Neverland. Maxime Chattam
potworowi, chcąc się go w ten sposób pozbyć albo przynajmniej, żeby ocalić życie?
Morkovin zmieniał zdanie zależnie od okoliczności. Dziś współczujący, opiekuńczy i dodający otuchy, równie dobrze mógł okazać się bezlitosny i obojętny. W jego wzroku można było wyczytać niepokojącą determinację, gdy mówił o hierarchii, Luganoffie czy Ozie.
Amber chciała mu ufać, była to nadzieja małej dziewczynki, którą zbyt często zawodzili dorośli, a jednocześnie żyjący w niej Piotruś nakazywał ostrożność.
Żeby nie skończyć w jednej z fiolek u pasa maestera.
Wzięła do ręki czarno-zieloną książkę, która ją interesowała. Jak niemal wszystkie, napisana została po francusku. Nikt nie pomyślał, by ją zapytać, czy potrafi czytać w języku Moliera! To kompletny idiotyzm z ich strony! Od czasu Wielkiego Przebudzenia Oz zarządził, że urzędowym językiem staje się angielski, tak aby wszyscy dorośli mogli się zrozumieć. Ale narzucając jeden język, imperator tak bardzo zubożył ludzką kulturę i zuniformizował codzienność, że ludzie już nie rozpatrywali spraw pod różnymi kątami. Wszystko wokół było dla nich tak samo linearne jak ich myśli.
Potrząsnęła książką i wypadła z niej kartka. Była to jedna z ostatnich stron, czysta strona! Amber zaczęła wycinać litery, fragmenty wyrazów, delikatnie, to tu, to tam, żeby nie wzbudzić niczyjej uwagi, gdyby ktoś zechciał szybko książkę przekartkować. Czubkiem palców umieszczała fragmenty na stronie i przyklejała na ślinę.
Stopniowo na tym patchworku z pożółkłego papieru zaczęły rysować się zdania, litera po literze, wyraz po wyrazie, nie zawsze równo ułożone, ale zawsze doskonale zrozumiałe: „Szukam sposobu, by się stąd wydostać. Poproście o książki, żeby skontaktować się ze mną. Bądźcie gotowi”.
To już dobry początek. Teraz pozostało najtrudniejsze. Amber zwinęła kartkę w kulkę, uważając, żeby litery się nie odkleiły, i schowała ją w kieszeni.
Uniosła się na łokciach i wysunęła w stronę brzegu łóżka, jedną rękę opierając na podłodze, żeby zamortyzować zejście. Opuściła w ten sposób nogi, trochę za mocno jak na swój gust, ale prawie nic nie poczuła. Następnie, dynamiczna i pewna siebie, podczołgała się do drzwi. Poobcierała trochę kolana, ale nie zwracała na to uwagi.
Judasz był otwarty. Nadzorczynie zamykały go tylko od czasu do czasu, kiedy o tym pomyślały.
Amber złapała końcami palców żelazne okucie drzwi u dołu. Zaczęła się podciągać. Dyszała ciężko, z całych sił opierała się o żelazne drzwi, aż w końcu udało jej się uczepić brzegu judasza i stanąć niemal w wyprostowanej pozycji.
Skrzywiła się. Wstrzymała oddech, aż się upewniła, że w korytarzu oddzielającym obie cele nie ma nikogo. Nieco dalej, w przejściu, w pobliżu ukrytego włazu, wystawała jakaś noga. Strażnik. Amber zaczerpnęła tchu. Jeśli nie narobi hałasu, żołnierz niczego nie zauważy. Mógł spać we wnęce, opierając się o ścianę.
Judasz w celi ChloroPiotrusiofilów także był otwarty.
Doskonale!
Przystąpiła do realizacji planu. Wzięła kulkę papieru. Długo się wahała, czy powinna zrobić jeszcze inne, tylko po to, aby nauczyć się celować w wąski otwór, bo przecież przede wszystkim musiała trafić w cel. Gdyby jakiś Ozyjczyk znalazł w korytarzu jej wiadomość, wszyscy wylądowaliby w fabryce Eliksiru! Jednak Amber zrezygnowała z prób. Papierowe kulki na ziemi, nawet bez tekstu, wzbudziłyby podejrzenia. Musiała osiągnąć cel.
Jedna szansa! Skoncentruj się! Musisz to zrobić za pierwszym razem. Inaczej… Inaczej może to grozić śmiercią! Wzięła głęboki oddech.
Gdybym tak miała swoje przeobrażenie! – pomyślała, bo zanim wróciła do swojego pokoju, Morkovin nałożył jej z powrotem pęto.
Patrzyła na drugiego judasza. Nie był na tyle blisko, żeby mogła porozmawiać z przyjaciółmi, tak by straże ich nie słyszały. Ze dwa i pół metra – szacowała.
Musi przestać się zastanawiać.
Całym ciężarem oparła się na lewej ręce, krzywiąc się z wysiłku, a prawą rękę wyciągnęła w kierunku judasza. Wycelowała. Powoli. Wielokrotnie powtarzała ten sam ruch, po czym rzuciła kulkę.
Jej serce przestało bić przez ten czas, gdy kulka leciała przez korytarz, żeby wpaść prosto w judasz naprzeciwko.
Jest!
Miała ochotę krzyknąć z radości, ale opierała się całym ciężarem ciała na jednej ręce, a drewno rozcinało jej dłoń.
Zanim puściła drzwi, zdążyła jeszcze usłyszeć dźwięk brzęczącego łańcucha i przez chwilę ujrzeć cień za przeciwległym judaszem.
Wiadomość dotarła.
ChloroPiotrusiofile nie mogli nic powiedzieć, żeby nie alarmować straży, ale przynajmniej wiedzieli, co Amber knuje.
Następnego ranka, kiedy kobiety wróciły, jedna z nich zapytała Amber:
– Których książek już nie potrzebujesz?
Amber wskazała sześć, z których nic nie wycięła, i kobieta zabrała je ze sobą. Słysząc skrzypienie drugich drzwi, Amber zacisnęła pięść w geście zwycięstwa.
Całe przedpołudnie spędziła w tej samej komnacie na piętrze, w towarzystwie maestera Morkovina i jego paskudnego zwierzaka. Udawała, że trenuje, koncentruje się. Co czasami było prawdą. Bawiło ją ściganie każdej cząstki tej szalonej energii, która w niej wirowała, a której centrum lokalizowała w dole brzucha, podczas gdy maester odbywał kolejne spotkania. Amber podsłuchiwała, na wypadek gdyby coś okazało się przydatne, ale mowa była tylko o zapasach na zimę, zbiorach, zmianie straży, liczbie żołnierzy. Same sprawy dotyczące Ozyjczyków, dla niej zupełnie bez znaczenia.
Potem, w południe, Morkovin wstał i dał Amber znak, by poszła za nim.
– Wychodzimy.
– Ja… Ja też? – zdziwiła się dziewczyna.
– Tak, chcę, żebyś kontynuowała odnajdywanie swoich „odczuć”, a mam sprawy do załatwienia na mieście. Bądź grzeczna. I nie rób nic głupiego. Nie zapominaj, że twoi przyjaciele są tutaj w lochach i że mogę w każdej chwili cię ujarzmić – ciągnął, wskazując swoje flakony z Eliksirem.
Amber skinęła głową i wykorzystując przeobrażenie, popłynęła za nim zadowolona. Na dodatek maester zostawił małpę w zamku. Amber uśmiechnęła się do niej drwiąco, a małpa prychnęła jak kot, kiedy zamknęły się za nią drzwi. Zeszli głównymi schodami do holu, skąd Morkovin wziął lekką pelerynę z kapturem z jedwabiu w ciemnoniebieskim kolorze i poprosił Amber, aby do niego podeszła, by mógł narzucić jej na ramiona.
– W ten sposób będziesz mniej rzucać się w oczy. Wielu widziało twoją twarz tamtego dnia na Wielkim Placu, a ja nie chcę kłopotów.
Założył kaptur na jej głowę i Amber westchnęła. Miała wrażenie, że jest zwierzęciem na targu, które trzeba ukryć.
– Tak lepiej.
Końcem palców chwycił swój płaszcz i spojrzał jej prosto w oczy.
– Jesteś bardzo ładną młodą kobietą – powiedział czule. – Przyciągasz spojrzenia, to normalne. Gdybyś była dorosła, zrobiłabyś z tego niebezpieczną broń.
Amber poczuła się niemal zażenowana. Nie podobała jej się ta sytuacja. Nie wiedziała, jak się zachować.
Maester poklepał ją przyjaźnie po policzku i teraz on nałożył