Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
przypadkowo nie zauważył pan, że to tajemnicze auto, o którym pan wczoraj wspominał, zatrzymuje się w tych stronach wtedy, kiedy ukazują się ślady na suficie?

      Grubas zastanowił się przez chwilę.

      – To zależy – powiedział powoli. – Czasami tak, a czasami nie. Na przykład wczoraj nie widziałem przez cały dzień szarej limuzyny. Ale co też pan ma na myśli? Jestem zaskoczony tym pytaniem.

      – Ach, nic takiego – mruknął obojętnie Antoni i sięgnął po kubek z kawą. – Tak sobie rozważam rozmaite możliwości.

      – Czy przypuszcza pan, że zdoła pan wyjaśnić te niesamowite zjawiska? – spytał niespokojnie oberżysta.

      Antoni uśmiechnął się.

      – Nie jestem ani detektywem, ani nie zajmuję się naukami tajemnymi. Nie może więc pan bardzo liczyć na moją pomoc. Jednakże interesuje mnie to wszystko i chciałbym dojść do pewnych rezultatów. Czy będę mógł się u pana zatrzymać przez kilka dni?

      – Jak długo pan tylko zechce, panie… panie…

      – Walton. Nazywam się Antoni Walton.

      – Tak jest, panie Walton. Może pan u mnie przebywać, jak długo pan zechce. Będę bardzo szczęśliwy, mogąc pana gościć u siebie. Jest pan przecież pierwszym mym gościem od przeszło roku. Więc jeżeli pan tylko chce i… i…

      – …i nie boi się – uzupełnił z uśmiechem Antoni.

      – Tak, właśnie. Coś takiego miałem na myśli.

      – Nie, panie Darlen, nie boję się tego jegomościa spacerującego po suficie i zamieszkam u pana.

      Oberżysta skłonił się uprzejmie. Antoni poklepał przyjacielsko grubasa po ramieniu.

      – A więc załatwione – powiedział wesoło. – Zostaję tutaj i mam nadzieję, że nie policzy mi pan zbyt drogo za ten pokój.

      – Ach, panie Walton, jakżeż pan może nawet przypuszczać takie rzeczy – zawołał pośpiesznie Darlen. – Gdzieżbym śmiał.

      Antoni sięgnął po papierosy.

      – Jeszcze jedna sprawa – mruknął, widząc, że oberżysta ustawia na tacy naczynia i zbiera się do odejścia. – Czy nigdy nie pokusił się pan o to, żeby zajrzeć do tego tajemniczego samochodu?

      Darlen spojrzał na niego jak na wariata.

      – Nie, nigdy nie przyszło mi to na myśl.

      – A tutejszy policjant nie zainteresował się tą sprawą?

      – Policjant to przecież także człowiek.

      – Co to znaczy?

      – To znaczy, że policjant także się boi, panie Walton.

      – Ach tak – zaśmiał się Antoni. – No, ma pan rację. Nie wziąłem tego pod uwagę.

      – Niech się pan nie śmieje – obruszył się oberżysta. – Każdy człowiek chce żyć.

      – Ależ proszę się nie gniewać. Rozumiem to doskonale. Nie chciałem pana urazić. Jednak jeśli pan zauważy to tajemnicze auto, to proszę zaraz mnie zawiadomić. Chciałbym się zobaczyć z szoferem.

      – Dobrze. Jak pan sobie życzy. – Darlen zebrał starannie resztki śniadania i wyszedł, zamykając cicho drzwi za sobą.

      Pozostawszy sam, Antoni zgasił papierosa i wyciągnął się z przyjemnością w ciepłym łóżku. Był rozleniwiony po obfitym śniadaniu i czuł, że go ogarnia senność. Myśl jednakże pracowała intensywnie, nie dając usnąć. Cała ta tajemnicza historia zaczynała go naprawdę intrygować. Słyszał wielokrotnie o tym, że jacyś zbrodniarze posługiwali się „duchami” dla swych celów, wykorzystując głupotę ludzką. W tym wypadku jednak trudno się było czegoś takiego dopatrzyć. Komu mogło zależeć na tym, ażeby gospodę Darlena otoczyć atmosferą niesamowitości? Jakiejże to trzeba było wytrwałości, ażeby przez rok straszyć systematycznie. A poza tym spacery po suficie nie należały do rzeczy najprostszych. Restauracja Darlena była dobrze zamknięta i już samo przedostanie się do wnętrza przedstawiało duże trudności. Czyżby naprawdę należało przyjąć możliwość jakichś sił nadprzyrodzonych? Antoni sięgnął po nowego papierosa i obracając go w palcach, zastanawiał się dłuższą chwilę. Wreszcie zrezygnował z palenia, wstał i począł się pośpiesznie ubierać. W pokoju było bardzo zimno.

      Za oknem szarym blaskiem kołysał się smutny jesienny dzień. Drobny, uporczywy deszcz mżył jednostajnie. Chłodny wiatr uderzał ostrymi kroplami o szyby i z nagich drzew strącał resztki pożółkłych liści. Ponad mokrymi dachami brudnych domów chyliło się zadymione mgłą, ponure niebo. Poprzez zalane wodą ulice podążali skuleni, okryci gumowymi płaszczami przechodnie. Szerokie skrzydła czarnych parasoli lśniły gładką powierzchnią.

      Antoni zapatrzył się w niewesoły krajobraz. Właściwie najchętniej wróciłby do Londynu, zamiast siedzieć w tej zabłoconej dziurze, ale ciekawość kazała mu uzbroić się w cierpliwość. To, co tu usłyszał i zobaczył, stanowczo zasługiwało na uwagę.

      Około południa czekała go niezbyt miła niespodzianka. Musiał zapoznać się z całą rodziną oberżysty. Darlen najwidoczniej był dumny ze swego gościa i nie mógł sobie odmówić tej przyjemności, aby się nim pochwalić przed żoną i dziećmi. Madame Darlen była, w przeciwieństwie do męża, wysoką, kościstą kobietą o podłużnej końskiej twarzy, na której dominował duży, drapieżnie zagięty nos. Mocno zarysowana dolna szczęka nadawała całej postaci wyraz siły i zdecydowania. Okrągłe, czarne oczy, osadzone dość blisko nosa, patrzały poważnie, a nawet ponuro. Jeżeli ktoś szukał wdzięku i kobiecości, to na pewno nie znalazł tego u żony grubego oberżysty. Młody Patrick Darlen, dwudziestoparoletni chłopak, posiadał kościstą budowę matki, był barczysty i muskularny. Nie lubił dużo mówić. Spoglądał spode łba i robił wrażenie bardzo nieśmiałego. Natomiast jego młodsza siostra Klara paplała bez przerwy. Odziedziczyła po ojcu pełne kształty, a jej okrągła, czerwona twarz przypominała duży dojrzały pomidor. Przy najlepszych chęciach nie można jej było nazwać ładną, ale była bardzo żywa i posiadała o wiele więcej przyrodzonego wdzięku niż jej matka. Z natarczywą ciekawością przyglądała się Antoniemu, starając się wszystkimi możliwymi sposobami zwrócić na siebie uwagę eleganckiego młodzieńca. Darlen zaprowadził swego gościa do najbardziej reprezentacyjnego pokoju, gdzie na szerokiej otomanie siedziała rzędem cała jego rodzina. Antoni w pierwszej chwili odniósł wrażenie, że znalazł się przed dużą familijną fotografią, sporządzoną z okazji imienin lub ślubu. Uśmiechnął się i złożywszy uprzejmy ukłon, przedstawił się pani domu.

      – Jakżeż się pan czuje w naszym mieście? – spytała oschle Darlenowa, mierząc gościa badawczym spojrzeniem.

      – Doskonale. Ogromnie mi się tu podoba – odparł swobodnie Antoni, ubawiony tą całą dziwaczną sytuacją.

      – Właśnie pan Walton obiecał nam dopomóc w naszych kłopotach – pośpiesznie wtrącił się do rozmowy Darlen, jakby się obawiał, że później może nie być dopuszczony do głosu.

      – Za bardzo ojciec przejmuje się tymi duchami – mruknął Darlen junior.

      Antoni spojrzał na niego trochę zdziwiony.

      – W każdym razie jesteśmy panu bardzo zobowiązani – powiedziała Darlenowa, ale w głosie jej nie czuć było najmniejszego entuzjazmu.

      – Małżonek pani stanowczo przecenia moje możliwości – zauważył skromnie Antoni. – Po prostu zainteresowałem się, jako literat, tą całą historią, ale nie sądzę, żebym potrafił coś tutaj zdziałać…

      – Jestem pewien, że przy pańskiej pomocy


Скачать книгу