Kod Leonardo Da Vinci. Дэн Браун
Rośliny, zwierzęta, nawet ludzie – ich podstawowe wymiary z zadziwiającą dokładnością wyrażały się stosunkiem fi do jedności.
– W przyrodzie fi jest wszechobecna – mówił Langdon, gasząc światła – z pewnością i bezsprzecznie wychodzi poza ramy przypadku. Starożytni przypuszczali, że liczba musiała być zamierzona przez samego Stwórcę jako boska proporcja.
– Chwileczkę – powiedziała młoda kobieta w pierwszym rzędzie. – Studiowałam biologię i nigdy nie widziałam w przyrodzie tej boskiej proporcji.
– Nie? – uśmiechnął się Langdon. – Badała pani kiedyś związki między pszczołami i trutniami w społeczności ula?
– Oczywiście. Pszczół płci żeńskiej jest zawsze więcej niż pszczół płci męskiej.
– A czy wie pani, że jeśli podzielimy liczbę pszczół płci żeńskiej przez liczbę pszczół płci męskiej jakiegokolwiek ula na świecie, zawsze otrzymamy ten sam wynik? Otrzymamy fi.
Langdon pokazał slajd z fotografią ułożonej w spiralę muszli morskiej.
– Poznaje ją pani?
– To głowonóg. Mięczak.
– Słusznie. Proszę zgadnąć, jaki jest stosunek średnicy jednej spirali do drugiej. Tak, fi. Boska proporcja. Jeden, kropka, sześć, jeden, osiem do jednego.
Langdon przesuwał teraz jeden slajd za drugim – kwiat słonecznika, spiralnie układające się płatki szyszki sosny, układ liści na łodygach roślin, segmentacja owadów – wszystko to wykazywało zadziwiające posłuszeństwo boskiej proporcji.
– To nie do wiary! – powiedział ktoś głośno.
– Tak – zauważył ktoś inny – ale co to ma wspólnego ze sztuką?
– Właśnie! Dobre pytanie. – Langdon wyświetlił kolejny slajd z rysunkiem słynnej nagiej postaci męskiej piórka Leonarda da Vinci. – Człowiek witruwiański, nazwany tak na cześć Marka Witruwiusza, genialnego rzymskiego architekta, który sławił boską proporcję i jej związki z architekturą. W jego czasach nikt nie rozumiał struktury ludzkiego ciała lepiej niż Leonardo da Vinci. Ekshumował nawet zwłoki i preparował je, żeby mierzyć dokładne proporcje budowy kostnej człowieka. On pierwszy wykazał, że ludzkie ciało jest dosłownie zbudowane z elementów, których proporcje wymiarów zawsze równają się fi. – Uśmiechnął się. – Podczas zajęć jeszcze nieraz zetkniemy się z da Vincim… istnieją symbole ukryte w takich miejscach, o jakich wam się nawet nie śniło.
– Chodźmy – szepnęła Sophie. – Co się stało? Już prawie jesteśmy. Szybciej!
Langdon spojrzał w górę sparaliżowany nagłym olśnieniem.
Miano czorta li dolina na video?
Sophie patrzyła na niego z dołu.
To nie może być aż tak proste, pomyślał.
Ale wiedział, że jest.
Gdzieś tam, w podziemiach Luwru… Kiedy obrazy fi i Leonarda da Vinci przesuwały mu się przed oczami, Robert Langdon niespodziewanie rozszyfrował kod Saunière’a.
– Miano czorta – powiedział – li dolina na video to najprostszy kod, jaki można sobie wyobrazić!
Sophie stała kilka stopni poniżej i patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
– Sama to pani powiedziała – w głosie Langdona słychać było podekscytowanie. – Liczby Fibonacciego mają znaczenie tylko wtedy, kiedy się je odpowiednio ułoży. W przeciwnym razie to matematyczny bełkot.
Sophie nie miała pojęcia, o czym on mówi.
– Ułożony losowo ciąg Fibonacciego jest wskazówką – powiedział Langdon, biorąc kartkę do ręki. – To sugestia, jak rozszyfrować resztę wiadomości. Zapisał ciąg liczbowy, nie trzymając się żadnego porządku, żeby nam powiedzieć, że to samo podejście trzeba zastosować do tekstu. Miano czorta li dolina na video. Te słowa nic nie znaczą. To po prostu litery wypisane w niewłaściwym porządku.
– Sądzi pan, że ta wiadomość to… une anagramme? – Wpatrywała się w niego.
Langdon bez słowa wyciągnął z kieszeni marynarki pióro i poprzestawiał litery w linijce.
to bezbłędny anagram słów:
Rozdział 17
Mona Liza.
Przez króciutką chwilę Sophie, stojąc na stopniu schodów przeciwpożarowych, zupełnie zapomniała o tym, że ma wraz z Langdonem wyjść z Luwru.
Jej szok mógł się równać tylko zawstydzeniu i zażenowaniu, że nie odszyfrowała wiadomości sama.
– Nie potrafię sobie wyobrazić – powiedział Langdon, patrząc na wydruk – jak pani dziadek mógł stworzyć tak skomplikowany anagram kilka minut przed śmiercią.
Sophie znała wyjaśnienie, a kiedy zdała sobie z tego sprawę, poczuła się jeszcze gorzej. Powinnam była to zobaczyć! Teraz przypomniała sobie, jak dziadek – miłośnik gier słownych i sztuki – zabawiał się sam i towarzystwo jako młody człowiek, tworząc anagramy z nazw słynnych dzieł sztuki. Kiedyś nawet jeden z anagramów wpędził go w kłopoty. Udzielając wywiadu amerykańskiemu miesięcznikowi poświęconemu sztuce, dał wyraz swojej niechęci wobec modernistycznego ruchu kubistów, wzmiankując, że dzieło Picassa Panny z Awinion to idealny anagram no i z pana winny. Zwolennicy Picassa nie bardzo się ubawili.
– Dziadek prawdopodobnie stworzył anagram Mona Lizy bardzo dawno – powiedziała Sophie, spoglądając na Langdona. – A dzisiaj tylko się nim posłużył.
Głos dziadka wołał do niej z daleka, chcąc przekazać coś bardzo konkretnego.
Leonardo da Vinci!
Mona Liza!
Dlaczego jego ostatnie słowa przeznaczone dla niej odnosiły się do słynnego obrazu? Sophie nie miała pojęcia, ale widziała tylko jedną możliwość. Bardzo niepokojącą.
To nie były jego ostatnie słowa…
Czy ma pójść i obejrzeć Mona Lizę? Czy dziadek zostawił jej tam wiadomość? Ta myśl wydawała się niepozbawiona podstaw. W końcu słynny obraz wisiał w Salle des Etats – małej salce, do której można było wejść tylko z Wielkiej Galerii. Sophie zdała sobie sprawę, że drzwi otwierające się na tę salkę mieściły się zaledwie dwadzieścia metrów od miejsca, w którym znaleziono zwłoki dziadka.
Sophie znów spojrzała w górę na schody przeciwpożarowe i poczuła się rozdarta wewnętrznie. Wiedziała, że powinna jak najszybciej wyprowadzić Langdona z Luwru, a jednak instynkt pchał ją ku czemuś zupełnie innemu. Jeżeli dziadek miał jej przekazać jakąś tajemnicę, to nie mógł znaleźć lepszego pośrednika niż Mona Liza Leonarda da Vinci.
– Już niedaleko, tylko kilka kroków – szepnął dziadek, kiedy pierwszy raz zaprowadził ją jako dziecko do skrzydła Denona. Ściskał maleńką dłoń Sophie, kiedy prowadził ją przez puste już sale muzealne po zamknięciu Luwru.
Sophie miała sześć lat. Czuła się mała i nic nieznacząca, kiedy patrzyła w górę na olbrzymie przestrzenie wysokich sufitów, w dół na podłogę, od której kręciło jej się w głowie. Przerażało ją to puste muzeum, chociaż nie mówiła o tym dziadkowi. Zacisnęła mocno usta i puściła jego rękę.
Widziała zdjęcia Mona Lizy w książkach i wcale jej się nie podobała.