Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen

Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen


Скачать книгу
przesiedzieli już dobrą chwilę z zamkniętymi oczami, powtarzając mantrę, Wanda poczuła, że traci poczucie miejsca i chęć powrotu do rzeczywistości.

      – Otwórzcie oczy i spójrzcie na mnie – powiedział nagle Atu do swoich słuchaczy. – Abanshamash, Abanshamash – wyszeptał, wyciągając przed siebie ręce, tak że żółte, lekkie rękawy jego tuniki załopotały jak anielskie skrzydła. – Widzę was – szeptał. – Widzę was po raz pierwszy, jesteście piękni. Wasze dusze się ze mną witają. Jesteście gotowi.

      – Jesteś piękny jak słońce – mówił następnie do każdego uczestnika z osobna, chodząc między nimi.

      Podszedłszy do Wandy, przez chwilę stał w bezruchu, zatapiając wzrok w jej przepastnych oczach.

      – Jesteś piękna jak słońce. Jesteś piękna jak słońce – powiedział, tym razem dwukrotnie. – Ale nie słuchaj nikogo! Nie słuchaj nawet mnie! Słuchaj tylko własnego atmana, własnej duszy i poddaj się jej.

      Niczym pod wpływem środków halucynogennych, słowa te zapadły w świadomość Wandy, jakby były długo oczekiwanym objawieniem i światłością. Bezwiednie otworzyła szeroko oczy, skóra ją paliła, a ręce drżały w spazmach przypominających te, które przeżywała podczas orgazmu.

      Schyliwszy głowę, Atu pogłaskał ją po policzku, a dziesięć minut później wrócił i uniósł rozwarte dłonie w odległości paru centymetrów od jej czoła.

      – Niech cię ogarnie spokój, mój kwiecie, przeżyłaś swoją pierwszą podróż ku ekstazie pustych chwil i odrodzenia. Teraz jesteś gotowa – zakończył.

      Wtedy Wanda zemdlała.

      6

Środa 30 kwietnia 2014

      Stali przez chwilę, spoglądając na szpetny, bielony dom, prawdopodobnie najbardziej zaniedbany na Jernbanegade, ulicy w centrum Aakirkeby.

      Jak w wielu duńskich miastach kupieckich, takie ulice stanowiły doskonałą ilustrację procesu, w którym około stu lat temu klasa robotnicza dorobiła się małych działek i ceglanych domów. W minionych czasach na ulicy takiej jak ta zarabiało na chleb wielu murarzy i stolarzy, ale widać już od dawna nie mieli tu co robić. Choć miasteczko latem nazywano kwiatowym, a zimą gwiazdkowym, akurat na podupadającej Jernbanegade próżno było szukać kwiatowej idylli czy świątecznej atmosfery.

      Eksżona Habersaata niczym pies tropiący zwęszyła odznakę policyjną w kieszeni Carla, wyglądając przez szparę w drzwiach.

      – Weź tę nogę – warknęła do Assada, próbując zamknąć drzwi. – Nie macie tu czego szukać.

      – Pani Habersaat, przyszliśmy… – zagaił Carl.

      – Nie umiecie czytać? Na tabliczce jest napisane „Kofoed” – wskazała demonstracyjnie na nazwisko i jeszcze raz pchnęła drzwi. – Tu już nie mieszka nikt o nazwisku Habersaat.

      – Pani… Kofoed – powiedziała cicho Rose. – Mamy złe wieści o Bjarkem.

      Kolejnych pięć sekund trwało całą wieczność. Jej rozbiegany wzrok krążył od jednej stężałej twarzy do drugiej. Potem nastąpiła sekunda, w której dotarła do niej prawda, blokując wszystkie reakcje. Potem świadomość, że nie będzie w stanie sprostać temu, co jeszcze nie zostało wypowiedziane. Wówczas zgasł blask w jej oczach i osunęła się na ziemię.

      Omdlenie nie trwało długo, ale wystarczyło, by straciła poczucie czasu i zapomniała o przyczynie, przez którą znalazła się w pozycji leżącej na sofie w swoim wyjątkowo spartańskim salonie. Widać wciąż była pod wpływem szoku.

      Rozejrzeli się po pokoju. Naprawdę nic szczególnego. Nierozpieczętowane koperty z okienkiem w miseczce na owoce, rzędy zakurzonych płyt CD z duńskimi przebojami, meble z dyskontów, brzydkie popielniczki i obtłuczone wazony. Dali jej czas, by ochłonęła; leżała, utkwiwszy martwe spojrzenie w suficie. Oni tymczasem wyszli do kuchni, w której nadzwyczaj szpetne kafelki z lat siedemdziesiątych pochłaniały resztki światła z tego, zdaniem wielu Duńczyków, najważniejszego pomieszczenia w domu. Nawet Carl potrafił stwierdzić, że to określenie nijak się ma do tego zaniedbanego szkaradztwa.

      – W obecnym stanie nie możemy jej docisnąć – wyszeptała Rose. – Weźmy ją pod włos, pogładźmy po głowie, tak żebyśmy mogli tu jutro wrócić.

      Oboje odnotowali, że Assad się z nimi nie zgadza.

      – Chodźcie tutaj! – zawołała słabym głosem June.

      – Carl, ty to wszystko zacząłeś, więc ty jej to powiedz. Powiedz prawdę, dobrze? – nalegała Rose.

      Już miał unieść ku niej palec wskazujący, ale poczuł na ramieniu dłoń Assada. Wszedł więc do pokoju, gdzie leżała kobieta, i spojrzał jej prosto w oczy.

      – Przyjechaliśmy panią poinformować, że pani syn nie żyje. Niestety, to nie koniec złych wiadomości. Z przykrością muszę panią powiadomić, że odebrał sobie życie. Zdaniem lekarza dyżurnego nastąpiło to prawdopodobnie koło czwartej.

      Zassała policzki do ust i siedziała przez chwilę jak osoba przyglądająca się sobie w lustrze i próbująca odjąć lat bezlitosnemu odbiciu rzeczywistości.

      – Koło czwartej? – szepnęła, gładząc się po ramieniu. – O Boże, to tuż po tym, jak do niego zadzwoniłam i powiedziałam mu o ojcu. – Parokrotnie przełknęła ślinę, chwyciła się za gardło i zamilkła.

      Po półgodzinie Carl skinął do Rose. Niech już puści rękę kobiety, muszą ruszać.

      Ledwie zdążyli przejść przez salon, kiedy Assad przypuścił atak.

      – Mogę panią tylko o coś spytać, zanim wyjdziemy? – spytał. – Dlaczego nie pojechała pani do syna, by osobiście przekazać mu informacje o ojcu? Czy aż tak nienawidziła pani męża, że nie zadała sobie pani pytania, czy syn żywi do niego te same uczucia? Sądziła pani, że wszystko mu jedno, czy jego ojciec żyje, czy nie? Chciałbym się tego dowiedzieć.

      Rose ubiegła Carla i chwyciła Assada mocno za ramię. Co on, do licha, wyprawia? Zazwyczaj empatia nie należała do jego słabych stron.

      June, drżąc, wbiła wzrok w podłogę, jakby całą sobą pragnęła chwycić Assada za szyję i docisnąć.

      – Dlaczego chcesz się tego dowiedzieć, ty paskudna małpo? – odrzekła stłumionym głosem. – Co ci do tego? To nie tobie ten zasraniec Christian zniszczył życie. Rozejrzyj się wokół. Myślisz, że takie miałam marzenia, gdy jako przystojny facet uklęknął przede mną na trawie w lesie Almindingen?

      Assad objął ręką podbródek o barwie sera z niebieską pleśnią. Może po to, by nie dać się sprowokować jej pogardliwą uwagą, może by jej pokazać, że jest gotów przyjąć kolejny cios, jeśli ma to pomóc sprawie.

      – Może byś tak łaskawie odpowiedział? – syknęła nienawistnie.

      Assad wyswobodził się z uścisku Rose, podszedł do kobiety i odezwał się nietypowym dla siebie, drżącym głosem:

      – Widziałem gorsze domy niż ten, pani Habersaat. Widziałem ludzi, którzy oddaliby wszystko za pani brzydki i zniszczony dach nad głową i pani wstrętne śmieciowe jedzenie w lodówce. Widziałem też takich, którzy nie zawahaliby się zabić dla pani sukienki i pół paczki papierosów, które tam leżą. Ale skoro pani pyta: nie sądzę, by właśnie o tym pani marzyła. Ale czy o marzenia się nie walczy? Moim zdaniem nie tylko Christian Habersaat jest winny, że pani tu mieszka, a pani syn leży w kostnicy. Coś się w tej historii nie zgadza. Dlaczego na przykład pani syn pisze w swoim krótkim


Скачать книгу