Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson


Скачать книгу
palce i pochylił się do przodu. Nastroszył brwi, wyraźnie niezadowolony. – Zapewniano mnie, że nie będzie obecny na spotkaniu.

      – Nie mamy czasu na małostkowe sprzeczki, doktorze – powiedział Vega.

      Abrams wydał z siebie dźwięk przywodzący na myśl dławiącego się kota, ale milczał.

      – Dobrze więc – stwierdził Vega. – ­Blake uważa, że załogę okrętów stanowią Grefy. Co wiemy o tym gatunku?

      – To absurd! – odparł Abrams. – Grefy nie zbudowałyby tak zaawansowanych jednostek. Ich okręty to złom z drugiej ręki!

      – Nie powiedziałem, że Grefy je zbudowały – wyjaśniłem – tylko tyle, że stanowią ich najemną załogę. Zbudowali je Quokowie.

      Naukowiec zmrużył oczy.

      Dobrze go znałem i uznałem, że pewnie, zanim się zjawiłem, to on był głównym ekspertem od kosmitów. Sporo wiedział, ale nie posiadał mojego doświadczenia.

      To nie miało jednak znaczenia dla Abramsa. Dla niego mógł istnieć tylko jeden mądrala i musiał to być właśnie on. Każdy, kto się z nim nie zgadzał, był albo głupcem, albo, co gorsza, sabotażystą.

      – Dlaczego znowu się do wszystkiego mieszasz, ­Blake? – marudził. – Ostatnio skończyło się to katastrofą.

      To mnie zaskoczyło. Przecież gdy ostatnio imperialni zmierzyli się z rebelianckimi Kherami, spisałem się na medal.

      Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Abrams odwrócił się do generała Vegi.

      – Proszę to przemyśleć. Zaniedbania tego człowieka opóźniły nasz rozwój technologiczny o całe lata.

      Wiedziałem już, w czym problem. Wciąż miał mi za złe, że wyrzuciłem w kosmos jego przyciągające Łowcę urządzenie. Stworzył je, aby wedle uznania odstraszało lub przyciągało te kolosalne okręty. Od tego czasu nie udało mu się zbudować zadowalającej kopii.

      Vega machnął ręką.

      – Zamknijcie się. Obaj.

      Chciałem zaprotestować, jako że nic nie mówiłem, ale uznałem, że to mi nie pomoże. Skrzyżowałem ręce na piersi i patrzyłem na generała.

      – Reszta z was niech mówi – dodał Vega. – Czy to się zgadza? Czy te okręty zbudowały jakieś sprytniejsze małpy… jak im tam?

      – Quokowie – powiedział Abrams. – I technicznie rzecz biorąc, nie są małpami. Owszem, można ich przypisać do rzędu naczelnych, ale zgodnie z moją klasyfikacją…

      – Mniejsza z tym – przerwał mu generał. – Czy odpowiedzieli na nasze sygnały? Możecie nadawać w ich języku?

      – Słyszą nas, panie generale – zapewnił go jeden z oficerów komunikacyjnych. – Ale nie odpowiadają.

      – Czy wysunęli jakieś żądania? Cokolwiek?

      – Nie, sir.

      Generał Vega masował podbródek i przyglądał się mapie. W porównaniu z Ziemią wrogie okręty wyglądały względnie niegroźnie, ale wiedziałem, że przy zwykłych jednostkach są ogromne. Każdy z nich był cięższy niż w pełni załadowany supertankowiec.

      – Blake, słuchaj mnie uważnie – odezwał się Vega. – To bardzo ważne. Czy w twojej opinii te okręty to wyraźne bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa Ziemi?

      – Myślę, że można tak powiedzieć, panie generale.

      Powoli skinął głową.

      – Zgadzam się. Dlaczego się nie odzywają? Czemu bez słowa lecą powoli w naszą stronę?

      Wzruszyłem ramionami.

      – W tej chwili mogę jedynie spekulować…

      – Owszem! – wybuchnął Abrams. – To tylko hipoteza. Musimy zebrać twarde dane, zanim podejmiemy działania, generale.

      Vega uniósł dłoń.

      – Wiem, doktorze. ­Blake, mów dalej. Dlaczego milczą?

      – Czy nie tak zachowują się drapieżniki? Może chcą podkraść się bliżej, jak kot wśród wysokiej trawy. Tygrysy przed atakiem nie ryczą groźnie. Po prostu podchodzą i skaczą bez ostrzeżenia.

      – Tygrysy? – spytał Abrams. – Ach, no tak, jesteś w końcu ekspertem od podobnych stworzeń.

      Spojrzałem na niego z ukosa. Była to wredna aluzja do mojej dziewczyny.

      Vega zignorował Abramsa i zwrócił się do mnie.

      – Masz rację. Nie mamy wyjścia. Każcie fazowcom wystrzelić rakiety. Osobiście poinformuję szefów sztabów.

      To mnie zaniepokoiło. Zgromadzeni oficerowie zdawali się czekać na jego rozkaz i natychmiast zaczęli się krzątać.

      Wyminąłem stół i podszedłem do Vegi, zanim wyszedł z pomieszczenia.

      – Sir…? Generale? Czy to nie pochopna decyzja?

      – Naprawdę tak uważasz, ­Blake? Sam powiedziałeś, skradają się do nas. Nie przybyli, by się zaprzyjaźnić. Przyjaciele nie przylatują nieproszeni trzema okrętami bojowymi i nie lecą bezpośrednio nad nasze miasta.

      – Musimy z nimi porozmawiać – nalegałem.

      – Nie są zainteresowani, ­Blake. Jasno to pokazali.

      – Czy naprawdę pan podejmuje takie decyzje samodzielnie? A co z szefami sztabów? Z politykami?

      – Nie można prowadzić wojny międzyplanetarnej z parlamentu. Dostałem uprawnienia potrzebne do obrony planety.

      Nieco osłupiałem.

      – Więc… dowodzi pan całą flotą?

      – W czasie pokoju dowodzę tą bazą. Poufnie zadecydowano, że w przypadku wojny moja rola ulegnie zmianie.

      – Dlaczego to taki sekret?

      – Mamy tu obcych szpiegów, ­Blake. Z pewnością o tym wiesz.

      Pomyślałem o Godwinie i skinąłem głową.

      – Nie powinniśmy mieć dużej floty kosmicznej, pamiętasz? Zbudowaliśmy fazowce w sekrecie, wbrew edyktom rebelianckich Kherów.

      W końcu załapałem.

      – Jest pan dowódcą zwykłej bazy przez większość czasu… aż wybuchnie wojna? Żeby zaskoczyć wroga, tak jak z fazowcami?

      – Owszem. I niech Bóg ma nas w opiece, bo najgorsze właśnie chyba przed nami.

      – Przynajmniej spróbujmy ich najpierw ostrzec, generale – nalegałem. – Powiedzmy im, że mają się zatrzymać albo zostaną zniszczeni.

      Zamyślił się na chwilę, po czym pokręcił głową.

      – To dobry pomysł, ale niepraktyczny. Te okręty mogą zniszczyć kilkanaście naszych miast, podczas gdy my będziemy stali z palcami w tyłkach. Które miasto chcesz zaryzykować?

      Pytanie było niełatwe i nieco zwątpiłem w swoją rację. Na Vedze spoczywała wielka odpowiedzialność. Jego zadaniem było chronienie Ziemi. W takiej sytuacji nie mógł ryzykować.

      – Posłuchaj – odezwał się, widząc wyraz mojej twarzy – doceniam twój wkład, nawet jeśli wygląda na to, że nie będzie nam potrzebny łącznik. Ale nie ja wybrałem się na ich planetę, żeby grozić cywilom. To oni najechali naszą przestrzeń.

      – Proszę chociaż spróbować. Może ich pan odstraszy.

      – Nasze okręty to małe jednostki zwiadowcze,


Скачать книгу