Koniec końca świata. Джонатан Франзен
i Księżyc.
Istnieje jednak decydująca umiejętność, którą ludzie, w przeciwieństwie do ptaków, posiadają: zdolność do zapanowania nad środowiskiem. Ptaki nie potrafią chronić mokradeł, nie potrafią zarządzać łowiskami, nie potrafią klimatyzować gniazd. Dysponują jedynie instynktami i możliwościami fizycznymi, w które wyposażyła je ewolucja. Dobrze im służyły przez bardzo długi czas, już 150 milionów lat przed pojawieniem się ludzi. Ale teraz ludzie zmieniają planetę – jej powierzchnię, klimat, oceany – zbyt szybko, żeby ptaki dały radę się przystosować na drodze ewolucji. Wrony i mewy mogą mieć się świetnie na naszych wysypiskach śmieci, kosy i starzyki w naszych tuczarniach, rudziki i bilbile w naszych parkach miejskich. Ale przyszłość większości gatunków ptaków zależy od naszego zaangażowania w ich ochronę. Czy są dla nas na tyle wartościowe, żebyśmy chcieli się postarać?
W epoce późnego antropocenu wartość sprowadza się niemal wyłącznie do kategorii ekonomicznej, określającej stopień użyteczności dla człowieka. I z pewnością wiele dzikich ptaków jest użytecznie jadalnych. Niektóre z kolei zjadają szkodliwe owady i gryzonie. Wiele innych pełni ważne role – zapylają rośliny, rozsiewają nasiona, służą za pokarm drapieżnikom z gromady ssaków – w ekosystemach, których niezmienna dzikość ma wartość turystyczną lub sekwestrującą dwutlenek węgla. Można również spotkać się z argumentem, że ptaki, podobnie jak legendarny kanarek w kopalni, pełnią rolę ważnych wskaźników zdrowia ekologicznego. Ale czy naprawdę dopiero nieobecność ptaków mówi nam, że bagno jest poważnie zanieczyszczone, las pocięty i spalony czy łowisko zniszczone? Smutne jest to, że dzikie ptaki nigdy ze swojej strony nie wniosą wkładu do ludzkiej ekonomii. Raczej to one chcą jeść nasze jagody.
Natomiast populacje ptaków rzeczywiście skutecznie wskazują na stan zdrowia naszych wartości etycznych. Jednym z powodów, dla których dzikie ptaki są ważne – powinny być ważne – jest to, że są naszym ostatnim, najlepszym łącznikiem z przyrodą, tym światem, który pod każdym innym względem zanika. Są najbardziej sugestywnymi i rozpowszechnionymi przedstawicielami Ziemi, jaką była przed pojawieniem się człowieka. Mają to samo pochodzenie co największe zwierzęta, jakie kiedykolwiek stąpały po ziemi: dziwuszka ogrodowa za oknem to maleńki i pięknie przystosowany żywy dinozaur. Kaczka na pobliskim stawie wygląda i ma taki sam głos jak kaczka dwadzieścia milionów lat temu, w epoce miocenu, kiedy ptaki rządziły planetą. W coraz sztuczniejszym świecie, gdzie w powietrze wznoszą się nieopierzone drony, a w telefonach symuluje się komputerowe Angry Birds, możemy nie dostrzegać żadnej racjonalnej potrzeby otaczania opieką i wspomagania byłych władców naturalnego królestwa. Ale czy naszą najwyższą normą jest kalkulacja ekonomiczna? Po zrzeczeniu się tronu szekspirowski król Lear błaga swoje dwie starsze córki, żeby przywróciły mu odrobinę dawnego majestatu. Kiedy córki odpowiadają, że nie widzą takiej konieczności, stary król wybucha: „Och, nie mierz życia tylko koniecznością!”1. Skazanie ptaków na zapomnienie to wymazanie z pamięci tego, czyimi jesteśmy dziećmi.
Jeśli ktoś mówi: „Szkoda ptaków, ale ludzie są najważniejsi”, to w takich słowach może się kryć jedno z dwóch roszczeń. Ktoś taki chce na przykład powiedzieć, że ludzie nie są lepsi od zwierząt – że nasze z gruntu skupione na sobie ego motywowane przez egoistyczne geny zawsze zrobi wszystko, co niezbędne, żeby replikować materiał genetyczny i zmaksymalizować przyjemność, pal licho świat pozaludzki. Taki pogląd jest typowy dla cynicznych realistów, dla których wszelka troska o inne gatunki to jedynie irytujący sentymentalizm. Tego poglądu nie da się obalić i może go prezentować każdy, kto potrafi się przyznać, że jest beznadziejnie samolubny.
Ale „ludzie są najważniejsi” może też mieć przeciwne znaczenie: to nasz gatunek jest wyjątkowy i zasługuje na zmonopolizowanie zasobów świata, ponieważ nie jesteśmy jak inne zwierzęta; ponieważ mamy świadomość i wolną wolę, zdolność do pamiętania przeszłości i kształtowania przyszłości. Ten przeciwstawny pogląd można spotkać zarówno wśród wyznawców religii, jak i świeckich humanistów, i również w jego wypadku nie da się udowodnić ani że jest prawdziwy, ani że jest fałszywy. Jednak faktycznie rodzi to pytanie: jeśli jesteśmy nieporównanie więcej warci niż inne zwierzęta, to czy nasza zdolność do odróżniania dobra od zła i do świadomego poświęcenia niewielkiej części naszych wygód dla większego dobra nie powinna budzić w nas większej, a nie mniejszej, wrażliwości na roszczenia natury? Czy wyjątkowe zdolności nie niosą za sobą wyjątkowej odpowiedzialności?
Jeśli stanąć w lesie w Azji Południowo-Wschodniej, można usłyszeć, a potem poczuć w klatce piersiowej głęboki rytmiczny szum. Może brzmi to meteorologicznie, ale w rzeczywistości jest to łopot skrzydeł dzioborożców wielkich, które nadlatują i lądują na owocującym drzewie. Mają masywne żółte dzioby i ogromne białe uda; wyglądają jak skrzyżowanie tukana z pandą wielką. Patrząc, jak wędrują po drzewie, niespiesznie zajadając owoce, można nieoczekiwanie zacząć krzyczeć z najrzadszej ze wszystkich emocji: z czystej radości. I nie ma to nic wspólnego z naszymi pragnieniami czy stanem posiadania. To jedynie wspaniały fakt obecności dzioborożca wielkiego, ptaka, którego my zupełnie nie obchodzimy.
Radykalna odmienność ptaków jest nierozerwalnie związana z ich pięknem i ich wartością. Są zawsze wśród nas, ale nigdy z nami. To one są tymi drugimi dominującymi na świecie zwierzętami, które wytworzyła ewolucja, a ich obojętność wobec nas powinna służyć za pouczające przypomnienie, że nie jesteśmy miarą wszystkiego. Historie, które opowiadamy o przeszłości i wyobrażamy sobie na przyszłość, to konstrukcje myślowe ptakom zbędne. Ptaki żyją po prostu w teraźniejszości. I choć obecnie nasze koty, nasze okna i pestycydy każdego roku zabijają ich całe miliardy, i choć niektóre gatunki, szczególnie na wyspach oceanicznych, przepadły na zawsze, ich świat wciąż jest pełen życia. W każdym zakątku globu, w gniazdach małych jak orzech włoski lub wielkich jak stóg siana, pisklęta rozbijają dziobem skorupki, zmierzając do światła.
Ocal to, co kochasz
We wrześniu ubiegłego roku, jako osoba bardziej niż inni zainteresowana ptakami, śledziłem historię budowy nowego stadionu stawianego przez aglomerację Minneapolis–Saint Paul dla lokalnej drużyny futbolowej Vikings. W związku z tym, że tysiące ptaków miały co roku zabijać się o szklane ściany stadionu, miejscowi miłośnicy ptaków zwrócili się do inwestorów z prośbą o użycie specjalnego wzorzystego szkła w celu zmniejszenia liczby kolizji; ponieważ jednak takie szkło podniosłoby koszt budowy o jedną dziesiątą procent, inwestorzy odmówili. W tym samym czasie National Audubon Society wydało oświadczenie prasowe, w którym uznano zmiany klimatyczne za „największe zagrożenie” dla amerykańskich ptaków i ostrzegano, że do 2080 roku „prawie połowa” gatunków ptaków Ameryki Północnej może stracić siedliska. Ten komunikat Audubona został następnie bezkrytycznie przekazany dalej przez media krajowe i lokalne, między innymi przez „Star Tribune” z Minneapolis, a tamtejszy bloger zajmujący się tematami związanymi z ptakami, Jim Williams, doszedł do nieuchronnych wniosków: po co kłócić się o szkło na stadionie, skoro prawdziwym zagrożeniem dla ptaków są zmiany klimatu? Jak powiedział, w porównaniu z tym śmierć kilku tysięcy ptaków jest „niczym”.
Przebywałem wtedy w Santa Cruz w Kalifornii i już wcześniej miałem kiepski nastrój. Cytat z Williamsa przeczytałem dwieście pięćdziesiątego czwartego dnia roku, w którym jak dotąd jedynie szesnaście można było uznać za deszczowe. Do wyrządzonych przez straszliwą suszę szkód dochodziły codzienne obelgi radiowych pogodynków mówiących o pięknej pogodzie. Problem nie polegał na tym, że nie podzielałem niepokoju Williamsa o przyszłość. Zdenerwowało mnie, że takie złowieszcze proroctwo jak to wyrażone przez Audubona może doprowadzić do zignorowania bieżącego problemu
1
Por. W. Szekspir,