Anioły i demony. Дэн Браун
żeby im pomógł odnaleźć mityczne bractwo satanistów.
Poczuła nagle, że jest zupełnie sama. Odwróciła się, żeby odejść, ale Kohler odciął jej drogę. Sięgnął po coś do kieszeni i wyciągnął zmiętą kartkę papieru, którą jej wręczył.
Kiedy jej wzrok padł na znajdujące się tam zdjęcie, zachwiała się z przerażenia.
– Naznaczyli go – odezwał się Kohler. – Wypalili mu na piersi swój znak.
Rozdział 28
Sekretarka Sylvie Baudeloque była już w stanie paniki. Spacerowała nerwowym krokiem przed drzwiami pustego gabinetu dyrektora. Gdzie on, u diabła, jest? Co mam zrobić?
To naprawdę dziwaczny dzień. Oczywiście, pracując dla Maximiliana Kohlera, zawsze należało liczyć się z tym, że zdarzy się coś niezwykłego, ale dziś szef przeszedł samego siebie.
– Znajdź mi Leonarda Vetrę! – zażądał, gdy Sylvie zjawiła się rano w pracy.
Posłusznie poszła zatelefonować, potem zadzwoniła na pager, a w końcu wysłała mu wezwanie pocztą elektroniczną.
I nic.
Wówczas Kohler wyjechał zirytowany z gabinetu, zapewne, żeby samemu go poszukać. Kiedy wrócił kilka godzin później, zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Co prawda, nigdy nie wyglądał dobrze, ale dziś jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Zamknął się w gabinecie i słyszała, że gdzieś telefonuje, rozmawia, wysyła faks. Potem znów wyjechał i od tej pory go nie widziała.
Postanowiła to zignorować, jako kolejny przykład jego dziwacznych zachowań, ale kiedy nie wrócił w porze zastrzyków, zaczęła się niepokoić. Zdrowie dyrektora było w tak złym stanie, że musiał regularnie brać leki, a ilekroć zlekceważył tę konieczność, skutki były opłakane – zaburzenia oddychania, ataki kaszlu – i powodowały zaniepokojenie personelu szpitalnego. Czasem Sylvie myślała sobie, że Maximilian Kohler chyba pragnie śmierci.
Zastanawiała się, czy nie zadzwonić na jego pager, aby mu przypomnieć o zastrzykach, ale już się przekonała, że litość jest ciosem dla jego dumy. Kiedy w ubiegłym tygodniu pewien będący z wizytą w ośrodku naukowiec okazywał mu przesadne współczucie, dyrektor tak się zdenerwował, że zdołał jakoś podnieść się na nogi i uderzył go w głowę podkładką do notesu. Król Kohler potrafił się wykazać zadziwiającą zwinnością, gdy był pisé.
Jednak w tej chwili troska Sylvie o zdrowie dyrektora ustąpiła przed znacznie bardziej palącym problemem. Kilka minut temu połączył się z nią operator z centrali telefonicznej CERN-u, który z wielkim wzburzeniem oznajmił, że ma pilną rozmowę do dyrektora.
– Nie ma go – odparła.
Wówczas powiedział jej, kto dzwoni.
– Żartujesz sobie, prawda? – roześmiała się. Jednak kiedy go słuchała, jej twarz nabierała wyrazu niedowierzania. – A identyfikacja osoby telefonującej potwierdza… – Zmarszczyła brwi. – Rozumiem. W porządku. Czy mógłbyś spytać… – Westchnęła. – Nie. W porządku. Poproś, żeby się nie rozłączał. Zaraz ustalę, gdzie jest dyrektor. Tak, rozumiem. Pospieszę się.
Niestety, nigdzie nie udało jej się odnaleźć Kohlera. Trzykrotnie telefonowała na jego komórkę i za każdym razem słyszała: „Abonent, z którym chcesz się połączyć, znajduje się poza zasięgiem”. Poza zasięgiem? Jak bardzo mógł się oddalić? Zadzwoniła zatem na pager. Próbowała dwukrotnie, ale nie było odpowiedzi. To zupełnie do niego niepodobne. Nawet wysłała wiadomość elektroniczną na jego przenośny komputer. Też nic. Zupełnie jakby się zapadł pod ziemię.
Co w takim razie mam zrobić? zastanawiała się teraz.
Poza osobistym przeszukaniem całego ośrodka pozostawał jej tylko jeden sposób zwrócenia uwagi dyrektora. Nie będzie z tego zadowolony, ale dzwoniący nie był osobą, której dyrektor powinien kazać na siebie czekać. Nie był też chyba w odpowiednim nastroju do tego, by usłyszeć, że Kohlera nie można znaleźć.
W końcu podjęła decyzję, choć sama była zaskoczona własną śmiałością. Weszła do gabinetu szefa i podeszła do metalowej skrzynki na ścianie za jego biurkiem. Otworzyła pokrywę, przyjrzała się przyciskom i odszukała właściwy.
Potem odetchnęła głęboko i chwyciła za mikrofon.
Rozdział 29
Vittoria nawet nie pamiętała, jak dotarli do głównej windy, ale teraz byli już w środku i jechali w górę. Kohler znajdował się za jej plecami i bardzo ciężko oddychał. Zmartwione spojrzenie Langdona przesuwało się po niej jak duch. Zdążył już wyjąć jej z ręki faks i schować go do kieszeni własnej marynarki, tak żeby go nie widziała, ale ten obraz na zawsze wrył jej się w pamięć.
Kiedy winda się wznosiła, miała wrażenie, że pogrąża się w czarnym wirze. Tato! W myślach wyciągała do niego rękę. Przez chwilę, w oazie swych wspomnień, była znowu razem z nim. Miała dziewięć lat i staczała się ze wzgórza porośniętego szarotkami, a nad jej głową wirowało szwajcarskie słońce.
Tato! Tato!
Leonardo Vetra, rozpromieniony, śmiał się gdzieś za jej plecami.
– O co chodzi, aniołku?
– Tato! – chichotała, ciaśniej przytulając się do niego. – Zapytaj mnie, co jest materią.
– Kotku, a czy ty w ogóle wiesz, co to jest materia?
– Po prostu mnie zapytaj!
Wzruszył ramionami.
– Co to jest materia?
– Wszystko jest materią! – wykrzyknęła triumfalnie. – Skały! Drzewa! Atomy! Nawet mrówkojady! Wszystko jest materią!
Roześmiał się.
– Mój mały Einstein.
Zmarszczyła brwi.
– Ma głupie włosy. Widziałam jego zdjęcie.
– Ale za to mądrą głowę. Mówiłem ci, co udowodnił, prawda?
Jej oczy rozszerzyły się w żartobliwym przerażeniu.
– Tato! Nie! Obiecałeś!
– E równa się em ce kwadrat! – Połaskotał ją. – E równa się em ce kwadrat!
– Żadnej matematyki! Mówiłam ci, że jej nienawidzę!
– Całe szczęście, że jej nie znosisz, gdyż dziewczynkom nawet nie wolno zajmować się matematyką.
Vittoria znieruchomiała.
– Nie?
– Oczywiście, że nie. Wszyscy o tym wiedzą. Dziewczynki bawią się lalkami, a chłopcy zajmują się matematyką. Żadnej matematyki dla dziewczynek. W zasadzie nawet nie wolno mi rozmawiać z małymi dziewczynkami o matematyce.
– Co? Ale to niesprawiedliwe!
– Zasady są zasadami. Absolutnie żadnej matematyki dla małych dziewczynek.
Twarz Vittorii przybrała przerażony wyraz.
– Ale lalki są nudne!
– Przykro mi – odparł. – Mógłbym ci opowiedzieć o matematyce, ale gdyby mnie przyłapali… – Rozejrzał się nerwowo po okolicznych pustych wzgórzach.
Vittoria podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.
– W porządku – szepnęła