Wyprawa Gniewomira. Piotr Skupnik
broda, zapleciona była w warkoczyk na normańską modłę.
Podszedłem do niego i pokłoniłem się, mówiąc:
− Witaj, panie.
− Witaj, Gniewomirze – odparł. – Widzę, że powaliłeś swego wroga.
− Tak. Zdołałem pokonać Elfhelma Smoczego Łba. Jego młot przyniosłem w darze dla ciebie, panie.
Bolesław oparł swój miecz o krzesło i wstał. Podszedł do mnie i chwycił oburącz młot bojowy. Zamachnął się nim tak gwałtownie, iż musiałem nieco odskoczyć. Następnie zważył go w prawej dłoni i uniósł w górę. Długo mu się przypatrywał, po czym rzekł:
− To wspaniała broń. Każdy władca chciałby ją mieć w swojej kolekcji. Ja jednakże nie zwykłem odbierać oręża tym, którzy mi dobrze służą. Zdobyłeś go w walce, więc jest twój.
− Wielkie dzięki, mój panie – odparłem, nie skrywając radości.
Książę zwrócił mi młot, po czym wrócił na swój tron. Sięgnął po miecz i znów położył go na kolanach.
− Prawda li to, że król Norwegii utonął? – spytał.
− Tak. Byłem przy tym. Olaf Tryggvason dzielnie walczył, lecz kiedy chciał przeskoczyć na inny okręt, wpadł do wody i ciężar zbroi pociągnął go na dno.
− Szkoda. Tak wielki wojownik zasłużył na godną śmierć.
− Cóż, panie. Nie musiał tonąć. Gdyby pozostał na pokładzie swej ogromnej łodzi, to najpewniej zginąłby w boju, jak prawdziwy Wiking.
− Przynajmniej w północnych krainach nastanie teraz spokój. Swen Widłobrody urósł w potęgę i nie dopuści do szerzenia się buntów. W Norwegii rządzi podległy mu jarl, a szwedzki władca Olaf Skotkonung jest jeszcze młody i niedoświadczony.
− Masz słuszność, panie, lecz zawsze znajdzie się zuchwały wódz, który zechce uprawiać viking, nie zważając na sojusze, zawarte przez królów i książąt.
− Wiem. Dlatego właśnie potrzebuję ciebie.
− Rozkazuj, panie.
Nim Bolesław zdążył odpowiedzieć, zaskrzypiały drzwi.
Odwróciłem się odruchowo i ujrzałem chłopca, który wszedł do izby. Wyrostek odziany był w obszerny kubrak i grube, wełniane spodnie. Jego lekko uśmiechnięta twarz wyglądała znajomo. Skołtunione i tłuste włosy również przypominały mi kogoś. W mig pojąłem, że jest to Dobrogost, z którym rozmawiałem zeszłej zimy.
Sługa trzymał w dłoniach zrolowany zwój pergaminu, obwiązany starannie rzemieniem.
− Wasza Książęca Mość, dokument gotowy – oznajmił młodzian.
− W samą porę Dobrogoście, podejdź.
Posłuszny paź przybliżył się do swego władcy i przekazał mu pismo.
− Możesz odejść – odprawił go książę.
Dobrogost skłonił się nisko i wyszedł. Kiedy mnie mijał, uśmiechnął się szerzej. Najwidoczniej on również mnie rozpoznał.
Po wyjściu sługi w izbie nastała cisza. Mieszkowy syn rozsupłał rzemień i rozwinął rulon. Czytał dokument przez dłuższą chwilę, po czym starannie zwinął pergamin i ponownie obwiązał go rzemieniem. Następnie skupił wzrok na mnie i oznajmił.
− Wypełniłeś zadanie, które ci zleciłem. Dobrze wspierałeś Swena Widłobrodego − młot Smoczego Łba w twej dłoni jest na to dowodem. Ponadto, skorzystałeś z moich zaleceń i ochrzciłeś się. Nadszedł więc czas, aby cię wynagrodzić.
Bolesław przerwał na chwilę, by podkreślić wagę swych słów. Wkrótce jednak przemówił ponownie:
− Moim życzeniem jest, abyś mi służył. Otrzymałeś właśnie w darze sporą połać ziemi, leżącej nad morskim brzegiem. Miejsce to znajduje się w połowie drogi pomiędzy Kołobrzegiem a Gdańskiem. Zbudujesz tam osadę, w której zamieszkasz. Będziesz roztaczał opiekę nad kilkoma wsiami i pobierał daniny w naturze z plonów i trzody oraz rozmaitego rzemiosła. Będziesz polował w lasach i wycinał drzewa. Masz bowiem prawo do czerpania zysków z handlu drewnem. Zbudujesz także solidną łódź bojową, którą obsadzisz bitną załogą. Ponadto wiedz, iż na okres dziesięciu lat zwolniłem cię z obowiązku płacenia danin na rzecz książęcego skarbca.
Książę ponownie zamilkł aby ocenić, czy dotarły do mnie jego słowa. Kiedy pochyliłem głowę w lekkim ukłonie, kontynuował.
− W zamian za tak hojne nadania będziesz służył mi zbrojnie. W przeciągu dwóch lat wystawisz bitną drużynę, liczącą co najmniej stu wojów. Będziesz zwalczał morskich rozbójników i krwiożerczych Bałtów, którzy nadal uparcie tkwią w pogaństwie. Czy zgadzasz się z moją wolą?
− Oczywiście, panie. Dziękuję.
Syn Dobrawy ponownie odłożył miecz. Wstał ze swego stolca i podszedł do mnie. Następnie włożył mi w dłoń pismo, mówiąc:
− Tu jest zapisane wszystko, com rzekł. Dokument jest opatrzony moją pieczęcią, którą każdy piśmienny człek rozpozna. Byłoby dobrze, gdybyś i ty nauczył się czytać.
− Pomyślę o tym, panie – odparłem. – Będzie mi towarzyszył ksiądz Teobald, więc poproszę go, aby nauczył mnie sztuki stawiania i rozpoznawania liter. Chciałbym jednak jeszcze o coś cię spytać, książę.
− Pytaj, Gniewomirze.
− Czy mam wolną rękę w pozyskiwaniu wojowników?
− Oczywiście. Nie obchodzi mnie, kogo zwerbujesz.
Mogą to być najemnicy, awanturnicy, zbóje, pojmani jeńcy lub miejscowi chłopi. To ty będziesz odpowiedzialny za ich poczynania. Ja tylko chcę mieć kilkaset dodatkowych mieczy broniących wybrzeża.
− Zapewniam, że będziesz je miał, panie.
− Trzymam cię za słowo, Gniewomirze. Możesz odejść.
Skłoniłem się lekko w podzięce i skierowałem swe kroki ku wyjściu z izby. Kiedy przekraczałem próg, Bolesław rzekł:
− Niechaj się szczęści tobie i twej nadobnej żonie oraz nowo narodzonemu dziecięciu. Pragnę, abyście jak najrychlej doczekali się męskich potomków.
Odwróciłem się i jeszcze raz spojrzałem w oczy księcia. − Dzięki ci, panie – odparłem z wdzięcznością. – Niech jasne słońce zawsze błyszczy w klindze twego miecza.
Mroźną zimę spędziliśmy w Gnieźnie. Obficie padający śnieg zasypał gościńce. Przez kilka niedziel gród był odcięty od świata. Nie docierali doń podróżni ani posłańcy. Wszystko dookoła było skute lodem. Mieszkańcy miasta zrywali grube sople ze strzech i topili je nad ogniem. Dzięki temu mieli czystą wodę. Było to rozsądne działanie, gdyż śnieg pokrywający dachy domostw i drogi był brudny, a studnie zmroził lód.
W oberży Jakuba byliśmy bezpieczni. Kilku wojów zamieszkało ze mną w izbach na piętrze gospody. Pozostali znaleźli schronienie w chałupach na podgrodziu. Mieszkańcy Gniezna przyjmowali chętnie moich wojowników, gdyż płacili za gościnę oraz rąbali drewno na opał. Niektórzy gospodarze, wietrząc zysk, wpychali im pod kołdrę swe niezamężne córki, których najwyraźniej nie chcieli już utrzymywać.
Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Wcale nie spieszyło mi się do wiosny. Dniami chodziłem z mężczyznami do boru i powalałem drzewa wielkim toporem. Nocami kochałem się z Welewitką. Cudownie było nam ze sobą. Leżeliśmy przytuleni do siebie i snuliśmy marzenia o szczęśliwym życiu. Podczas jednej z takich