Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir

Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir


Скачать книгу
pożegnał się i wyszedł. Nie wszystko było jeszcze stracone. Może Freyi udało się znaleźć coś w dokumentacji Urzędu do spraw Nieletnich.

      Zniszczony budynek skojarzył się Huldarowi z paskudnym blokiem, w którym mieszkała Freyja, ale nie powiedział tego głośno. Ona tego podobieństwa chyba nie dostrzegała. Nikt by się nie domyślił, że Freyja mieszka w takim podłym miejscu. Jej wygląd nie wskazywał na to, że cierpi na brak pieniędzy. Blond włosy zebrane w kucyk wysoko z tyłu głowy lśniły od płatków śniegu. Nie było nawet śladu psiej sierści na ubraniu, które leżało na niej naprawdę dobrze. Tak dobrze, że Huldar wręcz się zmuszał, żeby nie oblepiać jej wzrokiem. Wiedział, że nie byłoby to mile widziane. Jego zaczepka na Tinderze prawdopodobnie skłoniła ją do usunięcia profilu. Nie pytał o to, ona też nic nie wspomniała. O niektórych rzeczach lepiej nie rozmawiać. Zadowolił się więc tym, że tak chętnie się zgodziła towarzyszyć mu podczas wizyty u Thröstura, choć mogła przecież zasugerować, żeby poszli później albo jutro. Zapewne nie zaszkodziło, że zaczął rozmowę od opowiedzenia jej historii brakujących dokumentów, ponieważ jak wyjaśniła zaraz potem, akta Thröstura zniknęły także z komputerowej bazy danych Urzędu do spraw Nieletnich.

      Chyba zatem Guðmundur miał rację, że coś w tej sprawie śmierdzi.

      – A więc mieszka tu z matką i siostrą? – Freyja wpatrywała się w trzypiętrowy budynek. Pytanie było raczej retoryczne; Huldar poinformował już Freyję o warunkach życia Thröstura. Młody człowiek nie miał ochoty się z nimi spotkać, ale ostatecznie ustąpił. Huldar był nieco zaskoczony, że Thröstur nie zapytał go, o co chodzi, za to spontanicznie przekazał informację, że tak wcześnie matki ani siostry nie będzie w domu, powinien więc przyjść w porze obiadu, jeśli chciał porozmawiać także z nimi. Być może się okaże, dlaczego chłopak uznał, że policję mogłaby interesować rozmowa z jego rodziną.

      – Wygląda na to, że nie wiedzie im się najlepiej. – Freyja odwróciła się do Huldara. – Dziwne, że nie wolał przyjść do komendy. Ja bym tak zrobiła.

      Huldar uśmiechnął się głupawo. Naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że jej blok nie jest lepszy.

      – Powiedział, że nie ma samochodu. Pewnie nie chciało mu się jechać autobusem w taki śnieg.

      Freyja zadarła głowę i spojrzała na zachmurzone niebo.

      – Przecież nie pada.

      Huldar podszedł do domofonu. Mosiężna płytka z małymi czarnymi przyciskami niemal na pewno pamiętała lata sześćdziesiąte i przez chwilę Huldar wątpił, czy działa. Może Thröstur wcale nie zamierzał ich wpuścić? Przy większości numerów nie było oznakowania, tylko przy jednym zobaczył pożółkłą kartkę z imionami Thröstura, jego matki Agnes i siostry Sigrún. Huldar zadzwonił dwa razy i czekał. Już miał spróbować ponownie, gdy zabrzęczał zamek w drzwiach.

      Hol i klatka schodowa wyglądały tak, jak można było się spodziewać: pomarszczone linoleum i brudne ściany. Czuć było zapach kociego moczu, który się nasilał, gdy wchodzili po schodach, ale na szczęście trochę złagodniał, gdy Thröstur otworzył im drzwi na drugim piętrze.

      Nie przedstawił się ani nie przywitał ich w konwencjonalny sposób.

      – Będziecie musieli się pośpieszyć, bo niedługo wychodzę. – Minę miał ani przyjazną, ani wrogą. – Za piętnaście minut. Nie dam wam ani sekundy dłużej. Na grzbiecie dłoni miał czarny tatuaż z inskrypcją wykonaną ozdobnym gotykiem, której Huldar nie potrafił odczytać do góry nogami, ale zdawało mu się, że to łacina, pewnie więc jakiś klasyczny cytat, którego autor nie mógł mieć pojęcia, że jego słowa ponad dwa tysiąclecia później ozdobią jakiegoś Islandczyka. Gdy Thröstur wpuszczał ich do środka, Huldar zauważył podobny tatuaż także na drugiej dłoni. Pasował do reszty: obcisłe czarne dżinsy i podkoszulek z anarchistycznym symbolem, który dodatkowo podkreślał szczupłość sylwetki, wielkie tunele w uszach, kolczyki w jednym nozdrzu i w środku nosa. Na sczesanych do przodu czarnych włosach, luźno zwisających po obydwu stronach twarzy, widać było ślady grzebienia utrwalone dzięki dużej ilości żelu. Huldar dość w życiu widział różnych wariacji takiego stylu, żeby wiedzieć, że służy on cherlakom do udawania twardzieli.

      Huldar nie wyciągnął ręki, wiedząc, że tamten i tak jej nie uściśnie.

      – Jestem Huldar, a to Freyja. Będziemy się śpieszyć.

      Thröstur poprowadził ich w głąb mieszkania, nie proponując, żeby się rozebrali. Freyja i Huldar spojrzeli na siebie porozumiewawczo i bez słowa zdjęli buty, chociaż wygląd brązowych płytek podłogowych wyraźnie wskazywał, że po powrocie do domu będą musieli zmienić skarpetki. Wzorzysty chodnik leżący dalej zdawał się potwierdzać te obawy. Wyglądał na równie stary jak podłoga, w wytartych miejscach prześwitywała osnowa, z bliska jednak okazało się, że został odkurzony. Z tanich regałów i poobijanych kredensów też ktoś niedawno starł kurz. Huldar mógłby się założyć, że o dom dbała matka albo siostra Thröstura: odkurzacz ani miotełka do kurzu nie pasowały do obrazu punka z odzysku.

      – Możecie tu usiąść, jeśli chcecie, ale nie wiem, czy w ogóle warto. – Thröstur zrobił dla nich miejsce na kanapie naprzeciwko olbrzymiego telewizora płaskoekranowego, zrzucając z niej rzeczy na podłogę, po czym usiadł na fotelu obok. – Wiem o wszystkim, ale nie mam pojęcia, co chcecie osiągnąć. Powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś głupiego? Niby jak mielibyście tego dokonać? Odpowiedź brzmi, że nie ma takiej możliwości.

      Huldar usiadł, zastanawiając się, jak ma na to odpowiedzieć. Nie brał pod uwagę, że Thröstur mógł pamiętać list sprzed tylu lat. Może ktoś mu przypomniał? Huldarowi przychodził do głowy tylko dyrektor szkoły, który mógł przypadkiem spotkać chłopaka i zapytać o list. Thröstur nie mógłby chyba pamiętać daty wykopania kapsuły? Chyba że żałował napisania tego listu i sumienie go gryzło przez wszystkie te lata. Zdarzały się przecież przypadki, gdy ktoś, kto skłamał w sądzie, wyznawał prawdę dużo później. Może tutaj było podobnie.

      – Przyszliśmy zapytać, dlaczego napisałeś ten list i kim są ludzie, którzy się znaleźli na twojej czarnej liście.

      – List? – Zdziwienie Thröstura musiało być autentyczne. – O czym ty, kurwa, mówisz?

      – O liście, który napisałeś dziesięć lat temu, w dawnej szkole. Potem wsadziłeś go do kapsuły czasu, która właśnie została wykopana. Wylicza inicjały osób, które mają umrzeć w tym roku.

      – Ja. – Thröstur urwał, po czym otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale zaraz je zamknął.

      Freyja odchrząknęła i spojrzała na Huldara, zanim się włączyła do rozmowy.

      – Zdajemy sobie sprawę, że wiele lat temu pisałeś pod wpływem złości i twoje groźby nie były poważne. Jestem psychologiem dziecięcym i wiem, że dzieci często mówią, piszą i robią rzeczy, które… – Nie zdołała dokończyć.

      Thröstur ściskał poręcze fotela tak silnie, że pobielały mu dłonie i czarne tatuaże stały się jeszcze wyraźniejsze. Huldar zdołał odcyfrować słowo ultio na lewej i dulcis na prawej. Nic mu to nie mówiło.

      – Psycholog dziecięcy?! – wybuchnął Thröstur z taką wściekłością, że z jego ust trysnęły przy tym kropelki śliny. – Chyba nie z Urzędu do spraw Nieletnich?

      Freyja nie okazała zaniepokojenia jego wybuchem. Zapewne była przyzwyczajona do takich reakcji.

      – Jestem z Izby Dziecka, która podlega Urzędowi do spraw Nieletnich. Nie przyszłam tu w jego imieniu, ale żeby pomóc policji.

      Jej


Скачать книгу