Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu
wiek zrobił się naprawdę nudny, nie uważasz? – rzekł Luo Ji. Przestał kroić jajko i odłożył widelec.
Kiwnęła głową.
– Zgadzam się z tobą. Widziałam wczoraj naprawdę kretyński teleturniej. Ręce na przyciskach. – Naśladując gospodarza programu, wymierzyła w Luo Ji widelec. – Sto dwadzieścia lat przed dniem zagłady będzie żyło wasze trzynaste pokolenie. Tak czy nie?
Luo Ji znowu podniósł widelec i potrząsnął głową.
– Nie będzie żadnego mojego pokolenia. – Złożył ręce jak do modlitwy. – Mój ród przestanie istnieć w chwili mojej śmierci.
Prychnęła lekceważąco.
– Pytałeś mnie, w który z twoich tekstów wierzę. W ten. Mówiłeś to już wcześniej. Taką jesteś osobą.
A więc dlatego go rzucała? Nie chciał o to pytać z obawy, że skomplikuje to sprawę, ale wydawało się, że czytała w jego myślach, bo powiedziała:
– Ja też taka jestem. To naprawdę irytujące widzieć pewne swoje cechy u innych.
– Zwłaszcza u osoby płci przeciwnej – powiedział Luo Ji, kiwając głową.
– Ale jeśli musisz to usprawiedliwić, jest to bardzo odpowiedzialne zachowanie.
– Jakie zachowanie? Nieposiadanie dzieci? Oczywiście, że tak. – Luo wskazał widelcem ludzi wokół rozmawiających o transformacji gospodarczej. – Wiesz, jakie życie będą wiedli ich potomkowie? Będą całymi dniami tyrać w zakładach produkujących statki kosmiczne, a potem stać z burczeniem w brzuchach w kolejkach do stołówek, czekając na porcję owsianki… a kiedy się zestarzeją, usłyszą: „Wuj Sam cię potrzebuje”, nie, to będzie „Ziemia cię potrzebuje”, i ruszą szukać chwały w armii.
– Pokolenie czasu zagłady będzie miało lepiej.
– Przejdzie na emeryturę, by oglądać zagładę. Jakie to żałosne. A poza tym już dziadkowie tego ostatniego pokolenia mogą nie mieć dostatecznie dużo jedzenia. Ale nie nastanie nawet taka przyszłość. Pomyśl tylko, jacy uparci są ludzie. Założę się, że będą stawiać opór do końca, i prawdziwą zagadką jest to, jak wreszcie umrą.
Po śniadaniu opuścili hotel i znaleźli się w ciepłych objęciach słońca. W powietrzu czuć było odurzającą słodycz.
– Muszę się nauczyć żyć. Jeśli mi się to nie uda, będzie mi cholernie wstyd – rzekł Luo Ji, patrząc na przejeżdżające samochody.
– Żadne z nas dwojga się tego nie uczy – powiedziała, szukając wzrokiem taksówki.
– No to… – Luo Ji spojrzał na nią pytająco. Najwyraźniej nie będzie musiał zapamiętywać jej nazwiska.
– Żegnaj. – Skinęła głową, a potem podali sobie ręce i wymienili szybkie pocałunki.
– Może się jeszcze spotkamy.
Zaledwie to powiedział, a już tego pożałował. Do tego momentu wszystko dobrze się układało, po co więc ryzykować kłopoty? Ale niepotrzebnie się martwił.
– Wątpię.
Mówiąc to, szybko się odwróciła i zarzuciła torebkę na ramię z takim zamachem, że ta aż śmignęła w powietrzu. Luo Ji często potem przypominał sobie ten szczegół, starając się rozgryźć, czy zrobiła to celowo, czy nie. Była to torebka od Louisa Vuittona i wiele razy wcześniej widział, jak nią wywijała, ale tym razem machnęła mu nią prosto w twarz. Zrobił krok do tyłu, by uniknąć uderzenia, potknął się o hydrant i przewrócił na plecy.
Ten upadek uratował mu życie.
Tymczasem na ulicy przed nimi rozegrała się taka oto scena: dwa samochody zderzyły się czołowo, ale zanim umilkł huk, jadące za nimi polo gwałtownie skręciło, by uniknąć kolizji, i potoczyło się w stronę, gdzie oboje stali. Upadek Luo Ji okazał się skutecznym unikiem. Tylko przedni zderzak otarł się o jego stopę, tę wciąż uniesioną, obracając jego ciało o dziewięćdziesiąt stopni, tak że Luo Ji znalazł się twarzą do tyłu samochodu. Nie słyszał głuchego odgłosu drugiego uderzenia, ale potem zobaczył, jak ciało kobiety, z którą spędził noc, wznosi się nad dach samochodu i spada za nim na jezdnię jak pozbawiona kości szmaciana lalka. Kiedy się toczyło, ślady krwi, które zostawiało na ziemi, wydawały się coś znaczyć. Patrząc na ten krwawy symbol, Luo Ji przypomniał sobie w końcu jej nazwisko.
Synowa Zhang Yuanchao miała wkrótce rodzić. Przeniesiono ją do sali porodowej, a reszta rodziny zebrała się w poczekalni, gdzie w telewizorze pokazywano informacje o stanie matki i dziecka. To wszystko stwarzało uczucie ciepła i przytulności, którego nie doznał nigdy wcześniej, bo w epoce pogłębiającego się kryzysu utrzymujący się jeszcze tu i ówdzie klimat życzliwości minionego złotego wieku coraz bardziej się pogarszał.
Do poczekalni wszedł Yang Jinwen. Zhang Yuanchao pomyślał, że sąsiad skorzystał z tej okazji, by naprawić ich wzajemne stosunki, ale wyraz twarzy Yang Jinwena wskazał mu, że jest w błędzie. Nawet się nie przywitawszy, Yang Jinwen wyciągnął go z poczekalni na korytarz.
– Naprawdę kupiłeś akcje tego funduszu ucieczkowego? – zapytał.
Zhang Yuanchao zignorował to pytanie i odwrócił się, by odejść, jakby chciał w ten sposób powiedzieć: „Nie twój interes”.
– Spójrz na to – powiedział Yang Jinwen, podając mu gazetę. – Dzisiejsza.
Zhangowi natychmiast rzucił się w oczy tytuł pierwszego artykułu:
Zhang Yuanchao przeczytał uważnie początek artykułu:
Specjalna sesja Organizacji Narodów Zjednoczonych przyjęła przytłaczającą większością głosów rezolucję, w której oświadcza, że eskapizm jest pogwałceniem prawa międzynarodowego. Rezolucja potępia w mocnych słowach podział i zamieszanie, jakie eskapizm stworzył w ludzkiej społeczności, oraz stwierdza, że w oczach prawa międzynarodowego jest on zbrodnią przeciw ludzkości. W rezolucji wzywa się kraje członkowskie do jak najszybszego ustanowienia zapisów, które położą kres eskapizmowi.
Przedstawiciel Chin ponownie przedłożył w wygłoszonym na sesji oświadczeniu stanowisko swojego rządu wobec eskapizmu i powiedział, że jego kraj stanowczo popiera rezolucję ONZ nr 117. Przekazał też zobowiązanie chińskich władz do podjęcia natychmiastowych działań w celu poprawy ustawodawstwa i poczynienia skutecznych kroków dla zahamowania eskapizmu. Na zakończenie stwierdził: „W tych kryzysowych czasach musimy pielęgnować jedność i solidarność społeczności międzynarodowej i podtrzymywać uznaną przez tę społeczność zasadę, że wszyscy ludzie mają równe prawo do przetrwania. Ziemia jest wspólnym domem całej ludzkości i nie wolno nam jej porzucać”.
– Dlaczego… dlaczego to robią? – wyjąkał.
– Czy to nie oczywiste? Zastanów się nad tym chwilę, a uświadomisz sobie, że ucieczka w kosmos nigdy nie mogłaby dojść do skutku. Przede wszystkim należałoby ustalić, kto odleci, a kto będzie musiał zostać. To nie jest zwykła nierówność. To sprawa życia i śmierci i jeśli niektórzy będą musieli zostać na Ziemi, to bez względu na to, kto poleci – elity, bogaci czy zwykli ludzie – będzie to oznaczało upadek podstawowego systemu wartości i koniec etyki. Prawa człowieka i równość są głęboko zakorzenione. Nierówność szans na przeżycie jest najgorszym rodzajem nierówności, więc ludzie i kraje zmuszeni do pozostania nigdy nie będą spokojnie czekali na śmierć, podczas gdy inni będą mogli tego uniknąć. Konfrontacje między tymi dwiema stronami