Anioły i demony. Дэн Браун
paradoks. Tak mówią o mnie przyjaciele. Chociaż od lat zajmował się badaniami religii, nie był człowiekiem religijnym. Czuł szacunek wobec mocy wiary, dobroczynności kościołów i siły, jaką religia dawała tak wielu ludziom… jednak konieczność odłożenia na bok intelektualnych wątpliwości, co musiałby zrobić, jeśli prawdziwie zamierzał „wierzyć”, okazywała się zawsze zbyt wielką przeszkodą dla jego akademickiego umysłu.
– Chciałbym wierzyć – usłyszał własny głos.
– To dlaczego pan nie wierzy? – W głosie Vittorii nie było osądu ani prowokacji.
Zaśmiał się krótko.
– No, cóż, to nie takie proste. Żeby posiadać wiarę, trzeba wierzyć w rzeczy niemożliwe do sprawdzenia, zaakceptować istnienie cudów, niepokalanego poczęcia i boskiej interwencji. Poza tym są jeszcze kodeksy postępowania. Czy weźmiemy pod uwagę Biblię, Koran czy Torę… wszędzie znajdziemy podobne wymagania i podobne kary. Według nich, kto nie żyje zgodnie z odpowiednimi zasadami, pójdzie do piekła. Nie potrafię wyobrazić sobie Boga, który by w taki sposób rządził.
– Przypuszczam, że nie pozwala pan swoim studentom tak bezwstydnie uchylać się od odpowiedzi na pytania.
Jej uwaga całkowicie go zaskoczyła.
– Słucham?
– Panie Langdon, nie pytałam pana, czy wierzy pan w to, co ludzie mówią o Bogu. Pytałam, czy wierzy pan w Boga. To jest różnica. Pismo Święte to opowieści… legendy i fakty historyczne opisujące ludzkie dążenie do zrozumienia własnej potrzeby nadania życiu znaczenia. Nie proszę pana o wyrażenie opinii na temat literatury, tylko pytam, czy wierzy pan w Boga. Kiedy leży pan pod niebem usianym gwiazdami, czy ma pan poczucie świętości, czy czuje pan w głębi serca, że patrzy pan na dzieło Boga?
Langdon zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
– Jestem zbyt wścibska – przeprosiła go.
– Nie, ja tylko…
– Z pewnością dyskutuje pan o kwestiach wiary ze swoimi studentami.
– Nieustannie.
– I zapewne odgrywa pan rolę adwokata diabła, podsycając dyskusję.
Langdon nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Pani też musi być nauczycielką.
– Nie, ale uczyłam się od mistrza. Mój ojciec potrafiłby kłócić się nawet o to, że wstęga Mobiusa ma dwie strony.
Roześmiał się, przypominając sobie skręconą papierową obręcz, która teoretycznie ma tylko jedną stronę. Po raz pierwszy widział taki jednostronny kształt w dziele M.C. Eschera.
– Czy mogę panią o coś spytać, panno Vetra?
– Proszę mówić do mnie: Vittorio. Kiedy słyszę „panno Vetra”, czuję się bardzo stara.
Langdon westchnął w duchu, zdając sobie nagle sprawę z własnego wieku.
– Dobrze, Vittorio. Ja mam na imię Robert.
– Miałeś pytanie.
– Tak. A co ty sądzisz o religii jako naukowiec i córka katolickiego księdza?
Zastanowiła się przez chwilę, odsuwając kosmyk włosów z oczu.
– Religia przypomina język lub ubiór. Pociągają nas zazwyczaj te praktyki, w których byliśmy wychowywani. W końcu jednak wszyscy dochodzimy do tego samego. Mianowicie, że życie ma sens i że jesteśmy wdzięczni za istnienie siły, która nas stworzyła.
Langdona zainteresowało jej podejście.
– Zatem twierdzisz, że to, czy jesteśmy chrześcijanami, czy muzułmanami, zależy po prostu od tego, gdzie się urodziliśmy?
– Przecież to oczywiste. Wystarczy się przyjrzeć rozproszeniu religii na świecie.
– Zatem wiara jest sprawą przypadku?
– Nie. Wiara jest uniwersalna. Tylko nasze konkretne metody jej rozumienia są arbitralne. Niektórzy z nas modlą się do Jezusa, inni pielgrzymują do Mekki, a jeszcze inni badają cząstki subatomowe. W sumie jednak wszyscy szukamy prawdy, czegoś potężniejszego od nas samych.
Langdon pomyślał, że chciałby, aby jego studenci potrafili tak jasno wyrażać swoje myśli. Do licha, sam też chciałby to umieć.
– A Bóg? – zapytał. – Czy wierzysz w Boga?
Vittoria milczała przez dłuższą chwilę.
– Nauka mówi mi, że Bóg musi istnieć. Mój umysł twierdzi, że nigdy Go nie zrozumiem. A serce mi podpowiada, że wcale nie powinnam.
Trudno to nazwać zwięzłą odpowiedzią, pomyślał. A głośno spytał:
– Zatem uważasz istnienie Boga za fakt, ale jednocześnie sądzisz, że nigdy Go nie zrozumiemy.
– Jej – poprawiła go z uśmiechem. – Wasi rdzenni Amerykanie mają rację.
Zaśmiał się.
– Matka Ziemia.
– Gaja. Nasza planeta jest organizmem, a my wszyscy komórkami o różnych zadaniach. Jednak wszyscy jesteśmy spleceni ze sobą, służymy sobie nawzajem i służymy całości.
Kiedy na nią patrzył, poczuł, że budzi się w nim uczucie, którego już dawno nie doświadczył. Jej oczy były tak czarująco przejrzyste… a głos taki czysty. Wydała mu się bardzo pociągająca.
– Panie Langdon, chciałabym zadać panu jeszcze jedno pytanie.
– Robercie – poprawił ją. – „Pan Langdon” sprawia, że czuję się staro. Jestem stary!
– Jeśli mogę spytać, Robercie, jak to się stało, że zainteresowałeś się iluminatami?
Zastanowił się przez chwilę.
– Prawdę mówiąc, z powodu pieniędzy.
Na twarzy Vittorii pojawił się wyraz rozczarowania.
– Pieniędzy? To znaczy za konsultacje?
Roześmiał się, gdy sobie uświadomił, jak można było odczytać jego słowa.
– Nie. Pieniędzy jako waluty. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął jednodolarowy banknot. – Zainteresowałem się tym bractwem, kiedy dowiedziałem się, że na walucie amerykańskiej znajdują się ich symbole.
Vittoria zmrużyła oczy, najwyraźniej zastanawiając się, czy sobie z niej nie żartuje.
Wręczył jej banknot.
– Spójrz na rewers. Widzisz Wielką Pieczęć po lewej stronie?
Odwróciła banknot.
– Masz na myśli piramidę?
– Tak. Czy wiesz, co wspólnego ma piramida z historią Stanów Zjednoczonych?
Zamiast odpowiedzi wzruszyła ramionami.
– Właśnie. Absolutnie nic.
– Zatem dlaczego stanowi centralny symbol waszej pieczęci państwowej?
– To właśnie zagadka historii – odparł Langdon. – Piramida jest symbolem okultystycznym, przedstawiającym dążenie w górę, w kierunku źródła najwyższego oświecenia. Widzisz, co znajduje się nad nią?
Vittoria przyjrzała się uważnie banknotowi.
– Oko w trójkącie.
– To się