Stara Flota Tom 6 Wolność. Nick Webb
– Tak jest, ma’am. To Tytan. Widać nawet rozbity okręt Roju na jego powierzchni. Roztopiona skała w miejscu zderzenia wciąż się żarzy.
– Już idę. – Proctor wstała i przejrzała się w lustrze.
„Może być” – pomyślała. Spała w mundurze – przez ostatnie dni stało się to standardem. Podczas wojny z Rojem, najpierw na pokładzie „Konstytucji”, a potem na „Wojowniku”, Proctor chodziła w tym samym mundurze przez trzy tygodnie. Tylko środki aseptyczne i soniczny spray aromatyczny sprawiały, że nie cuchnęła. A przynajmniej nie za bardzo. Jednak wojna to wojna, więc higiena osobista musiała ustąpić przed obowiązkami.
Nowy okręt, „Wyzwanie”, nie należał do dużych jednostek. Proctor dotarła na mostek w mniej niż minutę po opuszczeniu kajuty. Marine, którego mianowała swoim pierwszym oficerem, ustąpił jej miejsca na fotelu kapitańskim. Proctor usiadła wygodnie.
– Meldować, komandorze Carson.
Chyba się skrzywił, gdy usłyszał swój stopień. Wcześniej był starszym sierżantem, zawodowym żołnierzem. Jednak admiralska szarża we flocie wiązała się z pewnymi przywilejami, a podczas wojny protokoły i procedury przestawały się liczyć. Proctor potrzebowała pierwszego oficera, a pierwszy oficer zawsze nosił stopień komandora, nigdy starszego sierżanta.
– Obiekt znajduje się na orbicie wokół czerwonego karła w sektorze 21-K. Wyśledziliśmy go przy użyciu metody interferometrii wariantywnej pola kwantowego, którą nam pani pokazała. Wykonał skok mniej niż godzinę temu. Podłączyliśmy się do metaprzestrzennego systemu nasłuchu z placówki Zjednoczonej Floty Ziemi. To na pewno Tytan.
– Sonda wykrywa jakieś transmisje albo… cokolwiek? Metaprzestrzenne czy inne?
– Nie wiadomo, ma’am.
– Bardzo dobrze, komandorze. Lećmy tam. Ile skoków musimy wykonać?
– Tylko pięć.
– Świetnie. Ruszajmy.
Komandor Carson skinął głową do marine przy stanowisku nawigacyjnym, który wprowadził współrzędne i uruchomił napęd transkwantowy. W ciągu dziesięciu minut dotarli do celu. Maleńki czerwony karzeł znajdował się zaledwie pięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi, a jego słaby blask pojawił się na jednym z taktycznych wyświetlaczy mostka.
– Gdzie Tytan?
Komandor Carson skinął na żołnierza przy stanowisku taktycznym, który na ten znak powiększył obraz. Ukazała się niewielka kropka tuż obok gwiazdy. Po kolejnym zbliżeniu kropka zmieniła się w kulę jarzącą się słabym czerwonym blaskiem. Tytan.
Tim.
– Mam podlecieć bliżej, ma’am? – zapytał Carson.
– Nie, jeszcze nie. Najpierw proszę wykonać pełny skan metaprzestrzenny. I pełny skan elektromagnetyczny. I pełny… wszystkie skany, jakie się da. Neutrino, tau, neutrony, pełne spektrum fal grawitacyjnych, interferometria pola kwantowego… wszystko.
Marine przy stanowisku taktycznym potrząsnął głową. Davenport. Szeregowy… Nie, teraz już porucznik Davenport.
– Ma’am? Nie… nie umiem zrobić połowy z tych skanów, o których pani mówiła.
Proctor westchnęła, ale podeszła do pulpitu.
– Patrz i ucz się, bo pokażę to jeszcze tylko raz. – Krok po kroku pokazała żołnierzowi menu i kolejne zakładki różnego rodzaju skanów dostępnych dzięki aparaturze i detektorom „Wyzwania”. – Wiesz, czym się różni skanowanie aktywne i pasywne, prawda, poruczniku?
Davenport spojrzał na nią z oburzeniem.
– Oczywiście, ma’am. Aktywne skanowanie polega na wysłaniu sygnału i odebraniu jego odbicia, aby sprawdzić, jak reaguje w kontakcie z celem, podczas gdy pasywne…
– Mnie nie trzeba tego wyjaśniać, poruczniku. Sprawdzam tylko, na czym stoję w twoim przypadku. – Proctor rozwinęła kilka innych zakładek, a potem uruchomiła skanowanie promieniami gamma i rentgena. – Przypatrz się dobrze. Ani na odczytach wysokoenergetycznych, ani na elektromagnetycznych nie ma nic oprócz tła. Można z tego wyciągnąć dwa wnioski. Nie wiadomo, jakie źródło energii wbudował Tim w ten księżyc, ale albo jest nieaktywne, albo tak dobrze osłonięte, że nie możemy go wykryć, ponieważ wszystkie, i mam tu na myśli naprawdę wszystkie, źródła wysokiej energii emitują jakieś promieniowanie albo fale elektromagnetyczne.
– Myśli pani, że zostało uszkodzone przy zderzeniu z okrętem Roju nad Ziemią? – zapytał Carson.
– Możliwe. – Admirał Proctor wróciła na stanowisko dowodzenia i zajęła fotel, a potem potarła się po podbródku. – Jednak po kolizji wykonał skok, więc reaktor, czy co tam jest, wtedy jeszcze musiał działać.
Zdawała sobie sprawę, że stale mówi o księżycu, jakby był kierowany przez Grangera. Marines w to nie wierzyli. Trudno. Proctor miała już wystarczające dowody i doskonale wiedziała, kto stoi za sterami Tytana.
Tylko gdzie się podziewał Tim przez minione trzydzieści lat? A może było ich trzynaście miliardów?
– Dobra, przeprowadź pozostałe skany, poruczniku. Jeżeli zrobisz to jak należy, praca nie zajmie więcej niż dwadzieścia minut.
– Tak jest, ma’am. – Porucznik pochylił się nad pulpitem i zaczął przeszukiwać kolejne pasma i częstotliwości. Od czasu do czasu podnosił wzrok, aby zameldować, co się dzieje. Skany nie przynosiły żadnych rezultatów.
„Błagam, żyj, Tim. Błagam. Jesteś nam potrzebny”.
Podczas ataku na Nowy Dublin w zeszłym tygodniu zginęło milion ludzi. Rój pojawił się także nad Ido, Hestią 9 i nad Amperą Rayą. Rozpętał pandemonium i zniknął. Potrzeba było aż trzech księżyców Grangera, aby zniszczyć jeden okręt wroga.
Księżyce Grangera. Wszyscy tak właśnie je nazywali, ale czy naprawdę w nie wierzyli? A Proctor? Czy ona też wierzyła? Wydawało się to absurdalne, ale cóż z tego? Dwanaście księżyców zostało w jakiś sposób zmienionych przy użyciu niewyobrażalnej i niepojętej technologii – i oto stały się ogromnymi działami, które mogły wykonać skok kwantowy i pojawić się w dowolnym obszarze przestrzeni Zjednoczonej Ziemi, aby walczyć z inwazją Roju.
Niestety, księżyce Grangera nie zawsze przybywały na czas, dlatego ludzie ponosili przerażające straty. Milion ofiar oznaczało dziesiątki milionów bliskich pogrążonych w żałobie oraz miliardy przerażonych ludzi, którzy zastanawiali się, czy nie będą następni.
– Żadnych odczytów, ma’am.
– Co ze skanami metaprzestrzeni?
Porucznik Davenport pobladł.
– Przepraszam, zapomniałem. – Pochylił się znowu nad konsolą, a po chwili nerwowo podrapał się w głowę. – Ma’am? To… dziwne. Tak mi się zdaje, nie znam się na metaprzestrzeni.
Proctor znowu wstała z fotela i podeszła, aby przyjrzeć się odczytom na pulpicie taktycznym. A potem pochyliła się, żeby przyjrzeć się dokładniej.
„Naprawdę dziwne”.
– Masz rację, poruczniku, to nie jest normalne. Zdaje się, że ten księżyc działa jak… sferyczny obwód dla większych, ekstremalnie niskich częstotliwości fali metaprzestrzennej.
Komandor Carson podszedł bliżej.
– Co to oznacza?
Proctor odwróciła się do niego z wyrazem zamyślenia na twarzy.
– Nie mam pojęcia. – Wróciła na swój fotel. – Nigdy wcześniej czegoś takiego