Stara Flota Tom 6 Wolność. Nick Webb
Dopóki nie wydarzyła się katastrofa Więzi, wywołana na Sangre de Cristo, wszyscy akceptowaliśmy tabu jako nieodwołalne i niepodważalne prawo. Jednak tamto zdarzenie zmieniło niektórych z nas. A kolejne kataklizmy zmieniły następnych. Teraz są nas setki, może tysiące, bo przecież wielu jeszcze nie wyraziło swojego zdania. Jednak tamte wydarzenia odmieniły nas fundamentalnie. Wszystko jest inne. To… coś nowego. Nowa era naszego ludu. Wyczuwam to…
Herezja! Mówisz herezje, ty głupia…
Kakofonia głosów zmieniła się w niemal nierozróżnialny miszmasz obelg, argumentów i kłótni.
– Dzieci, proszę – odezwała się na głos Jarum. – Nadszedł czas. Wiecie, że bardzo was kocham, a miłość matki jest wieczna i głęboka. Większość z was nigdy tego nie doświadczy. Szanuję wasze opinie, wasze chęci i pragnienia. Jednak decyzja została podjęta. Ja ją podjęłam. A wy wraz ze mną poniesiecie tego konsekwencje.
Tak samo jak nasz lud, matko – zauważyło pierwsze z Dzieci. Czy masz prawo decydować o jego losie?
Jarum zamknęła oczy. Dziecko powiedziało prawdę i zraniło ją do głębi. Czy podjęła nieodpowiedzialną decyzję? Czy przez ten prosty akt buntu wywoła zamieszki wśród swojego gatunku? Czy ma prawo?
Jednak musiała, po prostu musiała się dowiedzieć. W głębi duszy czuła ponaglenie. Przymus. Wyzwanie. Podobnie wcześniej nie mogła się oprzeć pragnieniu, aby nie myśleć Myśli Nie do Pomyślenia. Teraz identyczna siła skłaniała Jarum do złamania tego zakazu.
Wyciągnęła rękę do starożytnej, mechanicznej klamki. Napis nad drzwiami był ledwie widoczny, skorodowany. Minęły przecież tysiące lat. A jednak Jarum wciąż mogła rozróżnić znaki.
„Otworzyć przed końcem”.
Poniżej znajdowały się symbole – wygrawerowane cztery istoty.
Pod nimi, już na drzwiach, kolejny napis głosił:
„A koniec to początek”.
– Musimy zacząć od nowa – szepnęła Jarum ledwie słyszalnie.
Mechaniczny zamek ustąpił pod dotknięciem jej kciuka. Wcisnęła wyzwalacz i poczuła, że klamka ustępuje.
Jarum ją obróciła.
A drzwi się otworzyły.
Odwróciła oczy – przymus z głębi trzewi nie pozwolił jej zajrzeć do sali, przynajmniej nie dalej niż tuż za próg. Zrobiła krok, potem drugi, wreszcie zamknęła za sobą drzwi z dźwięcznym kliknięciem. Ogarnęło ją złe przeczucie.
Skierowała się do środka pomieszczenia, wciąż patrząc tylko na swoje stopy. Nie ośmieliła się podnieść głowy. Czy to przyzwyczajenie, czy może coś głębszego?
Dla Jarum Krull, dziewiątej wielkiej matki rodu Krull ze Skiohra, nie miało to już znaczenia. Jej czas i czas jej Dzieci dobiegł końca. Żadnych więcej debat. Żadnych dyskusji.
W ułamku sekundy, gdy wciąż jeszcze była przytomna, choć już poczuła szarpnięcie w karku, usłyszała wewnątrz siebie krzyki przerażenia. Chór oskarżycielskich zwolenników tabu natrafił na niedowierzające milczenie tych, którzy wątpili.
Krew odpłynęła jej z głowy i rozbryznęła się spiralą, jakby sala zaczęła się kręcić wokół Jarum. Ciało matki upadło z łomotem, czaszka uderzyła o ścianę.
Bezmyślni, zbuntowani głupcy! – wrzeszczeli zwolennicy tabu na pozostałe Dzieci i matkę, której niewiele już pozostało życia.
W tym ułamku sekundy, zanim jej głowa upadła na podłogę, obok ciała, Jarum popatrzyła na środek pomieszczenia.
I niemal się wzdrygnęła.
Musiała komuś powiedzieć.
Musiała ostrzec Skiohra.
Gorączkowo sięgnęła do Więzi, aby połączyć się z kimś, kimkolwiek w pobliżu… i dopiero wtedy przypomniała sobie, że Więź jest martwa. Tak samo jak ona.
ROZDZIAŁ 1
W pobliżu Brytanii
Sala konferencyjna OZF „Niepodległość”
Kapitan Tyler „Chojrak” Volz z okrętu „Niepodległość” walczył w wielu bitwach podczas dwóch wojen i widział już naprawdę dużo – śmierć, ruinę, wyniszczające starcia myśliwców oraz wielkie kampanie. Był nawet świadkiem ostatecznego pokonania Roju przez legendarnego kapitana Timothy’ego Grangera, który zwabił ocalałe okręty wroga w głąb czarnej dziury i zniszczył je pociskami z ładunkami antymaterii.
Jednak nic nie przygotowało go na to, co właśnie usłyszał.
– Chcesz… chcesz… – Niedowierzanie nie pozwoliło mu dokończyć. – No dobra, powtórz jeszcze raz, bo to, co mi się wydaje, że powiedziałeś, byłoby zbyt szalone, nawet jak na takiego półgłówka jak ty.
Jego syn, porucznik Ethan „Sukinkot” Zivik, skrzywił się.
– Półgłówek? Owszem, jestem szalony, ale nie zwariowałem! Proszę cię, tato, stać cię na bardziej wyszukane obelgi.
– Starałem się ująć rzecz dyplomatycznie.
Zivik musiał ugryźć się w język. Droczyli się i przekomarzali, ale z czasem udało im się pogodzić tak różne temperamenty. Mimo wszystko wciąż w obu pozostało napięcie. Według ojca Ethan zabił matkę, bo koniecznie chciał się popisać. Zdaniem syna ojciec był beznadziejny, bo opuścił rodzinę, a mimo to wciąż miał czelność krytykować postępowanie Ethana.
Jednak groźba zagłady cywilizacji miała zbawienny wpływ na rodzinne konflikty. Zazwyczaj.
– Dobra. Zacznijmy od początku, tato. – Zivik opanował się, aby nie przewrócić oczyma, choć wyraźnie miał na to ochotę. Wziął głębszy oddech i cofnął slajdy prezentacji wyświetlającej się na ścianie sali konferencyjnej. Doskonale wiedział, że ojciec nie znosił, gdy mówił do niego „tato” w obecności innych członków załogi. Teraz też go to poirytowało, chociaż w pomieszczeniu siedziała tylko Rayna Scott, główna mechanik okrętu i najbliższa przyjaciółka kapitana, oraz porucznik Jerusha Whitehorse, która jako dawna narzeczona Zivika praktycznie należała do rodziny.
– Od początku. I najlepiej tym razem bez tych odgłosów obrzydzenia.
– Zrobiłem to tylko raz, tato.
– Dwa razy. Nie żebym celowo liczył.
Porucznik Whitehorse odchrząknęła.
– Panowie – napomniała ojca i syna z uśmiechem.
Kapitan Volz wzruszył ramionami i skinieniem ręki nakazał Zivikowi przejść do prezentacji.
– Jak mówiłem, chodzi o nowe okręty Roju. Są wielkie. Ogromne. Gigantyczne. A do tego poziomem mocy wykraczają poza skalę. Jeden z takich okrętów może bez problemu przeorać powierzchnię Ziemi albo Brytanii w maksimum dziesięć minut. Układy zasilające i uzbrojenie nie odbiegają od normy, a na ile nam wiadomo, podobnie jest z komputerami pokładowymi. Pewnie niewiele się różnią pod tym względem od tych na „Niepodległości”.
– My, roztrzepańcy, będziemy się trzymać razem, prawda, maleństwo? – wyszeptała Rayna Scott do sufitu. Zwracała się do okrętu jak do własnego dziecka. Wszystkie okręty, na których służyła, tak właśnie traktowała.
– Dość powiedzieć, że zniszczenie podobnego monstrum będzie niemożliwe bez pomocy księżyców Grangera. Jednak wziąwszy pod uwagę, że