Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Pozostali mężczyźni z aprobatą pokiwali głowami.
– Savoyem?
– Porucznikiem Savoyem. On i jego zespół naukowych dziwaków biorą udział w naszych misjach specjalistycznych – odparł Greene. – Jeśli chce pan dowiedzieć się czegoś o tych draniach i jak wyglądają na ekranie komputera, on będzie najodpowiedniejszą osobą.
Crowley skinął głową.
– Pogadam z nim.
***
Weston był bardziej niż gotowy na kolejny krok. Uzupełnienie paliwa trwało dwie godziny, bo napompowanie przepastnych baków „Odysei” ciekłym wodorem stanowiło niesłychanie długi i powolny proces. Cała załoga zdawała się wiercić w niecierpliwym oczekiwaniu, więc był zadowolony, że podróż w kierunku krawędzi heliosfery zajęła tylko kilka godzin. Wkrótce znaleźli się w zasięgu strefy przejściowej.
– Wszystkie systemy gotowe, kapitanie.
– Świetnie. Czy jesteśmy przygotowani do wstępnego przejścia? – spytał Eric rzeczowym tonem.
– Aye, sir – odparł Daniels, skinąwszy głową. – Mamy zielone światło.
Rutynowa procedura wydawała się całkiem nierzeczywista, zupełnie jak próba zrozumienia czegoś znacznie wykraczającego poza granice pojmowania. Mieli się stać najszybciej poruszającymi się ludźmi w historii, a mimo to miał wrażenie, że wszystko sprowadzało się do papierkowej roboty. Weston czuł się niemal tak, jakby było w tym coś… świętokradczego, ale koniec końców, jedyne, o czym potrafił myśleć, to że byli o krok od dokonania czegoś, czego nie zrobił przed nimi nikt inny.
Powoli skinął głową i włączył interkom.
– Załoga, mówi kapitan. Osiągnęliśmy punkt wstępny stanu przejściowego i za chwilę rozpoczniemy ładowanie generatorów tachionowych. Proszę się upewnić, że wszystkie przygotowania do przejścia zostały zakończone. Bez odbioru. – Weston wiedział, że miał dobrą, zahartowaną w bojach załogę, ale był ciekaw, co sobie teraz myślą, świadomi kolejnej misji. Jak wielu odczuwało ten sam przypływ podniecenia co on?
Wyłączył interkom i uniósł wzrok.
– Panie Waters?
– Tak, sir? – spytał młody mężczyzna, nie patrząc na niego.
– Możesz powiadomić kwaterę główną.
– Tak jest, sir. Kwatera główna – potwierdził Waters, włączając alarm.
– Doskonale, poruczniku – odparł Weston, spoglądając na Danielsa. – Gdy będzie pan gotowy, proszę rozpocząć procedurę.
– Tak, kapitanie. Rozpoczynam sekwencję przejścia… teraz. – Daniels wstukał komendę na klawiaturze.
Z początku nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się zmieniło. Wtem dał się słyszeć szum potężnych kondensatorów wtłaczających energię do generatora tachionów. Chwilę później światła mostka przygasły nieco, gdy zabrano z jego układów część mocy, a potem wszystko umilkło.
– Wieże przeszły transformację, kapitanie. Ekspansja dosięgnie mostek… teraz.
Nagle wszystko runęło w próżnię. Załoga mostka zacisnęła zęby i chwyciła się bezradnie siedzeń, gdy czarna pustka kosmosu pochłonęła jednostkę.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że okręt zniknął, choć wystarczająco czułe sensory zarejestrowałyby chmurę wyłaniającą się z pustki i pochłaniającą ich. Dla ludzi obecnych na pokładzie ta chwila ciągnęła się w nieskończoność, a potem skończyła raptownie, gdy ich ciała dały się porwać pędowi, a jedyne, co im pozostało, to krzyczeć.
KWATERA DOWÓDZTWA
Planeta Ranquil
– Panie admirale, właśnie wykryliśmy incydent tachionowy w systemie zewnętrznym.
„Czyżby ta chwila nadchodziła szybciej, niż mógłbym się spodziewać?”– zapytał sam siebie admirał Rael Tanner. Być może miał po prostu nadzieję, że ten moment nigdy nie nadejdzie, że mieszkańcy Ranquil mogą liczyć na odrobinę wytchnienia, namiastkę normalnego życia. Przytłaczający ciężar tych wszystkich istnień przygniatał go czasem do ziemi, jak dręcząca myśl.
Tanner odwrócił się, przeglądając odczyty czujników, i zmarszczył brwi.
– Przygotujcie „Vulka” do identyfikacji obiektu.
– Tak jest, panie admirale – powiedziała nieśmiałym głosem młoda kobieta, wprowadzając do systemu ciąg poleceń.
Daleko w zewnętrznym systemie sygnał został odebrany, a ogromna sylwetka okrętu zmieniła kurs orbity, by przechwycić środek impulsu, który namierzyli.
– „Vulk” odpowiedział, admirale. Zmieniają tor orbity, aby namierzyć i zidentyfikować obiekt. Jakie są rozkazy dla kapitana Marana?
– Tym razem tylko identyfikacja – odparł Tanner, zajmując fotel, podczas gdy system uaktualniał dane. – To mogą być Drasinowie, choć nie wykryto fal śladu torowego.
– Rozkaz, sir. Identyfikacja.
Tanner obserwował ekrany, czekając, aż „Vulk” pojawi się na radarze, z nadzieją, że obiekt był tym, czym podejrzewał. Miesiące, które minęły od czasu bitwy o Ranquil, nie były łatwym czasem dla kolonii. Stracili ogółem czternaście światów zewnętrznych o łącznej populacji prawie trzynastu miliardów.
Dość niska liczba w porównaniu z czterdziestoma miliardami, które ocalały podczas bitwy. Z drugiej strony nie było to coś, o czym można tak łatwo zapomnieć.
Niech dzięki będą Stwórcy, żaden z centralnych światów nie został zniszczony. Początkowy atak na środkowy kombinat zaplanowano tak, by przejść przez Ranquil, a kiedy udało się go odeprzeć, wojskowe plany Drasinów prawdopodobnie zostały zmienione.
Tanner był przekonany, że stało się tak wyłącznie dzięki zasługom Erica Westona i jego załogi. Z przyjemnością spotkałby się znów z tym człowiekiem.
Jeszcze większą przyjemność sprawiłoby mu, gdyby starszy Corasc zdołał wynegocjować przekazanie konceptów technologicznych, prototypów i wsparcia wojskowego od ludzi Westona. Drasinowie nadal przebywali w pobliżu, a ich atak rozpoczął wyczerpującą bitwę przeciwko niedoświadczonej flocie, którą z takim trudem stworzyły kolonie.
Udało im się osiągnąć względną równowagę w tym starciu. Okręt Kolonistów był odpowiednikiem krążownika Drasinów. Choć z drugiej strony, stracili mniej więcej tyle samo nowych jednostek, ile udało im się zniszczyć po stronie wroga podczas trwającego dwa miesiące konfliktu, będącego następstwem bitwy o Ranquil. W zeszłym miesiącu sprawy nieco przycichły, a okrętów obcych nie widziano nawet w kilku ocalałych zewnętrznych koloniach.
Znużone strachem i rozpaczą społeczeństwo miało nadzieję, że wszystko zbliża się ku końcowi.
Świętowanie w habitatach wielkich miast było na porządku dziennym, lecz ani Tanner, ani jego ludzie nie brali w tym udziału. Z tego, co wiedział, do celebracji nie przyłączył się także Nero i jego powoli formujące się siły lądowe.
Nero wytłumaczył mu kiedyś, dlaczego cisza wywołuje u Tannera strach.
Opowiedział Raelowi o wielkim tornadzie, które uderzyło w jego farmę, gdy był jeszcze dzieckiem. Wiatr godzinami smagał solidny mały domek, w którym wychował się Nero, wyrywając kawały ziemi dokoła i ciskając je w niebo. Później zapadła cisza, a Nero sądził, że już po wszystkim. Ojciec zabronił mu wychodzić