Korekty. Джонатан Франзен
amerykańskiego handlu. Stukot zatrzymującej się pompy w dystrybutorze, prostota i szybkość obsługi. Powiewający na wietrze baner reklamujący paliwo po 99 centów za galon, wydęty niczym żagiel płynącego donikąd żaglowca. Czarne cyferki informujące o cenach paliwa, zbite w rządki, zdominowane przez dziewiątki. Amerykańskie samochody wjeżdżające na stację i opuszczające ją statecznie. Pomarańczowo-żółte plastikowe proporczyki na rozpiętych w górze linkach.
– Ojciec znowu spadł ze schodów do piwnicy – powiedziała Enid. Deszcz wciąż lał. – Niósł pudło z orzechami, nie przytrzymał się poręczy, potknął się i upadł. To było naprawdę duże pudło, orzechy rozsypały się dosłownie wszędzie. Denise, zbierałam je na kolanach przez pół dnia. Do tej pory jeszcze je znajduję. Mają taki sam kolor jak te świerszcze, których nie możemy się pozbyć. Schylam się, żeby podnieść orzech, a on skacze mi prosto w twarz, wyobrażasz sobie?
Denise przycinała łodygi przyniesionych przez siebie słoneczników.
– Po co ojciec taszczył te orzechy do piwnicy?
– Koniecznie chciał znaleźć sobie jakieś zajęcie, które mógłby wykonywać w swoim fotelu, więc wymyślił sobie, że będzie je łuskał. – Enid zajrzała córce przez ramię. – Mogę ci pomóc?
– Znajdź jakiś wazon.
W pierwszej szafce, którą otworzyła Enid, stało tylko pudełko z korkami od wina.
– Nie rozumiem, po co Chip zaprosił nas na lunch, skoro wiedział, że go z nami nie zje?
– Przypuszczalnie nie sądził, że akurat dzisiaj rano dostanie kosza – odparła Denise tonem, który jednoznacznie świadczył o tym, że nie uważa Enid za zbyt rozgarniętą osobę.
Enid ani trochę się to nie podobało, niemniej jednak Denise była jej córką, a kilka tygodni temu Enid popełniła wstydliwy czyn i odczuwała wielką potrzebę, żeby się przed kimś z tego wyspowiadać. Miała nadzieję, że Denise okaże się właściwą osobą.
– Gary chce sprzedać dom i przeprowadzić nas do Filadelfii – powiedziała. – Uważa, że to ma sens, ponieważ on mieszka w Filadelfii, ty mieszkasz w Filadelfii, a Chip w Nowym Jorku. Powiedziałam mu, że kocham moje dzieci, ale najlepiej czuję się w St. Jude. Denise, ja się tam urodziłam i wychowałam, w Filadelfii po prostu bym się zgubiła! Gary chce, żebyśmy złożyli podanie o przyjęcie do domu spokojnej starości, ale chyba nie zdaje sobie sprawy, że jest już za późno. Tam nie przyjmują ludzi w takim stanie, w jakim teraz jest ojciec.
– Ale jeśli będzie coraz częściej spadał ze schodów…
– Spadł dlatego, że nie trzymał się poręczy! Nie dociera do niego, że nie powinien nosić ciężarów po schodach.
W szafce pod zlewozmywakiem Enid wreszcie znalazła wazon ukryty za czterema oprawionymi fotografiami przedstawiającymi jakieś różowe owłosione twory – coś w rodzaju dziwacznej sztuki nowoczesnej albo zdjęć z książek lekarskich. Zamierzała niepostrzeżenie wydobyć zza nich wazon, ale oczywiście potrąciła je i narobiła takiego hałasu, że nie mogła już udawać, że ich nie zauważyła.
– A cóż to ma być, u licha? – zapytała, krzywiąc się z odrazą.
– O co pytasz?
– O te dziwactwa. Pewnie znowu Chip coś wymyślił.
Na twarzy Denise pojawił się doprowadzający ją do szału, pobłażliwy uśmieszek.
– Przecież dobrze wiesz, co to jest.
– Nie wiem.
– Na pewno?
Enid wyjęła wazon i zatrzasnęła drzwiczki.
– Nie chcę wiedzieć.
– A, to zupełnie co innego.
Tymczasem w salonie Alfred zbierał się na odwagę, żeby usiąść na kanapie. Nie dalej niż dziesięć minut wcześniej zrobił to bez najmniejszego problemu, ale teraz, zamiast uczynić to powtórnie, zaczął się zastanawiać. Właśnie sobie uświadomił, iż podczas siadania przez ułamek sekundy zupełnie nie kontroluje swojego ciała, które na oślep leci do tyłu. Jego wspaniały fotel w St. Jude był jak rękawica baseballisty gotowa delikatnie i zarazem pewnie chwycić każdy obiekt lecący ku niej pod dowolnym kątem z dowolnie dużą prędkością; miał potężne niedźwiedzie ramiona gotowe wesprzeć go w razie potrzeby. Kanapa Chipa była niskim, niepraktycznym antykiem. Alfred odwrócił się do niej tyłem, zgiął nogi w kolanach na tyle, na ile pozwalały mu artretyczne stawy, bezradnie wyciągnął do tyłu ręce, przeczesywał powietrze szeroko rozczapierzonymi palcami. Bał się usiąść, a równocześnie miał wrażenie, że jest coś obscenicznego w tym jego niezdarnym, roztrzęsionym przykucnięciu, coś kojarzącego się z męską toaletą, poniżającego i odrażającego. Wreszcie, żeby z tym skończyć, zamknął oczy i runął na oślep do tyłu. Wylądował z rozmachem na pośladkach, z rozpędu się odchylił i znieruchomiał z podkurczonymi, zawieszonymi w powietrzu nogami.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Enid.
– Nie rozumiem tych mebli – odparł, z wysiłkiem starając się przyjąć normalniejszą pozycję i równocześnie nie okazać słabości. – I to ma być sofa?
Denise postawiła wazon ze słonecznikami na rachitycznym stoliku.
– Coś w rodzaju sofy. Jeśli położysz na niej nogi i zaczniesz mówić o Schopenhauerze, będziesz wyglądał jak francuski filozof.
Alfred pokręcił głową.
– Doktor Hedgpeth mówi, że powinieneś siadać tylko na twardych krzesłach z wysokim oparciem – odezwała się Enid z kuchni.
Ponieważ Alfred nie okazał najmniejszego zainteresowania tematem, Enid uraczyła szczegółami Denise, gdy tylko ta wróciła do kuchni.
– Twarde krzesła z wysokim oparciem – powtórzyła. – Ale ojciec oczywiście nie chce o tym słyszeć i z uporem przesiaduje w swoim skórzanym fotelu, a potem woła mnie, żebym przyszła i pomogła mu wstać. A jeśli coś mi się stanie z kręgosłupem? Zaniosłam mu na dół eleganckie, solidne krzesło z drewnianym oparciem, ale on oczywiście woli swój fotel, a jeżeli akurat nie mogę mu pomóc przy wstawaniu, to zsuwa się na podłogę, pełznie do stołu pingpongowego, chwyta się go i staje na nogi.
– Trzeba przyznać, że to całkiem pomysłowe – zauważyła Denise, wyjmując rzeczy z lodówki.
– Denise, on pełza po podłodze! Zamiast wygodnie siedzieć na eleganckim twardym krześle, co, jak twierdzi lekarz, jest istotne dla jego zdrowia, on pełza po podłodze! Przede wszystkim w ogóle nie powinien tak dużo siedzieć. Doktor Hedgpeth mówi, że jego stan znacznie by się poprawił, gdyby zaczął się poruszać i cokolwiek robić. Dave Schumpert miał dziesięć razy większe problemy ze zdrowiem, piętnaście lat temu zrobili mu kolostomię i wycięli jedno płuco, a spójrz, co wyczyniają razem z Mary Beth. Dopiero co wrócili z nurkowania na Fidżi! W dodatku Dave nigdy, ale to nigdy nie narzeka. Pewnie nie pamiętasz Gene’a Grillo, starego przyjaciela ojca z Hephaestus. On też miał parkinsona, tyle że znacznie bardziej zaawansowanego niż ojciec. Jeździ na wózku, ale mieszka w domu i przede wszystkim interesuje się mnóstwem rzeczy. Już nie może pisać, ale przysyła listy nagrane na kasety, bardzo mądre i ciekawe, opowiada o swoich wnukach, zna je wszystkie, troszczy się o nie. Zaczął się nawet uczyć kambodżańskiego (albo, jak mówi, khmerskiego) z taśm i oglądając kambodżański (albo khmerski) kanał w kablówce w Fort Wayne, ponieważ jego najmłodszy syn ożenił się właśnie z Kambodżanką, albo Khmerką, której rodzice w ogóle nie znają angielskiego, a Gene chciałby z nimi choć trochę porozmawiać. Uwierzyłabyś