jako „uniwersalna teoria wszystkiego”, klucz pozwalający naukowo rozumieć całość rzeczywistości – wpłynęła niegdyś na kształt świata, rządzonego w tak dużej mierze przez ugrupowania uważające się za marksistowskie. Czyli, mówiąc wprost, nie sposób przemilczeć tematu masowych zbrodni i totalizmu.

      Trudno zaprzeczyć istnieniu tego wpływu. I to nie tylko w najbardziej ogólnym sensie, który ktoś kiedyś ujął w mniej więcej ten sposób: jeśli jakaś idea doprowadziła do jakichś skutków, to znaczy że u samych swych źródeł zawierała elementy do nich prowadzące. Łatwo zauważyć, że ta teza jest tyleż prawdziwa, co przez swój wszechogarniający charakter niejako unieważnia samą siebie jako użyteczne narzędzie badań. Tytułem przykładu wstawmy tu bowiem na miejsce marksizmu: chrześcijaństwo, islam, buddyzm, ateizm albo humanizm – efekt będzie przecież ten sam.

      W wersji nieco bardziej wyrafinowanej można by to ująć tak jak Louis Menand,


Скачать книгу