Dziewczyna bez makijażu. Zuzanna Arczyńska

Dziewczyna bez makijażu - Zuzanna Arczyńska


Скачать книгу
000030000.jpg" alt="718"/>Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcyProjekt okładki i stron tytułowychIlona Gostyńska-RymkiewiczZdjęcia na okładcesisterspro | stock.adobe.comEmma Frances-Logan | unsplash.comRedakcjaJustyna Nosal-BartniczukRedakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznejGrzegorz BociekKorektaBarbara KaszubowskaNiniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkoweWydanie I, Katowice 2019Wydawnictwo Szara Godzina s.c [email protected] Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.oul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawatel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12 [email protected] © Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2018tekst © Copyright by Zuzanna Arczyńska 2018ISBN 978-83-66201-51-4

      1

      „Mamo, wychodzę za mąż”. Albo inaczej: „Mamo, postanowiłam wyjść za mąż”. A może: „Wpadnij w sobotę na mój ślub, mamusiu. Będzie fajnie”. Jak ja mam jej to powiedzieć? Cholera! Może nie powiedzieć? Co robić? Co robić?!

      Schody się kończyły, a Angelika wciąż nie miała pomysłu na to, jak wybrnąć. Musiała zaprosić matkę na własny ślub. Obiecała, że jej rodzina będzie tam na pewno. Oczywiście oprócz starego. Jemu nie powie. Jeszcze czego! Stała na półpiętrze zapyziałej klatki schodowej w cuchnącej kocim moczem kamienicy przed odrapanymi drzwiami, pod którymi hulał wiatr. Co z tego, że były zabytkowe, skoro nieszczelne i nie dało się założyć w nich normalnego zamka? Zresztą po co komu zamek do mieszkania, z którego niczego nie warto kraść? Nic nie ma tam wartości. Nic prócz ludzi.

      Weszła do środka. Miała nadzieję na koniec smrodu, a nastąpiła jedynie zmiana. Stary znów nalał gdzieś w kącie i pewnie spał oszczany. Nie dziwne, że matka wolała wąskie posłanie Angeliki od leżenia u boku pijanego, cuchnącego wieprza, który dawno temu zapomniał, do czego służy mydło. Cud, że trafił do domu, bo ze trzy noce go nie było. W sumie trzy spokojne noce z rzędu to komfort, który zdarzał się rzadko, a za który nie trzeba było płacić.

      Matka w kuchni kroiła cebulę. Płakała. Angelika zastanawiała się, dlaczego zdarza się to zawsze właśnie wtedy. Może to metoda, by w biały dzień wylać z siebie smutek i nie być osądzanym? Być może matka miała już tak dość nędzy, że potrzebowała pretekstu, by móc nad swoim życiem jawnie szlochać? Dziewczyna nigdy o to nie zapytała. Nim odłożyła plecak w pokoju, który dzieliła z trzema młodszymi siostrami, wyjęła z niego paczkę fajek – jak nigdy: marlboro – i poszła do kuchni. Usiadła tuż obok matki, sięgnęła po popielniczkę i postawiła ją przed sobą.

      – Zrób sobie przerwę, mamo. Zapalisz?

      Rodzicielka spojrzała oczyma czerwonymi od płaczu, wytarła twarz rękawem, pociągnęła nosem i bez ostrzeżenia dała jej w gębę. Angelika chwyciła się za policzek, wstała nerwowo i już miała wyjść, gdy matka sięgnęła po papierosa z jej paczki.

      – Mówiłam, nie puszczaj się! Skąd masz na drogie fajki? Skąd w ogóle bierzesz tę kasę?

      – Piszę wypracowania za pieniądze! Przecież ci sto razy mówiłam! A soboty… No to przecież wiesz.

      – To na dupę sobie coś kup, a nie przepalasz! Spodnie dziurawe, a kurtkę czwarty rok nosisz. Już się w niej po praniu ocieplenie zbiło w grudy i rękawy masz jak gołe.

      – Dostałam te fajki. – Odpaliła papierosa.

      Matka rolowała swojego w palcach i czekała na zapalniczkę.

      – Sranie w banie. Ja raczej marlboro nie dostaję od nikogo. Jeśli usłyszę, że się puszczasz, to cię gołymi rękami zatłukę, jasne?

      – Mamo, mam sprawę. – Dziewczyna spokojnie wydmuchnęła dym. – Tylko mnie posłuchaj, zanim mi znów w gębę przypieprzysz, dobra? I ani słowa staremu, bo wszystko zepsujesz.

      – Co znowu wymyśliłaś? Tylko nie mów, że na studia chcesz iść… – westchnęła ciężko i zwiesiła głowę. – Już rozmawiałyśmy. Nie mam na to pieniędzy i nie będę miała. Przecież to rozumiesz.

      – Za mąż wychodzę. – Nastolatka zaciągnęła się głęboko i oparła o krzesło.

      Matka wybuchła śmiechem, strząsając popiół z papierosa. Usiadła i kręciła głową, nabijając się jak z dobrego kawału.

      – Jasne. Kiedy? – zadrwiła, zaciągając się i wypuszczając kółeczka dymu. – I co to za książę z bajki zabierze cię złotą karetą do lepszego świata?

      – W sobotę. W tę sobotę, czyli za pięć dni. – Świadomie olała drugą, drwiącą część pytania.

      Matka spoważniała.

      – Angelika, co ty pieprzysz, córuś? Taka mądra, a taka naiwna. No co ty?

      – Mamo, daj sobie opowiedzieć… – Strząsnęła popiół. – Dziś pod szkołą stała taka wypasiona audica. – Oparła się łokciami o stół i poprawiła zbyt długą blond grzywkę. – Wielki zarośnięty facet zaczepiał dziewczyny. Pytał, czy by któraś nie wyszła za mąż, bo mu żona jest pilnie potrzebna. Proponował typowe papierowe małżeństwo, tylko że on taki starszy… No, ze trzydzieści parę lat, maksymalnie cztery dyszki ma. Wszystkie się śmiały. Dobry żart, nie? Właściwie już zeszłam ze schodów i miałam skręcać do domu, ale zaczęłam główkować. Wiesz, przez łeb mi przeleciało, że nie może już być gorzej. Jak się tak zastanowiłam, to wróciłam i spytałam, co ten brodacz konkretnie oferuje.

      – Czyś ty, dziecko, rozum postradała?

      – Dasz skończyć?

      Matka tylko przytaknęła.

      – Ja cię nie pytam o radę. Decyzję już podjęłam. Słuchaj. To był ochroniarz. Ten, co pytał. I tłumacz. Kandydat na męża siedział w środku. Rusek. Jak wysiadł, to niczego sobie. Pewnie student, a może gangster, cholera wie. Blondasek. – Zaciągnęła się i przewróciła oczami. – Od razu widać, że nadziany. Ubrany jak z katalogu, same firmowe rzeczy. Wyglądał jak chodząca reklama. Ładny. Nie wsiadłam z nimi do auta, bo się bałam. Tyle się złego dzieje na świecie: porwania, zabójstwa… – Gestykulowała. – Wiesz, w życiu trzeba być ostrożnym. Zawsze to powtarzasz. On, gdy wysiadł, zaprosił mnie na kawę. Ma fajny głos. Mówił po angielsku. Poszliśmy do knajpy, zamówił i zaraz się ten ochroniarz dosiadł, bo dojechał i zaparkował. Przydał się bardzo, bo jak się miałam z tym młodym porozumieć? Moim biednym szkolnym anglikiem? Co z tego, że wkuwam godzinami, skoro mówię tylko na zajęciach? To dopiero byłby obciach. Zresztą Rusek tylko słuchał, a ja z tym Arkiem gadałam. Sprawa wygląda tak, że chłopak ma ojca uwikłanego w coś politycznego w Rosji. Mówił, że go Putin nienawidzi i chce zamordować. Stary majątek wyprowadził z kraju. Zdążył, udało mu się. Teraz patrzy, żeby jego dzieci były bezpieczne. To nie będą jednorazowe pieniądze, mamo, a utrzymanie na pięć lat. Chodzi o to, by ten chłopak po ślubie dostał nasze nazwisko, a nie ja jego. On sobie tu będzie jakiś biznes kręcił. Nie wiem jaki. Nie pytałam. Dom już kupił. Tę pustą willę, co stała na sprzedaż na wzgórzu na prawo od wylotówki, tak w głębi, na skraju miasta. Pewnie i tak wiesz którą.

      Matka potwierdziła, kiwając głową.

      – Oni mają swoje warunki. Trzeba razem zamieszkać, choć wiadomo, że to będzie osobno. Wynoszę się stąd, mamo. – Córka podniosła głowę, popatrzyła matce w oczy i odgarnęła grzywkę.


Скачать книгу