Ostatni świadkowie. Swietłana Aleksijewicz
sklep koło nas… A ludzie rzucili się i grabili wszystko, co zostało. W cukrowni kilka osób utonęło w kadziach z melasą. Okropność! Całe miasto gryzło pestki słonecznikowe, bo znaleźli gdzieś magazyn z pestkami. Na moich oczach przybiegła do sklepu kobieta… Nie miała nic, ani worka, ani siatki, więc zdjęła halkę, rajtuzy. Nasypała w to kaszy gryczanej. I wyniosła… Nie wiadomo, dlaczego to wszystko ludzie robili w milczeniu. W ogóle wtedy nie rozmawiali…
Kiedy zawołałem mamę, została tylko musztarda, żółte słoiki z musztardą. „Nie bierz nic” – prosiła mama. Później przyznała mi się, że było jej wstyd, bo całe życie uczyła mnie czegoś innego. Nawet kiedyśmy głodowali i wspominali tamte dni, to i tak nie żałowaliśmy, żeśmy nic nie wzięli. Taka była moja mama!
Po mieście… Po naszych ulicach spokojnie chodzili niemieccy żołnierze. Wszystko filmowali. Śmiali się. Przed wojną w szkole bardzo lubiliśmy rysować Niemców. Rysowaliśmy ich z wielkimi zębami. Kłami. A tutaj nagle chodzą sobie… Młodzi, piękni… Z ładnymi granatami, wsuniętymi za cholewy solidnych butów. Grają na harmonijkach. Nawet flirtują z naszymi ślicznotkami…
Starszy Niemiec dźwiga jakąś skrzynię. Skrzynia jest ciężka. Przywołał mnie i pokazuje: „Pomóż!”. Skrzynia miała dwa uchwyty, złapaliśmy za nie we dwóch. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Niemiec poklepał mnie po ramieniu i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Masz, to zapłata.
Wróciłem do domu. Nie mogłem się doczekać, usiadłem w kuchni i zapaliłem papierosa. Nie słyszałem, jak stuknęły drzwi. Wchodzi mama.
– Palisz?
– Mmm…
– A papierosy skąd?
– Niemieckie.
– Palisz, a w dodatku papierosy wroga. To jest zdrada ojczyzny.
To był mój pierwszy i ostatni papieros.
Kiedyś wieczorem mama usiadła koło mnie.
– Nie mogę znieść tego, że oni są tutaj. Rozumiesz to?
Chciała walczyć. Od pierwszych dni. Postanowiliśmy dotrzeć do ludzi z konspiracji, wiedzieliśmy, że tacy muszą być. Ani przez chwilę w to nie zwątpiliśmy.
– Kocham cię najbardziej na świecie – powiedziała mama. – Ale czy mnie rozumiesz? Czy wybaczysz mi, jeśli nam się coś stanie?
Dosłownie zakochałem się wtedy w mojej mamie, odtąd słuchałem jej bez sprzeciwu. I tak potem było przez całe życie…
Babcia się modliła… Prosiła, żeby moja dusza wróciła…
Natasza Golik – 5 lat
Obecnie – korektorka
Nauczyłam się modlić… Często wspominam, jak podczas wojny nauczyłam się modlić…
Dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna. Miałam wtedy pięć lat, więc nic oczywiście nie mogłam sobie w związku z tym wyobrazić. Żadnego strachu nie czułam. Ale ze strachu usnęłam, właśnie ze strachu. Spałam tak dwa dni. Dwa dni leżałam, jak kukła. Wszyscy myśleli, że umarłam. Mama płakała, a babcia się modliła. Modliła się dwa dni i dwie noce.
Otworzyłam oczy i pierwsze, co pamiętam, to światło. Bardzo mocne, jaskrawe, niezwykle jaskrawe. Bardzo mnie raziło. Usłyszałam, jak ktoś coś mówi, i rozpoznałam głos babci. Babcia stała przed ikoną i się modliła. Odezwałam się:
– Babciu… Babciu…
Ale babcia się nie odwróciła. Nie uwierzyła, że to ja ją wzywam. A ja już się obudziłam… Otworzyłam oczy…
– Babciu – pytałam potem – jak się modliłaś, kiedy umierałam?
– Prosiłam, żeby twoja dusza wróciła.
Babcia umarła rok później. Modliłam się wtedy, prosząc o powrót jej duszy.
Ale dusza już nie wróciła…
Leżały na węglach, różowe…
Katia Korotajewa – 13 lat
Obecnie – inżynier hydrotechnik
Opowiem o zapachu… O tym, jak pachnie wojna…
Przed wojną skończyłam sześć klas. Wówczas w szkole było tak przyjęte, że począwszy od czwartej klasy, zdawało się egzaminy. No więc zdaliśmy ostatni egzamin. To był czerwiec, a maj i czerwiec w czterdziestym pierwszym były zimne. Na ogół bez kwitnie u nas w maju, ale tamtego roku kwitł w połowie czerwca. Wybuch wojny zawsze kojarzyć mi się będzie z zapachem bzu. Z zapachem czeremchy… Dla mnie te drzewa pachną wojną…
Mieszkaliśmy w Mińsku, tutaj się urodziłam. Ojciec był kapelmistrzem w wojsku. Chodziłam z nim na defilady. Poza mną w rodzinie byli dwaj starsi bracia. Mnie, jako najmłodszą, w dodatku dziewczynkę, wszyscy oczywiście kochali i rozpieszczali.
Nadchodziło lato, czekały nas wakacje. Bardzo mnie to cieszyło. Uprawiałam sport, chodziłam do Domu Armii Czerwonej na basen. Bardzo mi w klasie zazdrościli, nawet chłopcy. A ja udawałam przed nimi, że umiem świetnie pływać. W niedzielę dwudziestego drugiego czerwca mieliśmy uroczyście otworzyć sztuczne jezioro o nazwie „Komsomolskie”. Długo je kopano, nasza szkoła brała nawet udział w czynach społecznych. Miałam zamiar pójść się kąpać jako jedna z pierwszych. No a jak!
Rano zawsze chodziliśmy po świeże bułki. To był mój obowiązek. Po drodze spotkałam przyjaciółkę, która mi powiedziała, że zaczęła się wojna. Przy naszej ulicy było wiele ogrodów, domy tonęły w kwiatach. Pomyślałam: „Jaka wojna? Co ona wymyśliła?”.
W domu ojciec nastawił samowar… Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy zaczęli się zlatywać sąsiedzi i wszyscy na ustach mieli jedno słowo: „Wojna! Wojna!”. A następnego dnia o siódmej najstarszy z braci dostał wezwanie do komendy uzupełnień. Potem pobiegł do pracy, gdzie dali mu wypłatę. Z tymi pieniędzmi wrócił do domu i powiedział mamie:
– Idę na wojnę, nic nie potrzebuję. Weź te pieniądze i kup Kati nowe palto.
A ja dopiero zdałam do siódmej klasy, to już była wyższa klasa, i marzyłam, że mi uszyją granatowe bostonowe palto z szarym kołnierzem, karakułowym. Brat o tym wiedział.
Do dzisiaj pamiętam, że kiedy wyruszał na wojnę, dał mi pieniądze na palto. A żyliśmy skromnie, w rodzinnym budżecie było sporo dziur. Mama by mi jednak to palto kupiła, skoro brat prosił. Tyle że nie zdążyła…
Zaczęły się bombardowania Mińska. Przenieśliśmy się z mamą do murowanej piwnicy sąsiadów. Miałam ulubionego kota, bardzo dzikiego, który nie wychodził dalej niż na podwórze, ale kiedy zaczynało się bombardowanie i uciekałam z podwórka do sąsiadów, kot biegł w ślad za mną. Też bał się zostać sam. Niemieckie bomby latały z jakimś dźwiękiem, z wyciem. Byłam muzykalna, więc na mnie to mocno działało. Te dźwięki… To było takie straszne, że aż pociły mi się dłonie. W piwnicy siedział z nami czteroletni chłopiec od sąsiadów. Nie płakał, tylko rozglądał się takimi szeroko otwartymi oczami.
Najpierw paliły się pojedyncze domy, potem zaczęło płonąć miasto. Lubimy patrzeć na ogień, na ognisko, ale już kiedy pali się dom, wtedy robi się strasznie, a tutaj ogień buchał ze wszystkich stron, dym przesłaniał niebo, wypełniał ulice. I miejscami to silne oświetlenie… Od ognia… Zapamiętałam drewniany dom z trzema otwartymi oknami, na parapetach rosły tam wspaniałe kaktusy, epifilum. Ludzi tam już nie było, tylko kaktusy kwitły… Miałam takie uczucie, że to nie czerwone kwiaty, tylko płomień. Że te