Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
w siedemnastą republikę. Czyli wychodzi na to, że dobroczynnym skutkiem tego powstania było stworzenie PRL. W tym wypadku marionetkowe państwo polskie zwolennicy patriotycznej poprawności uznają więc za lepsze rozwiązanie i „mniejsze zło”.
Dlaczego nie stosują tego samego kryterium do roku 1939? Szczególnie że skala uzależnienia państw satelickich III Rzeszy była znacznie mniejsza niż skala uzależnienia sowieckich demoludów po 1944 roku. Państwami tymi rządzili mądrzy, przyzwoici patrioci, tacy jak marszałek Philippe Pétain czy admirał Miklós Horthy, a nie degeneraci, agenci obcych służb i kaci rodaków w typie Bolesława Bieruta.
Wróćmy jednak do roku 1939 i zaprzepaszczenia szansy na utrzymanie polskiej państwowości. Na krytyczną ocenę zasługują także członkowie triumwiratu rządzącego wówczas Polską. A więc minister spraw zagranicznych Józef Beck, naczelny wódz Edward Śmigły-Rydz i prezydent Ignacy Mościcki.
Ci trzej panowie znacznie lepiej przysłużyliby się sprawie polskiej, gdyby zamiast szosą zaleszczycką dać drapaka do Rumunii, skierowali się do Warszawy, aby formalnie skapitulować przed Niemcami. A więc zachowali się po męsku i ponieśli odpowiedzialność za podjęte przez siebie polityczne i militarne decyzje. To oni wpakowali Polskę w wojnę, której nie mogła wygrać, i oni powinni byli tę wojnę zakończyć.
Akt kapitulacji przed Niemcami podpisany w Warszawie we wrześniu 1939 roku byłby dla nas bez wątpienia korzystniejszym rozwiązaniem niż kontynuowanie wojny przez – całkowicie uzależniony od francuskiego, a później brytyjskiego suwerena – rząd generała Władysława Sikorskiego. Rząd ten siedział sobie bowiem bezpiecznie za granicą, a straszliwe konsekwencje wojny między Niemcami a Polską ponosili pozostawieni na pastwę okupanta zwykli obywatele.
Bez wątpienia zrealizowanie wariantu okrojonej Polski byłoby bardziej prawdopodobne, gdyby w Warszawie pozostały polskie władze. Jak wynika z dokumentów z epoki, właśnie istnienie polskiego rządu na wychodźstwie i kontynuowanie wojny przez Polskę po klęsce roku 1939 roku było jednym z powodów, że Hitler opowiadał się za stosowaniem wobec Polaków polityki bezwzględnego terroru.
Niestety ani Beck, ani Śmigły-Rydz, ani Mościcki nie byli mężami stanu na miarę Pétaina, który wziął na swoje barki brzemię kapitulacji przed Niemcami. Ściągnął tym na siebie nienawiść nie rozumiejących jego polityki rodaków, ale uratował miliony Francuzów przed losem… Polaków. Sam w jednym z przemówień przedstawił zresztą sprawę otwarcie: „Zrobiłem to, żeby uniknąć polonizacji Francji”.
Podczas gdy Gestapo bezkarnie szalało w Generalnym Gubernatorstwie, Francuzi w Vichy prowadzili normalne, spokojne życie. Mało tego, chociaż władze Vichy wprowadziły na swoim terytorium ustawodawstwo antysemickie, chroniły przed niemiecką eksterminacją znajdujących się na swoim terytorium francuskich Żydów. Musiały się tylko ugiąć wobec nacisków Berlina w sprawie wydania mu Żydów obcokrajowców.
W efekcie straty francuskich Żydów mieszkających na terenie Vichy były minimalne, a spośród wszystkich Żydów mieszkających we Francji Niemcom udało się deportować i zamordować około 75 tysięcy. Czyli mniej niż jedną czwartą. W znajdującej się pod całkowitą okupacją Polsce zamordowano zaś ponad trzy miliony Żydów, czyli dziewięćdziesiąt procent przedwojennej populacji. Wnioski nasuwają się same.
Cały naród nie może przejść do podziemia czy wyjechać zagranicę – pisał ukraiński polityk Kość Pankiwśkyj, który sam we Lwowie współpracował z Niemcami. – Naród musi żyć. Niezależnie od tego, co myślą, planują i czynią okupanci. Musi pozostawać w związku z władzą okupacyjną. Ktoś musi stanąć na czele jego reprezentacji. Forma, w jakiej się to odbywa, mówi o wyrobieniu politycznym i dojrzałości nacji.
Polacy okazali się więc narodem niedojrzałym, a Francuzi dojrzałym. Podczas gdy Polacy w imię honoru narodowego byli masakrowani, Francuzi – zachowując swoje okrojone państwo – ponosili znacznie mniejsze straty i mieli pewną swobodę manewru.
Świadczyć o tym może choćby skuteczny opór marszałka Pétaina przeciwko niemieckim planom wciągnięcia Vichy do wojny z Anglią. Opór, który nawiasem mówiąc, doprowadzał Hitlera do szału. Inny przykład: skuteczne interwencje u władz niemieckich w sprawie wstrzymania rozstrzeliwań odwetowych Francuzów. W Polsce nie było komu takich interwencji podejmować.
W ocenie polityki Pétaina różnię się z krajowym społeczeństwem – pisał polski konserwatywny publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz. – Wszyscy w Polsce uważają Pétaina za kolaboracjonistę. Nie jest to słuszne. We Francji było sporo kolaboracjonistów, ale właśnie Pétain nim nie był. Polityka Pétaina była typową polityką skierowaną na pomniejszanie skutków już odniesionej klęski. W całym ciągu historii Vichy nie było ani jednego dnia, w którym by Pétain nie życzył zwycięstwa Anglii i nie chciał jej tego zwycięstwa ułatwić. Polityka jego miała na celu ochronienie Francji.
Kto miał rację? Pragmatyczni Francuzi czy niezłomni Polacy? Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie, wystarczy zajrzeć do tabeli strat osobowych poszczególnych krajów podczas II wojny światowej. Otóż straty Francji wyniosły 1,35 procent.
Powołanie do życia proniemieckiego rządu w Polsce nie oznaczałoby przecież wcale, że Władysław Sikorski nie mógłby w Paryżu stanąć na czele jakiegoś Komitetu Wolnych Polaków. Czyli zostać polskim Charles’em de Gaulle’em. Przeciwnie, byłoby to jak najbardziej pożądane.
Popularne we Francji powiedzenie mówi, że podczas II wojny generał de Gaulle był mieczem Francuzów, a Pétain ich tarczą. Powiedzenie to jest bardzo trafne – obaj oficerowie byli wielkimi patriotami i chociaż się nawzajem nienawidzili, dobrze przysłużyli się ojczyźnie. Ich poczynania się uzupełniały. Wielu Francuzów do dziś uważa nawet, że istniało jakieś tajne porozumienie między tymi dwoma mężami stanu.
To ostatnie jest oczywiście nieprawdą. Zadziałał po prostu instynkt narodu. Instynktu tego Polacy niestety byli pozbawieni. Honor i wierność wobec wiarołomnych sojuszników postawiliśmy ponad interes narodowy i bezpieczeństwo własnych obywateli. A to w polityce błąd niewybaczalny. Uciekając się do francuskiego porównania, mieliśmy tylko miecz, a nie pomyśleliśmy o zaopatrzeniu się w tarczę.
Gdy podczas I wojny światowej Józef Piłsudski i Roman Dmowski postawili na dwa różne, wrogie obozy – pierwszy na państwa centralne, drugi na ententę – przemawiał przez nich geniusz polityczny. Niestety zabrakło go Władysławowi Sikorskiemu, gdy podczas II wojny światowej upierał się, że honor narodowy Polaków wymaga, aby pozostali wierni tylko i wyłącznie aliantom zachodnim.
Myśląc o tamtych sprawach i tamtych czasach, trudno nie zawołać z podziwem: „Vive la France!”.
Rozdział 3
W poszukiwaniu Quislinga
Choć po zajęciu połowy Polski przez Armię Czerwoną szanse polskiego państwa na pozostanie na mapie znacznie zmalały, Niemcy jeszcze przez kilka tygodni nie zarzucili do końca tej koncepcji. Choć teraz – ze względu na jego niewielki potencjalny obszar – mowa była raczej o polskim państwie szczątkowym (Polnische Reststaat), obejmującym niewielkie terytorium wtłoczone między zabór niemiecki i sowiecki.
Innymi słowy, w październiku i listopadzie 1939 roku w Berlinie ważyło się, kto będzie rządził Generalnym Gubernatorstwem: Polacy czy Niemcy. W nadawanej przez radio mowie wygłoszonej w Reichstagu 6 października 1939 roku Führer stwierdził, że nie wyklucza „stworzenia państwa polskiego, którego struktura i kierownictwo będą stanowiły gwarancję, że nie powstanie tam ani nowe zarzewie zagrażające Rzeszy, ani siedlisko intryg przeciw Rosji i Niemcom”.
Trzy dni później w Ministerstwie Propagandy Josepha Goebbelsa zwołano konferencję prasową. Dziennikarze dowiedzieli się na niej, że już niedługo Niemcy stworzą małe polskie państewko.