Milczenie owiec. Thomas Harris
drzwiach prowadzących do skrzydła C. – Potrzebuje kogoś do pomocy, kogoś, kto umie na przykład zdjąć odciski z topielca. Byłaś asystentką w laboratorium, potrafisz to robić, prawda?
– Tak, niech mi pan pokaże zestaw.
Brigham otworzył podręczny zestaw do zdejmowania odcisków. Starling uniosła tacki. W środku były strzykawki i ampułki, ale brakowało aparatu fotograficznego.
– Potrzebuję polaroida jeden na jeden, model CU-pięć, panie Brigham, z kompletem filmów i baterii.
– Z magazynu? W porządku, masz go.
Wręczył jej małą płócienną torbę. Kiedy poczuła, ile waży, domyśliła się, dlaczego wysłano po nią Brighama.
– Nie masz jeszcze broni służbowej, prawda?
– Nie.
– Mam dla ciebie pełne wyposażenie. Tu jest pas, który nosiłaś na strzelnicy. Broń jest moja własna. Taki sam smith jak ten, na którym ćwiczyłaś, tyle że z dokładnie wyczyszczonym mechanizmem. Dziś wieczorem, kiedy będziesz miała okazję, poćwicz na nim na sucho w pokoju. Dokładnie za dziesięć minut będę czekał w samochodzie za skrzydłem C. W Blue Canoe nie ma ubikacji. Póki możesz, skorzystaj z toalety, dobrze ci radzę. Z życiem, Starling, z życiem!
Chciała go o coś zapytać, ale zniknął.
To musi być Buffalo Bill, skoro jedzie tam sam Crawford. Co to, u diabła, jest Blue Canoe? Ale na razie, kiedy się pakujesz, myśl o pakowaniu. Spakowała się szybko i sprawnie.
– Czy to…
– W porządku – przerwał jej Brigham, kiedy wsiadła do samochodu. – Odznacza ci się trochę kolba pod kurtką, gdyby ktoś był zbyt drobiazgowy, ale poza tym wyglądasz nieźle.
Rewolwer z zadartą lufą miała pod kurtką, we wbitym pod żebro, płaskim jak naleśnik futerale. Magazynek wsunęła pod pas z drugiej strony.
Brigham zmierzał w kierunku lotniska polowego w Quantico. Nie przekraczał dozwolonej w bazie prędkości. Odchrząknął.
– To jedno jest dobre na strzelnicy, Starling, że człowiek trzyma się z dala od polityki.
– Tak?
– Miałaś rację, że zabezpieczyłaś ten garaż w Baltimore. Martwisz się tym, co wygadują w telewizji?
– A powinnam?
– To, co powiem, zostanie między nami, dobrze?
– W porządku.
Brigham odsalutował regulującemu ruch żołnierzowi piechoty morskiej.
– Zabierając cię dzisiaj ze sobą, Jack daje do zrozumienia, że ma do ciebie zaufanie, i nikt nie może udawać, że tego nie widzi – powiedział. – To na wypadek gdyby jakiś ważniak z biura kontroli zawodowej chrzanił coś na twój temat. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Uhm.
– Crawford nie jest facetem, który daje sobie w kaszę dmuchać. Postawił sprawę jasno: musiałaś zabezpieczyć to miejsce. Pozwolił ci tam jechać bez niczego, to znaczy bez żadnych widocznych oznak władzy. Zaznaczył to bardzo wyraźnie. Gliniarze z Baltimore też się zbytnio nie śpieszyli. Poza tym Crawford chce wszystko załatwić dzisiaj, a na sprowadzenie kogoś z laboratorium Jimmy’ego Price’a musiałby czekać ponad godzinę. Tak więc padło na ciebie, Starling. Swoją drogą badanie topielca to całkiem średnia przyjemność. Oczywiście to nie kara, ale jeśli ktoś chce patrzeć na to w ten sposób, proszę bardzo. Widzisz, Crawford jest bardzo subtelnym facetem, ale nie należy do rozmownych i dlatego chcę ci powiedzieć… Jeśli z nim pracujesz, powinnaś wiedzieć, co w trawie piszczy… A może wiesz?
– Nie, naprawdę, nic nie wiem.
– Ma porządny zgryz całkiem niezależnie od Buffalo Billa. Jego żona Bella jest poważnie chora. Znajduje się w stanie krytycznym. Leży w domu. Gdyby nie Buffalo Bill, Crawford wziąłby urlop okolicznościowy.
– Nie wiedziałam.
– Bo o tym się nie mówi. Tylko nie powiedz mu przypadkiem, że ci przykro i tak dalej, to mu i tak nie pomoże… Było im ze sobą całkiem dobrze.
– Dziękuję, że mi pan powiedział.
Brigham rozpromienił się, kiedy dojechali do lotniska.
– Mam kilka ważnych wykładów pod koniec kursu strzeleckiego. Postaraj się o nich nie zapomnieć. – Wybrał drogę na skróty między hangarami.
– Postaram się.
– Posłuchaj, tego, czego uczę, prawdopodobnie nigdy w życiu nie będziesz musiała robić. Taką mam nadzieję. Ale jesteś w tym dobra, Starling. Jeśli będziesz musiała strzelać, strzelaj. Ćwicz regularnie.
– Dobrze.
– Nigdy nie wkładaj broni do torebki.
– Dobrze.
– Pociągnij kilka razy za spust wieczorem w swoim pokoju. Trzymaj broń zawsze pod ręką.
– W porządku.
Wysłużony dwusilnikowy beechcraft stał na krótkim pasie lotniska w Quantico. Światła miał zapalone, drzwi otwarte. Podmuch jednego wirującego śmigła giął do ziemi rosnącą obok betonu trawę.
– To nie może być Blue Canoe – powiedziała Starling.
– A jednak.
– Jest mały i stary.
– Jest stary – dodał jej otuchy Brigham. – Bardzo dawno temu zarekwirowała go na Florydzie brygada do zwalczania narkotyków. Przymusowo wodował gdzieś na bagnach Everglades. Ale silniki grają jak nowe. Mam nadzieję, że Gramm i Rudman nie dowiedzą się, iż go używamy. Teoretycznie przysługuje nam autobus. – Wspiął się do kabiny i wrzucił bagaże dziewczyny za tylne siedzenie. Poplątały im się trochę ręce, kiedy jednocześnie podawał jej zestaw z przyborami i usiłował uścisnąć dłoń. A potem, zupełnie nieoczekiwanie dla samego siebie, Brigham powiedział: – Niech cię Bóg błogosławi, Starling.
W ustach żołnierza piechoty morskiej zabrzmiało to bardzo dziwnie. Nie wiedział, skąd mu się wzięły te słowa, i zaczerwienił się.
– Dzięki… dziękuję panu, panie Brigham.
Crawford siedział obok pilota, bez marynarki, na nosie miał przeciwsłoneczne okulary. Kiedy usłyszał, że pilot zatrzaskuje drzwi, odwrócił się do Clarice.
Nie widziała wyrazu jego oczu za ciemnymi szkłami. Nagle uświadomiła sobie, że zupełnie go nie zna. Był blady i zesztywniały, jak korzeń wyciągnięty z ziemi przez buldożer.
– Siadaj i czytaj – to było wszystko, co powiedział.
Z tyłu na siedzeniu leżał gruby tom akt. Na okładce widniał napis BUFFALO BILL. Clarice przycisnęła akta mocno do piersi, a Blue Canoe zatrzeszczał, zadygotał i zaczął toczyć się po pasie startowym.
Rozdział 11
Skraj pasa startowego zatarł się i odpłynął do tyłu. Kiedy niewielki samolot wszedł na swój kurs, na wschodzie, nad zatoką Chesapeake, zajaśniało poranne słońce.
Clarice Starling widziała pod sobą zabudowania uczelni i sąsiadującą z nimi bazę piechoty morskiej w Quantico. Po torze przeszkód pełzały i biegły małe figurki marines.
Tak wyglądało to z góry.
Kiedyś, po nocnych ćwiczeniach na strzelnicy, idąc zadumana opustoszałą i ciemną Hogan’s Alley, słyszała przelatujące nad głową samoloty, a potem, kiedy odpływał warkot ich silników, głosy