Mister. E L James

Mister - E L James


Скачать книгу
się, chcę na ciebie popatrzeć.

      Obraca się, odrzucając włosy na plecy, i zerka na mnie pożądliwie spod opuszczonych rzęs. Piersi ma naprawdę wspaniałe.

      Uśmiecham się. Ona też.

      Zapowiada się niezła zabawa.

      Chwyta za pasek moich dżinsów i pociąga tak gwałtownie, że jej cudowne cycki znowu przywierają mocno do mojej piersi.

      – Pocałuj mnie – odzywa się niskim, pełnym pożądania głosem.

      Przesuwa językiem po górnych zębach, a moje ciało reaguje, napinając mięśnie krocza.

      – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani.

      Ujmuję w dłonie jej głowę, wplatam palce w jedwabiste loki i całuję ją, tym razem już znacznie gwałtowniej. Ona w odpowiedzi chwyta mnie za włosy, a nasze języki się splatają. Przerywa i spogląda na mnie z lubieżnym błyskiem w oczach, jak gdyby dopiero teraz zobaczyła mnie pierwszy raz i ten widok jej się spodobał. Po chwili jej usta znów wpijają się w moje.

      Rany, ona naprawdę tego chce.

      Zwinne palce odnajdują guzik przy moich dżinsach i szarpią go. Ze śmiechem chwytam jej dłonie i popycham ją delikatnie, aż oboje lądujemy na łóżku.

      HEATHER. MA NA imię Heather i śpi obok mnie jak zabita. Zerkam na budzik przy łóżku. Piętnaście po piątej. Jest niezła w łóżku, bez dwóch zdań. Ale teraz chcę, żeby już sobie poszła. Jak długo muszę tu jeszcze leżeć i słuchać jej miękkiego oddechu? Może powinniśmy byli pójść do niej, wtedy mógłbym wyjść, kiedy tylko bym chciał. Ale moje mieszkanie było bliżej, a żadne z nas nie chciało dłużej czekać. Wpatrując się w sufit, odtwarzam w myślach przebieg wczorajszego wieczoru, próbując sobie przypomnieć wszystko, czego się o niej dowiedziałem – jeśli w ogóle coś mi powiedziała. Pracuje w telewizji – czy też „tele”, jak ją nazywa – i rano musi być w pracy, a to oznacza, że niedługo powinna stąd wyjść, prawda? Mieszka w Putney. Jest seksowna. I chętna. O tak, bardziej niż chętna. W czasie stosunku lubi leżeć na brzuchu, dochodzi po cichutku i ma utalentowane usta, które doskonale wiedzą, jak pobudzić do życia wykończonego mężczyznę. Na to wspomnienie mój penis się porusza i przez chwilę rozważam, czy nie obudzić jej na jeszcze jedną rundę. Ciemne włosy ma rozrzucone na poduszce, a jej twarz we śnie przybiera błogi wyraz, który wzbudza we mnie ukłucie zazdrości. Ignoruję je i zastanawiam się, czy gdybym poznał ją lepiej, nadal odnajdywałbym w niej ten sam spokój.

      Och, do kurwy nędzy, niech sobie wreszcie pójdzie.

      „Masz problem z bliskością” – słyszę w myślach zrzędzenie Caroline.

      Caroline. Cholera.

      Moje dżinsy leżą zmięte na podłodze. Z tylnej kieszeni wyjmuję telefon i odkrywam trzy płaczliwe SMS-y i kilka nieodebranych połączeń, które mnie wkurzają. Zerkam na śpiącą obok mnie dziewczynę – nie, nie wierci się – i czytam wiadomości od szwagierki.

      GDZIE JESTEŚ?

      ZADZWOŃ DO MNIE!

      <FOCH>

      Co z nią jest nie tak?

      Wie, w czym rzecz; wystarczająco długo mnie zna. Szybkie bzykanko nie zmieni tego, co do niej czuję. Kocham ją… na swój sposób, ale tylko jako przyjaciółkę, dobrą przyjaciółkę.

      Twarz wykrzywia mi grymas złości. Nie zadzwoniłem do niej. I nie chcę tego robić. Nie wiem, co mam jej powiedzieć.

      Tchórz, szepcze moje sumienie. Muszę z tym zrobić porządek. Nade mną znów podskakuje i migocze odbicie Tamizy, tym razem wolnej i spokojnej. Kpi sobie ze mnie, przypomina, co straciłem.

      Wolność.

      A co mam teraz?

      Odpowiedzialność.

      Cholera.

      Obezwładnia mnie poczucie winy, obce i nieprzyjemne uczucie – Kit zostawił mi w spadku wszystko. Wszystko. A Caroline została z niczym. Jest żoną mojego brata. Pieprzyliśmy się. Nic dziwnego, że czuję się winny. W głębi duszy wiem, że ona też ma z tym problem. Właśnie dlatego wyszła w środku nocy, nie budząc mnie i się nie żegnając. Szkoda, że dziewczyna, która teraz leży obok mnie, nie zrobiła tego samego.

      Szybko odpisuję Caro.

Dużo pracy dzisiaj. U Ciebie okej?

      Jest piąta rano. Caroline na pewno śpi. Jestem bezpieczny. Zajmę się tym dzisiaj, ale trochę później… albo jutro.

      Heather porusza się i otwiera oczy.

      – Cześć. – Uśmiecha się do mnie nieśmiało. Odpowiadam tym samym, ale wtedy jej twarz gaśnie. – Powinnam już iść – mówi.

      – Iść? – Czuję, jak budzi się we mnie nadzieja. – Nie musisz iść. – Udaje mi się powiedzieć to w miarę szczerze.

      – Nie, naprawdę muszę. Ta czerwona sukienka do pracy raczej się nie nadaje. – Siada, skromnie otulając swoje krągłości jedwabną kołdrą. – To było… przyjemne, Maximie. Jeśli zostawię ci swój numer, zadzwonisz do mnie? Wolę rozmawiać przez telefon, niż pisać na Tinderze.

      – Jasne – kłamię bez mrugnięcia.

      Przyciągam ją do siebie i czule całuję. Uśmiecha się zawstydzona. Kiedy wstaje, owija się szczelnie kołdrą i zaczyna zbierać swoje ubrania z podłogi.

      – Wezwać ci taksówkę? – pytam.

      – Pojadę uberem.

      – Mogę to załatwić.

      – Okej, dziękuję. Jadę do Putney.

      Podaje mi adres, ja wstaję, wciągam porzucone dżinsy i zabierając ze sobą telefon, wychodzę z sypialni, żeby dać jej nieco prywatności. To, jak niektóre kobiety zachowują się po wszystkim, jest takie dziwne: są cichutkie i zawstydzone. Heather w niczym nie przypomina lubieżnej, wyuzdanej syreny, jaką była w nocy.

      Zamawiam samochód i czekam, spoglądając na ciemną rzekę. Kiedy w końcu wychodzi z sypialni, podaje mi skrawek papieru.

      – Mój numer.

      – Dzięki. – Wsuwam karteczkę do tylnej kieszeni spodni. – Taksówka będzie za pięć minut.

      Stoi niepewnie, kompletnie pogrążona we wstydzie po minionej nocy. Cisza staje się coraz bardziej nieznośna, a Heather rozgląda się po pokoju, byle tylko nie spojrzeć na mnie.

      – Piękne mieszkanie. Takie przestronne – mówi, a ja wiem, że tą pogawędką próbuje zagłuszyć skrępowanie. Zauważa mój fortepian i gitarę. – Grasz? – Podchodzi do fortepianu.

      – Tak.

      – Dlatego masz takie zręczne palce – mówi i natychmiast marszczy czoło, gdy orientuje się, co właśnie powiedziała. Jej policzki spływają uroczym rumieńcem.

      – A ty grasz? – pytam, nie zwracając uwagi na jej ostatnie słowa.

      – Nie, w drugiej klasie grałam trochę na flecie, ale nic poza tym. – Na jej twarzy maluje się ulga, pewnie dlatego, że zignorowałem jej uwagę na temat moich palców. – A to? – Ręką wskazuje na konsolety i iMaca, które stoją na biurku w kącie pokoju.

      – Bawię się w didżejkę.

      – O?

      – Kilka razy w miesiącu w klubie w Hoxton.

      – Dlatego


Скачать книгу