Mister. E L James

Mister - E L James


Скачать книгу
cerę barwi lekki rumieniec. Jest śliczna, ale w nienachalny sposób. W normalnych okolicznościach po pięciu minutach rozmowy zdobyłbym jej numer telefonu, ale nie po to tu dzisiaj przyszedłem.

      – Jestem umówiony z panem Rajahem.

      – Pana nazwisko?

      – Maxim Trevelyan.

      Zerka na ekran komputera, potrząsa głową i marszczy brwi.

      – Proszę usiąść.

      Skinieniem wskazuje dwa skórzane fotele typu chesterfield ustawione w wyłożonym boazerią holu. Opadam na ten, który stoi bliżej, i biorę poranne wydanie „Financial Times”. Recepcjonistka nieco nerwowo rozmawia przez telefon, a ja studiuję pierwszą stronę gazety. Nic z niej do mnie nie dociera. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, jak przez podwójne drzwi z wyciągniętą ręką zmierza ku mnie sam Rajah.

      Wstaję.

      – Lordzie Trevethick, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje z powodu pańskiej bolesnej straty – mówi, kiedy wymieniamy uścisk dłoni.

      – Bardzo proszę, wystarczy Trevethick – odpowiadam. – Nie przywykłem jeszcze do tytułu brata.

      Teraz już mojego.

      – Oczywiście. – Pan Rajah przytakuje skinieniem głowy z uprzejmym poważaniem, które działa na mnie irytująco. – Pozwoli pan ze mną? Lunch jadamy w jadalni wspólników i muszę przyznać, że możemy się pochwalić jedną z najlepszych piwniczek w Londynie.

      JAK ZACZAROWANY WPATRUJĘ się w tańczące płomienie ognia w kominku w moim klubie w Mayfair.

      Hrabia Trevethick.

      To teraz ja.

      Niepojęte. I przerażające.

      Jakże zazdrościłem bratu jego tytułu i pozycji w rodzinie, kiedy byłem młodszy! Rodzice, zwłaszcza matka, faworyzowali Kita od dziecka, ale w końcu to on był dziedzicem, a nie synem rezerwowym. Kiedy się urodził, otrzymał tytuł wicehrabiego Porthtowan, a w wieku dwudziestu lat, po nagłej śmierci ojca, został dwunastym hrabią Trevethick. Ja, mając teraz lat dwadzieścia osiem, jestem szczęśliwym numerem trzynaście. I chociaż wcześniej pragnąłem tej godności i wszystkiego, co się z nią wiąże, teraz, kiedy już do mnie należy, czuję, jakbym wkraczał na terytorium brata.

      Wczoraj pieprzyłeś jego hrabinę. To coś więcej niż wkroczenie na cudze terytorium.

      Pociągam łyk whisky Glenrothes i unoszę szklankę.

      – Za ducha – szepczę i się uśmiecham, rozbawiony ironią. Mój ojciec pijał właśnie glenrothes, podobnie jak mój brat, a od dziś ta butelka, rocznik 1992, należy do mnie.

      Nie pamiętam, w którym momencie pogodziłem się z tym, że Kit odziedziczył wszystko, i przestałem się z nim kłócić, ale to musiało być krótko przed dwudziestką. On miał tytuł i dziewczynę, a ja musiałem to zaakceptować. Teraz to wszystko należy do mnie. Wszystko.

      Nawet twoja żona. Cóż, przynajmniej ostatniej nocy była moja.

      Ironia polega jednak na tym, że Kit nie zapisał Caroline niczego w spadku.

      Niczego.

      Właśnie tego się obawiała.

      Skąd to zaniedbanie? Najnowszą wersję dokumentu sporządził cztery miesiące temu, ale jej nie zostawił niczego. Małżeństwem byli zaledwie od dwóch lat…

      Co on sobie myślał?

      Rzecz jasna, Caroline może podważyć testament. Nikt nie miałby jej tego za złe.

      Pocieram twarz.

      Co ja mam zrobić?

      Mój telefon brzęczy.

      Gdzie jesteś?

      Wiadomość od Caroline. Wyłączam komórkę i zamawiam kolejnego drinka. Wolałbym się z nią dziś nie spotykać. Chcę się zatracić w kimś innym. Kimś nowym. Kimś, kto nie jest ze mną w żaden sposób związany. Może załatwię też sobie trochę koksu. Wyjmuję telefon i otwieram Tindera.

      – NO, NO, MAXIM, jakie piękne mieszkanie!

      Patrzy na mętne wody Tamizy, w której migoczą światła Pagody Pokoju. Biorę od niej żakiet i rzucam go na oparcie kanapy.

      – Masz ochotę na drinka czy coś mocniejszego? – proponuję.

      Nie zabawimy zbyt długo w salonie. Jakby czytając mi w myślach, odrzuca na plecy lśniące czarne włosy. Przygląda mi się uważnie brązowymi oczami podkreślonymi czarną konturówką.

      – Coś mocniejszego? – dopytuje uwodzicielskim tonem, oblizując wargi i unosząc brew. – A ty co będziesz pił?

      Ach… Nie zrozumiała aluzji, więc żadnej koki, ale i tak wyprzedza moje myśli. Podchodzę do niej na tyle blisko, żeby musiała unieść głowę, by na mnie spojrzeć. Pilnuję się, żeby jej nie dotknąć.

      – Nie chce mi się pić, Heather – zniżam głos, zadowolony, że udało mi się zapamiętać jej imię. Przełyka ślinę i rozchyla wargi.

      – Mnie też nie – mówi szeptem, a wymowny uśmiech odbija się w jej oczach.

      – To na co masz ochotę?

      Widzę, że patrzy na moje usta. To oczywiste zaproszenie. Zwlekam chwilę, żeby mieć pewność, że dobrze odczytuję jej intencje, po czym nachylam się i ją całuję, ledwie muskając wargi. Delikatny, niemal zdawkowy dotyk.

      – Myślę, że wiesz, czego chcę.

      Wplata palce w moje włosy i przyciąga mnie do swoich ciepłych i spragnionych ust. Wyczuwam w nich brandy i odrobinę papierosów. Ten smak mnie rozprasza. Nie pamiętam, żebym w klubie widział, jak pali. Mocno przyciągam Heather do siebie, jedną ręką przytrzymując ją w talii, a drugą przesuwając po bujnych krągłościach. Jest szczupła, ale ma duże, jędrne piersi, którymi teraz kusząco na mnie napiera. Zastanawiam się, czy w smaku będą równie dobre jak w dotyku. Ręką pieszczę jej plecy i całuję ją jeszcze namiętniej, rozkoszując się jej chętnymi ustami.

      – To czego chcesz? – pytam, nie odrywając się od jej warg.

      – Ciebie. – Oddech ma przyspieszony, głos zdradza podniecenie. Jest napalona. Zaczyna rozpinać moją koszulę. Kiedy ściąga mi ją z ramion, stoję bez ruchu i pozwalam, by ubranie osunęło się na podłogę.

      Mam ją wziąć tutaj czy w łóżku? Wybieram wygodę i biorę Heather za rękę.

      – Chodź ze mną.

      Ciągnę ją łagodnie, a ona posłusznie wychodzi za mną z salonu i idzie przez hol do sypialni.

      W pokoju jest porządek, tak jak myślałem.

      Dzięki Ci, Boże, za Krystynę.

      Włączam lampki nocne i prowadzę Heather w stronę łóżka.

      – Obróć się.

      Robi, o co proszę, ale na chwilę traci równowagę w wysokich szpilkach.

      – Spokojnie.

      Chwytam ją za ramiona i przyciągam do siebie mocno. Odwracam jej głowę, tak by móc spojrzeć jej w oczy. W pierwszej chwili wpatruje się w moje usta, zaraz jednak podnosi wzrok. Ma takie błyszczące oczy. Jasne. Skupione. Ale dość trzeźwe. Muskam wargami jej szyję, językiem smakując miękką, pachnącą skórę.

      – Chyba powinniśmy się położyć.

      Rozpinam zamek jej krótkiej czerwonej sukienki i zsuwam ją z ramion Heather. Zatrzymuję się na chwilę, kiedy moim


Скачать книгу