Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem. John Kim
się. Z perspektywy czasu widzę, że jeżdżenie z ojcem do pracy było najgorszym, co mnie spotkało w życiu. Zgoda, dzieciaki nie palą się do zakładania instalacji telefonicznych w biurach. Sęk w tym, że nie byłem wtedy dzieckiem, tylko dwudziestolatkiem. I gdybym podszedł do tego inaczej, gdybym nie biadolił, nie marudził i nie doprowadzał siebie i wszystkich wokół do czarnej rozpaczy, nie byłoby tak źle. Ale to ja na własne życzenie zrobiłem z tego coś strasznego.
„Chodzenie do pracy z ojcem było twoim najgorszym życiowym doświadczeniem?”. Ależ nie, skąd, bywały gorsze dni. Tyle że przez mój upór i dąsanie się akurat te przeżycia wryły mi się w pamięć jako najbardziej traumatyczne. Dla odmiany mój brat, zaledwie o kilka lat starszy, wychowany pod tym samym dachem i zrobiony z podobnych genów, nigdy nie narzekał. Naprawdę nigdy, choć pracował z ojcem dwa razy częściej niż ja. Mnie brali tyko wtedy, kiedy potrzebowali pomocnika. Czy znosił to lepiej, bo był silniejszy i zręczniejszy? A skąd! Byłem w znacznie lepszej kondycji fizycznej niż on. Różniliśmy się tylko podejściem do życia. Jeden z nas wciąż był chłopczykiem.
A potem zacząłem się zastanawiać nad swoimi związkami i tym, czy w nich również byłem marudą. Oczywiście, że tak, ale cóż w tym dziwnego. Po prostu powielałem wzorzec zachowania. Jeżeli narzekasz w pracy albo na siłowni, to najprawdopodobniej w innych sytuacjach życiowych jesteś takim samym zrzędą.
Ale przechodząc do rzeczy: oto najbardziej żenujący przykład. Chyba jeszcze nikomu tego nie wyjawiłem. Byłem żonatym facetem po trzydziestce. Rzadko się z żoną kochaliśmy, ponieważ nasze relacje się popsuły. Którejś nocy naszła mnie wielka ochota na seks, ale ona nie chciała. Pamiętam, jak leżałem w łóżku i wściekły jak diabli przewracałem się z boku na bok. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to komiczne jak numer z kabaretu. Trzydziestoletni facet miotający się na łóżku jak ryba wyrzucona z wody, bo nie dostał tego, czego mu się zachciało. Jestem pewny, że ona nie mogła przez to spać i pewnie zastanawiała się, jakim cudem wyszła za dwunastolatka. Seksowne, co?
Jako mężczyźni sami odpowiadamy za własne szczęście. Biadolenie zwykle jest skutkiem tego, że nie poczuwamy się do tej odpowiedzialności. W powyższym przykładzie, kiedy mazgaiłem się z powodu braku seksu, wcale nie chodziło o seks. Dąsałem się, bo byłem nieszczęśliwy. Strzeliłem focha, bo nie zaszedłem zawodowo tak daleko, jak na to liczyłem. Marudziłem, ponieważ nie lubiłem siebie. Ciskałem się, bo chciałem, żeby kto inny wypełnił moją pustkę.
Na co najczęściej narzekasz i utyskujesz? Na pracę? Na szefa? Na jakim etapie kariery się znajdujesz? Dziewczyna nie spełnia twoich zachcianek? Nie robi czegoś tak, jak tego oczekiwałeś? Ile zarabiasz? Jak dbasz o ciało? O rodzinę? Po pierwsze, zadaj sobie pytanie, czy jesteś naprawdę szczęśliwy. A może, tak samo jak ja kiedyś, jesteś żałosnym dupkiem? Jeśli tak, marudzenie świadczy o tym, że najwyższy czas, żebyś zmienił siebie oraz swoje życie i zaczął odpowiadać za własne szczęście.
# 9
Nie porównuj, kto ma większego
We wczesnym dzieciństwie odkrywamy siusiaka – i zaczynamy się nim fascynować. Wprawdzie mieliśmy go od zawsze, nagle jednak wzbudza naszą ciekawość, intryguje. Nie możemy go odkręcić, więc zaczynamy się nim bawić. I stwierdzamy, że czerpiemy z tego przyjemność. To nowe i podniecające uczucie. Czujemy się ważniejsi. Podświadomie utożsamiamy członka z władzą.
W szkole średniej, gdy przebieramy się w szatni przed wuefem, dociera do nas, że członki różnią się wielkością, i zaczynamy porównywać naszą władzę z władzą innych chłopców. Raz się czujemy jak Superman, innym razem jak zwyczajny Clark Kent. Oto mamy coś namacalnego, co uwewnętrzniamy w odruchu obronnym, by ocenić, ile jesteśmy warci. Ten sposób myślenia wpędza nas w stany lękowe i sprawia, że czujemy się gorsi. Wielu mężczyzn zmaga się z tym nie tylko za młodu, ale i później, w dorosłym życiu.
Następnie odkrywamy pornografię i pokazywane na filmach olbrzymie członki. Teraz już nie jesteśmy nawet Clarkiem Kentem. Jesteśmy stażystą w redakcji „Daily Planet”, który rozwozi pocztę na wózku i uchyla się przed zszywaczami. A skoro powiększenie naszego interesu nie wchodzi w rachubę, próbujemy sobie to zrekompensować inaczej – w klasie, w pracy, na korcie. Albo samochodami, domami, premiami na koniec roku. I wreszcie, jakżeby inaczej, kobietami. Wkrótce porównujemy wszystko, co posiadamy, z tym, co mają inni faceci. Wpadamy w pracoholizm, rozwija się w nas alkoholizm, a z całego tego stresu i lęków przestaje nam stawać. Tracimy to coś, co niegdyś dawało nam poczucie władzy.
Odkąd pamiętam, stale miałem kompleks swojego członka. Tego typu przykłady nie są niczym rzadkim. Moje kompleksy zaczęły się w szatni, kiedy porównywałem swojego małego do penisów innych chłopaków. A pornografia, jak już zacząłem ją oglądać, tylko dolała oliwy do ognia. Nawet po trzydziestce, gdy moje małżeństwo się rozpadało, winę zrzucałem na swojego członka, mimo że żona zapewniała mnie, że akurat on całkiem jej odpowiada.
Pamiętaj, nikt nie jest zbudowany tak samo jak ty. I to ty sam się modelujesz.
Zmieniłem to podejście dopiero wtedy, gdy w wieku trzydziestu kilku lat zacząłem chodzić z dziewczyną z Georgii. Od czasu mojej eksżony była pierwszą kobietą, której przyznałem się do swoich obaw. Opowiedziała mi o facecie, z którym chodziła tuż przede mną, o olbrzymim Irlandczyku z jeszcze większą pałą. Można by sądzić, że to tylko zwiększy moje kompleksy. Jednak wyjaśniła mi, że nienawidziła jego członka. Był za duży. Nie mieścił się.
– Seks zawsze wiązał się dla mnie z bólem – wyznała.
Oczywiście w tyle głowy usłyszałem głos: „Jasne, mówisz tak, żeby mnie pocieszyć”.
To przeświadczenie brało się jednak z oglądania filmów pornograficznych, na których aktorki nigdy nie mają dość tych wielgachnych fiutów. Ona zaś mówiła szczerze. Twierdziła, że mój członek jest „idealny”. A przynajmniej idealny dla niej. Wcześniej nikt mi czegoś takiego nie powiedział. Po raz pierwszy poczułem, że może nie jestem wybrakowany.
Od niedawna umawiam się z dziewczyną, która na pierwszej randce wyznała mi, że kiedyś zerwała z facetem, którego wprawdzie szczerze lubiła, ale „miał za małego”. Nie wyrwała się z tym ot tak, bo po kilku kieliszkach nasza rozmowa zeszła na seks. Ma się rozumieć, to wyznanie od razu uruchomiło moje dawne obawy. Gdy jednak po kilku następnych randkach poszliśmy do łóżka, okazało się, że wszystko gra. Nie narzekała, nie rzuciła mnie. Wciąż chciała być ze mną. A co ważniejsze, odkryłem inne rzeczy, które dotychczas mi umykały, na przykład to, jak ważny jest dotyk i sztuka całowania się. Zacząłem postrzegać ciało w innym świetle. Uczyć się miłości, bliskości… Odnosiłem wrażenie, jakbym miał właśnie za sobą swój pierwszy raz. Tyle że tym razem nie chodziło jedynie o skórę. Istotą były zjednoczenie oraz energia. Coś, czego nie widać.
Dowiedziałem się, że w bliskości i seksie są rzeczy o wiele ważniejsze niż wielkość członka. Twoja różdżka wcale nie jest czarodziejska. Władza mieści się w innym organie – w sercu. A jeśli twojej kochance nie odpowiada rozmiar twojego instrumentu, należy zmienić kochankę.
Wszyscy mamy kompleksy na tle wyglądu. U mężczyzn może chodzić o penisa albo o łysienie. Kobietom nie podobają się ich piersi albo uda. Jednak przywiązując wagę do rzeczy, których w sobie nie lubimy, oceniamy swoją wartość przez ich pryzmat. Czujemy się coraz gorsi, ponieważ nasze