Zwodniczy punkt. Дэн Браун
świata. Sexton doszedł do przekonania, że celem tych comiesięcznych spotkań jest nie tyle omawianie strategii, ile przypominanie mu, co zawdzięcza swoim dobroczyńcom. Ludzie ci inwestowali w niego i spodziewali się poważnych zysków. „Zyski”, musiał przyznać, były szokująco śmiałe, a jednak, co wydawało się jeszcze bardziej niewiarygodne, ich wygenerowanie miało leżeć w sferze jego wpływów, gdy zasiądzie w fotelu prezydenckim.
– Zakładam, że wpłynęła kolejna rata – zagaił, wiedząc już, w jaki sposób mężczyzna lubi przechodzić do interesów.
– Tak. I jak zwykle wykorzysta pan te fundusze wyłącznie na swoją kampanię. Z zadowoleniem stwierdziliśmy, że sondaże wciąż zmieniają się na pana korzyść. Wygląda na to, iż pański sztab wyborczy roztropnie wydaje nasze pieniądze.
– Szybko pniemy się w górę.
– Jak wspomniałem przez telefon, namówiłem sześć kolejnych osób na spotkanie z panem dziś wieczorem.
– Wybornie. – Sexton już zarezerwował czas.
Starszy mężczyzna podał mu teczkę.
– Tutaj są informacje. Proszę je przeanalizować. Chcą wiedzieć, czy podziela pan ich zainteresowania i czy okaże pan zrozumienie. Proponuję, żeby spotkał się pan z nimi w swoim mieszkaniu.
– W domu? Zwykle umawiam się…
– Senatorze, tych sześciu ludzi kieruje firmami dysponującymi kapitałem znacznie większym niż ci, z którymi już pan rozmawiał. To grube ryby. Ostrożne grube ryby. Mają więcej do zyskania i tym samym więcej do stracenia. Niełatwo było ich namówić na spotkanie z panem. Wciąż wymagają specjalnego traktowania. Akcentów osobistych.
Sexton skwapliwie pokiwał głową.
– Zaaranżuję spotkanie w domu.
– Oczywiście, zależy im na dyskrecji.
– Mnie również.
– Powodzenia. Jak dobrze pójdzie, to spotkanie być może będzie ostatnie. Ci ludzie mogą zapewnić wszystko, czego trzeba, żeby kampania Sextona uzyskała miażdżącą przewagę.
Sextonowi spodobało się brzmienie tego zdania. Popatrzył na rozmówcę z pewnym siebie uśmiechem.
– Przy odrobinie szczęścia, przyjacielu, wybory zapewnią zwycięstwo nam wszystkim.
– Zwycięstwo? – Starszy mężczyzna ściągnął brwi i popatrzył na niego groźnie. – Ulokowanie pana w Białym Domu jest zaledwie pierwszym krokiem w kierunku zwycięstwa, senatorze. Zakładam, że pan o tym nie zapomniał.
Rozdział 14
Biały Dom jest jednym z najmniejszych pałaców prezydenckich na świecie: ma 50 metrów długości i 25 szerokości, a powierzchnia przyległych gruntów wynosi 18 akrów. Zgłoszony przez architekta Jamesa Hobana projekt pudełkowej kamiennej budowli z czterospadowym dachem, balustradą i kolumnadowym portykiem, choć mało oryginalny, został wybrany przez jurorów konkursu, którzy wychwalali jego „atrakcyjność, dostojeństwo i uniwersalność”.
Prezydent Zach Herney nawet po trzech i pół roku mieszkania w Białym Domu rzadko czuł się swobodnie wśród kandelabrów, antyków i uzbrojonych żołnierzy piechoty morskiej. W tej chwili jednak był ożywiony i dziwnie rozluźniony. Nogi niosły go same po puszystym dywanie do Zachodniego Skrzydła.
Kilku członków personelu na jego widok podniosło głowy. Herney machnął ręką i przywitał każdego z nich po imieniu. Ich odpowiedzi, choć uprzejme, były ciche i osłodzone wymuszonymi uśmiechami.
– Dzień dobry, panie prezydencie.
– Miło pana widzieć, panie prezydencie.
– Dobrego dnia, panie prezydencie.
W drodze do biura słyszał za sobą szepty. W rezydencji na Pennsylvania Avenue pod numerem 1600 zanosiło się na bunt. W ciągu kilku tygodni niezadowolenie narosło do tego stopnia, że Herney zaczął się czuć jak kapitan Bligh dowodzący okrętem, którego załoga przygotowuje się do wypowiedzenia mu posłuszeństwa.
Prezydent nie miał pretensji do swoich współpracowników. Ciężko pracowali przez długie godziny, żeby wspierać go w nadchodzących wyborach, a on nagle wypuścił piłkę.
Wkrótce zrozumieją, powiedział sobie w duchu. Niedługo znowu będę bohaterem.
Żałował, że tak długo trzymał swój personel w nieświadomości, ale zachowanie tajemnicy było absolutnie konieczne. A kiedy chodzi o sekrety, Biały Dom jest znany jako najbardziej przeciekający statek w Waszyngtonie.
Herney wszedł do poczekalni przed Gabinetem Owalnym i wesoło pomachał sekretarce.
– Ładnie wyglądasz, Dolores.
– Pan również, panie prezydencie – odparła, z jawną dezaprobatą patrząc na jego niedbały strój.
Herney konspiracyjnie ściszył głos.
– Chciałbym, żebyś zwołała zebranie.
– Jakie, panie prezydencie?
– Całego personelu Białego Domu.
Sekretarka spojrzała na niego pytająco.
– Całego personelu, panie prezydencie? Wszystkich stu czterdziestu pięciu?
– Co do jednego.
– Dobrze. Czy mam zebrać ich… w sali konferencyjnej? – spytała zaniepokojona.
Herney pokręcił głową.
– Nie. W moim gabinecie.
Zrobiła wielkie oczy.
– Chce pan spotkać się z całym personelem w Gabinecie Owalnym?
– Jak najbardziej.
– Ze wszystkimi naraz, panie prezydencie?
– Czemu nie? Umów ich na szesnastą.
Sekretarka pokiwała głową, jakby spełniała zachciankę chorego psychicznie pacjenta.
– Dobrze, panie prezydencie. A zebranie ma dotyczyć…
– Dziś wieczorem publicznie wygłoszę ważne oświadczenie. Chcę, żeby mój personel usłyszał je pierwszy.
Na twarzy sekretarki odmalowało się przygnębienie, jakby w głębi duszy bała się tej chwili. Zniżyła głos:
– Wycofuje się pan z wyścigu?
Hemey wybuchnął śmiechem.
– Ależ skąd, Dolores! Przygotowuję się do walki!
Zrobiła powątpiewającą minę. W mediach już mówiono, że prezydent Hemey rezygnuje z walki o fotel.
Mrugnął do niej krzepiąco.
– Dolores, przez cztery lata wykonywałaś dla mnie wspaniałą robotę i będziesz ją wykonywała przez kolejne cztery. Zostaniemy w Białym Domu. Obiecuję.
Sekretarka wyglądała tak, jakby chciała w to wierzyć.
– Dobrze, panie prezydencie. Powiadomię personel. Czwarta po południu.
Gdy Zach Herney wszedł do Gabinetu Owalnego, nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na myśl o personelu stłoczonym w tym wbrew pozorom małym pomieszczeniu.
Choć z biegiem lat gabinet dorobił się wielu przydomków – „Kibel”, „Jama Dicka”, „Sypialnia Clintona” – Herneyowi podobała się „Pułapka na homary”. Ta nazwa wydawała się najbardziej odpowiednia. Każdego, kto pierwszy raz wszedł do Gabinetu Owalnego,