Zwodniczy punkt. Дэн Браун
powodem, który skłonił mnie do poproszenia NASA o zachowanie odkrycia w tajemnicy, była chęć ochrony agencji. To odkrycie przewyższa wszystko, czego NASA dokonała. W porównaniu z nim lądowanie ludzi na Księżycu wyda się mało znaczącym epizodem. Ponieważ wszyscy, łącznie ze mną, mają bardzo wiele do zyskania – i do stracenia – uznałem, że przed wystąpieniem na forum światowym z formalnym oświadczeniem nie zaszkodzi jeszcze raz zweryfikować dane agencji kosmicznej.
Rachel nie kryła zaskoczenia.
– Chyba nie chodzi panu o mnie?
Prezydent roześmiał się.
– Nie, to nie pani dziedzina. Poza tym już uzyskałem potwierdzenie przez kanały pozarządowe.
Ulga Rachel szybko ustąpiła zdumieniu.
– Pozarządowe, panie prezydencie? To znaczy, że skorzystał pan z usług sektora prywatnego? W sprawie czegoś, co jest utajnione?
Zach Herney z przekonaniem pokiwał głową.
– Powołałem zewnętrzny zespół składający się z czterech cywilnych naukowców niepowiązanych z NASA, sław o ustalonej reputacji, której na pewno nie zechcą narazić na szwank. Użyli własnego sprzętu i osobiście przeprowadzili badania. W ciągu minionych czterdziestu ośmiu godzin ci niezależni naukowcy potwierdzili, że odkrycie nie budzi cienia wątpliwości.
Rachel była pod wrażeniem. Prezydent zabezpieczył się z typową dla niego ostrożnością. Tworząc zespół z największych niedowiarków – ludzi z zewnątrz, którzy nie mogli niczego zyskać przez potwierdzenie odkrycia NASA – zapewnił sobie obronę przed zarzutami, że to tylko desperacka sztuczka agencji, mająca na celu usprawiedliwienie wydatków, zapewnienie reelekcji nastawionego przyjaźnie prezydenta oraz odparcie ataków senatora Sextona.
– Dzisiaj wieczorem o ósmej – oznajmił Herney – zwołam konferencję prasową w Białym Domu, żeby ogłosić odkrycie światu.
Rachel była sfrustrowana. W gruncie rzeczy Herney nic jej nie powiedział.
– A dokładnie co to za odkrycie?
Prezydent uśmiechnął się.
– Dziś poznasz cnotę cierpliwości. To coś, co trzeba zobaczyć na własne oczy. Chcę, żebyś w pełni zorientowała się w sytuacji, zanim zrobimy coś więcej. Administrator NASA czeka, żeby wprowadzić cię w temat. Powie ci wszystko, co musisz wiedzieć. Później oboje przedyskutujemy twoją rolę.
Rachel dostrzegła dramatyczny błysk w oczach prezydenta i przypomniała sobie przeczucie Pickeringa, że Biały Dom chowa coś w rękawie. Wydawało się, że dyrektor NRO jak zwykle miał rację.
Herney wskazał niedaleki hangar.
– Proszę ze mną – powiedział, kierując się w tamtą stronę.
Zdezorientowana Rachel ruszyła za nim. Budowla nie miała okien, a ogromne wrota były zamknięte. Do wnętrza prowadziło tylko niewielkie boczne wejście. Prezydent zatrzymał się kilka kroków przed uchylonymi drzwiami.
– Tutaj moja trasa się kończy – oznajmił, wskazując wejście. – Ty jedziesz dalej.
Zawahała się.
– Nie wchodzi pan?
– Muszę wrócić do Białego Domu. Niebawem się z tobą skontaktuję. Masz komórkę?
– Oczywiście, panie prezydencie.
– Daj mi ją.
Rachel podała mu telefon przekonana, że Herney zamierza wpisać do niego swój numer. Prezydent schował aparat do kieszeni.
– Teraz jesteś poza siecią. Wszystkie twoje obowiązki w pracy zostały zawieszone. Dzisiaj nie będziesz rozmawiała z nikim bez pozwolenia udzielonego przeze mnie albo przez administratora NASA.
Drgnęła. Czy prezydent właśnie ukradł moją komórkę?
– Po zaznajomieniu cię z odkryciem administrator umożliwi ci kontakt ze mną na bezpiecznym kanale. Wkrótce porozmawiamy. Powodzenia.
Rachel popatrzyła na drzwi hangaru i ogarnął ją niepokój.
Prezydent Herney uspokajająco poklepał ją po ramieniu i skinął głową w stronę wejścia.
– Zapewniam cię, dziewczyno, nie będziesz żałowała, że pomagasz mi w tej sprawie.
Odwrócił się i odszedł w stronę śmigłowca, którym przyleciała. Wsiadł na pokład, maszyna wystartowała. Ani razu się nie obejrzał.
Rozdział 12
Rachel Sexton stała sama w drzwiach wielkiego hangaru i spoglądała w ciemność. Czuła, że przekracza próg innego świata. Z przepastnego wnętrza płynęło chłodne, stęchłe powietrze, jakby budynek oddychał.
– Jest tam kto? – zawołała lekko zachrypniętym głosem.
Cisza.
Z narastającym drżeniem przestąpiła próg. Przez chwilę, dopóki oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności, nic nie widziała.
– Pani Sexton, jak sądzę? – zapytał mężczyzna stojący zaledwie parę metrów od niej.
Podskoczyła, odwracając się w stronę, z której dobiegał głos.
– Zgadza się.
Niewyraźna sylwetka przybliżyła się.
Rachel stwierdziła, że ma przed sobą młodego mężczyznę w kombinezonie lotniczym NASA z naszywkami na piersi. Nieznajomy był wysportowany i muskularny, obdarzony potężną szczęką.
– Komandor Wayne Loosigian – przedstawił się. – Przepraszam, że panią przestraszyłem. Tutaj jest trochę ciemno. Nie zdążyłem otworzyć drzwi. – Nim Rachel zdążyła zareagować, dodał: – Z przyjemnością będę dziś pani pilotem.
– Moim pilotem? – Rachel wbiła w niego wzrok. Mam osobistego pilota. – Przyszłam tutaj na spotkanie z administratorem.
– Tak, proszę pani. Mam rozkaz natychmiast panią do niego dostarczyć.
Rachel dopiero po chwili zrozumiała treść tego oświadczenia. Poczuła się oszukana. Jej podróże wcale się nie skończyły.
Rozdział 13
Choć senator Sedgewick Sexton nie lubił brudu publicznych taksówek, nauczył się ponosić drobne wyrzeczenia na swojej drodze do chwały. Niechlujna taksówka korporacji Mayflower, z której wysiadł na dolnym parkingu hotelu Purdue, zapewniła mu coś, czego nie mogła dać limuzyna – anonimowość.
Z zadowoleniem stwierdził, że ten poziom jest pusty. W lesie betonowych filarów stało tylko kilka zakurzonych samochodów. Idąc przez parking, spojrzał na zegarek.
Kwadrans po jedenastej. Idealnie.
Człowiek, z którym miał się spotkać, przywiązywał dużą wagę do punktualności. Swoją drogą, przypomniał sobie Sexton, zważywszy na to, kogo reprezentuje, może być czuły dosłownie na punkcie wszystkiego.
Biały minivan ford windstar parkował dokładnie w tym samym miejscu, co w czasie wszystkich poprzednich spotkań – we wschodnim kącie garażu, za rzędem koszy na śmieci. Sexton wolałby spotykać się w apartamencie na górze, ale oczywiście rozumiał konieczność zachowania środków ostrożności. Przyjaciele tego człowieka nie zajmowaliby tak wysokich stanowisk, gdyby byli nieostrożni.
Idąc w stronę vana, czuł zdenerwowanie, jak zawsze przed tymi spotkaniami. Zmusił się do rozluźnienia mięśni ramion, wesoło pomachał ręką i usadowił się