Marzenie znachorki. Sabine Ebert

Marzenie znachorki - Sabine Ebert


Скачать книгу
poważną twarz młodego mężczyzny z podkrążonymi oczami.

      – Dziękuję wam za czujność – odrzekł, a potem zwrócił się do karczmarza, który wlepił w nieboszczyka przerażone spojrzenie.

      – Znasz tego mężczyznę? – zapytał surowo.

      Gospodarz ostrożnie popchnął opuszkami palców odciętą głowę, aby zobaczyć twarz trupa, po czym się przeżegnał.

      – To jeden z onych wyjętych spod prawa, co grasują po tutejszych drogach. Spójrzcie, ma piętno kata! W ostatnie lato mieli go powiesić, bo pobił na śmierć pewną młodą kobietę i jej niemowlę. Ale sznur się zerwał i odszedł wolny. Na pewno chciał ukraść srebrne okucia.

      Karczmarz padł na kolana przed Dytrykiem i splótł brudne palce.

      – Uwierzcie mi, szlachetny panie, nie mam z tym nic wspólnego! – uderzył w lament. – Prowadzę uczciwy wyszynk. Wszyscy z okolicy mogą zaświadczyć. Wieśniacy będą wdzięczni waszemu rycerzowi, że uwolnił ich od jednego z tych podłych łotrów, którzy grasują po okolicy niczym zaraza.

      Dytryk nie odrzekł ani słowa. Kazał zapłacić karczmarzowi za jedzenie i opiekę nad zwierzętami, a następnie dał znak swoim ludziom, by wsiadali na siodła.

      Jeden z konnych pachołków wymienił uszkodzony rzemień przy siodle hrabiego i podróżni w strumieniach deszczu ruszyli w dalszą drogę.

      Nikt nie zwrócił uwagi na miskę z ostygłą zupą, która wciąż stała na drewnianej belce. Później jeden z parobków wślizgnął się do stajni i łapczywie ją pochłonął.

      Podobnie jak wcześniej, Tomasz jechał u boku Dytryka. Teraz też ze sobą nie rozmawiali. Dojeżdżali do Weissenfels, ale deszcz był tak gęsty, że nie mogli dostrzec zarysów zamku.

      – Może powinienem wyjechać naprzód i sprawdzić, czy gdzieś nie czai się nieprzyjaciel albo czy nie zastawiono pułapki? – zaniepokoił się Tomasz tuż przed wioską Tauchlitz, położoną u podnóża zamku.

      – Nie – odparł zdecydowanym głosem Dytryk. – Nie zamierzam się ukrywać ani skradać, gdy nareszcie wróciłem na własną ziemię.

      Nie było go dwa i pół roku. Chciał się na własne oczy przekonać, jak się miały sprawy. Dlatego też nie posłał nikogo przodem, by zapowiedzieć swój powrót.

      Tomasz z trudem powstrzymał protest. Albrecht podniósł rękę na jego ojca, cóż więc mogło go powstrzymać przed targnięciem się na życie młodszego brata? Może dawno już zajął Weissenfels?

      Ale w tej kwestii Dytryk wydawał się tak samo uparty jak jego nauczyciel Chrystian, ojciec Tomasza, który swój upór przypłacił życiem.

      W tej sytuacji młodemu rycerzowi pozostała jedynie cicha modlitwa z prośbą, by udało im się przeżyć dzisiejszy wieczór, by na samym wstępie nie wpadli w ręce wroga.

      Na błotnistych, wypełnionych kałużami uliczkach Tauchlitz nie było żywego ducha. Nie dało się dostrzec choćby paru wałęsających się psów. Jedynie jakaś samotna świnia grzebała w śmieciach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, nie zwracając przy tym najmniejszej uwagi na przejeżdżającą grupę mężczyzn.

      Wolnym tempem jechali pod górę w kierunku bramy, przed którą zebrało się kilku wartowników próbujących rozpoznać obcy zastęp wiozący pozlepianą chorągiew, który w ulewnym deszczu zbliżał się o zmierzchu do zamku.

      Wettyn dał znak towarzyszom, by się zatrzymali, sam zaś wyjechał naprzód. Pierwszy rozpoznał go najstarszy z mężczyzn zgromadzonych przed bramą.

      – Hrabia Dytryk! Bogu niech będą dzięki, że dane nam powitać was żywym i w dobrym zdrowiu! Witajcie w domu, wasza wysokość!

      Przy tych słowach jego głos przeszedł z radości w falset. Ukląkł razem z pozostałymi i spuścił głowę.

      Dytryk pozdrowił strażników, a gdy pozwolił im wstać, najstarszy pokuśtykał pędem przez dziedziniec, krzycząc na cały głos:

      – Hrabia wrócił! Hrabia Dytryk wrócił z Ziemi Świętej! Chodźcie wszyscy i przywitajcie swojego pana!

      Nie zważając na deszcz, ludzie ze wszystkich stron wylegali na dziedziniec, strażnicy, parobkowie, służące, pachołkowie, każdy chciał na własne oczy ujrzeć ów prawdziwy cud.

      Większość zebranych klękała i robiła znak krzyża, inni z ulgą wypowiadali słowa błogosławieństwa. Stajenni spieszyli, by pomóc strudzonym podróżnym zsiąść z koni i odebrać od nich wycieńczone zwierzęta.

      Tomasz niespokojnie przyglądał się tłumowi, ale wśród zgromadzonych nie udało mu się dostrzec ojczyma ani matki, nie widział też żadnego ze swych młodszych braci. Czy ich nieobecność była dobrym, czy złym znakiem? I gdzie się podziała jego siostra Klara? Nie chciało mu się wierzyć, że wszyscy oni mogli żyć i być zdrowi.

      Może Albrecht kazał ich wszystkich pozabijać? Na tę myśl poczuł mocny ścisk w gardle.

      Wtedy zauważył Klarę, która biegła ku niemu z poruszoną miną. Widok młodszej siostry w czepku i welonie był dlań tak niezwykły, że mało brakowało, a byłby jej nie rozpoznał. To znaczy, że po jego ucieczce wyszła za mąż. Wobec tego była prawdopodobnie żoną Rajnharda, którego Tomasz nie cierpiał, ale ojczym uważał, że będzie dla niej odpowiednim mężem, mógł jej bowiem zapewnić bezpieczeństwo. Gdzie się zatem podziewał jej małżonek? Wszystkie te myśli w jednej chwili przebiegły mu przez głowę, a w duszy zaczęła odżywać dawna nienawiść do Rajnharda.

      Tymczasem spojrzał na siostrę i poczuł w sercu taką samą radość jak ona. Rzucili się sobie w ramiona.

      – Żyjesz! – zawołała szczęśliwa.

      Chwilę później wyswobodziła się z objęć brata, podeszła do Dytryka i uklękła przed nim ze spuszczoną głową.

      – Bądźcie pozdrowieni, wasza wysokość – odezwała się cichym, dziwnie drżącym głosem, nie podnosząc na niego wzroku. – Dziękuję wam, żeście mi dali dach nad głową i otoczyliście mnie opieką.

      Dytryk zdawał się nie zauważać jej zmieszania, a jeśli nawet je dostrzegł, to nie dał tego po sobie poznać. Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, po czym odezwał się z uśmiechem, który ostatnimi czasy niezmiernie rzadko gościł na jego twarzy:

      – Cieszę się, że was widzę. Ale nie przeszkadzajcie sobie i najpierw przywitajcie swego brata. Bardzo się o was martwił. Ja również.

      Klara natychmiast spoważniała i zwróciła się do Tomasza.

      – Gdzie Roland? – spytała.

      Z wyrazu jej oczu odgadł, że przeczuwała, jaką usłyszy odpowiedź.

      Nic się nie odezwał, tylko jego twarz mocniej się zasępiła. Klara zaszlochała.

      – Chciał, żebym cię pozdrowił… To były jego ostatnie słowa… Bardzo cię cenił… – wydukał z mozołem.

      Jednocześnie omal mu się nie wyrwało to, czego w żadnym wypadku nie wolno mu było powiedzieć. „Kochał cię, z całego serca cię kochał, zamierzał poprosić cię o rękę. Zamiast tego musieliśmy uciekać i zostawić cię temu Rajnhardowi. Przez całą tę przeklętą wojnę myślał o tobie i miał nadzieję, że będzie cię mógł poślubić, gdy wróci. Ale wtedy trafiła go strzała, gdy wszystko prawie się skończyło, podczas jakiejś bezsensownej potyczki pod Akką. A jego prawdziwe ostatnie słowa brzmiały: nic nie mów Klarze! Nie mogę ci zdradzić, jak bardzo cię kochał, byś jeszcze bardziej po nim nie rozpaczała…”

      Tomasz przyciągnął


Скачать книгу