Niemcy. Piotr Zychowicz
odsetek Polaków nie mógł przekraczać 3 procent. Oczywiście w praktyce różnie bywało. Współczynnik ten z czasem podniesiono zresztą do 10 procent. A pod sam koniec wojny na Wale Atlantyckim biły się już całe oddziały Wehrmachtu, w których żołnierze rozmawiali między sobą niemal wyłącznie po polsku.
Wróćmy do Afryki. Z różnych relacji wynika, że Polacy w niemieckich mundurach bili się tam dobrze. Jakie były ich motywacje? Służyli przecież w obcej armii.
Bardzo różne. Proszę pamiętać, że to byli młodzi chłopcy, którzy często po raz pierwszy opuścili swoje miasta i miasteczka. Wojna dla części z nich była wielką męską przygodą. Szybko ich wciągnęła. Aż do bitwy pod Al-Alamajn w Afryce trwał Blitzkrieg. Afrikakorps zwyciężał i wielu żołnierzom to imponowało. Pojawiała się fascynacja armią, walką. Należy też pamiętać, że wojna w Afryce Północnej była inna niż wojna na froncie wschodnim. To był klasyczny konflikt zbrojny, toczony z zachowaniem zasad honoru.
Weterani często mówili po latach, że nie walczyli za Hitlera, tylko za kolegów.
Niemcy nazywali to „bojowym braterstwem”. Żołnierze identyfikowali się ze swoimi oddziałami, małymi wspólnotami, w których jeden zależał od drugiego. Jeżeli polski żołnierz zawiódłby w akcji, w następnym starciu niemieccy koledzy by mu nie pomogli. Nie wyciągnęliby go spod ostrzału, nie osłonili. Często same okoliczności zmuszały ich do walki. W dokumentalnym filmie Dzieci Wehrmachtu jeden z polskich weteranów mówi wprost, że na froncie nie ma się wyboru. Wszystko toczy się bardzo szybko, żołnierz staje oko w oko z nieprzyjacielem i albo go zastrzeli, albo sam zginie. Wtedy nie ma czasu i miejsca na wątpliwości.
Jak młodzi chłopcy ze Śląska i Pomorza odnajdowali się w Afryce?
To było dla nich wielkie przeżycie. Tak jak wspomniałem, wielu z nich nigdy do tej pory nie podróżowało. A teraz nagle znaleźli się wiele tysięcy kilometrów od domu na obcym, niezwykle egzotycznym kontynencie. Inni ludzie, zwierzęta, owoce, krajobrazy. To musiało robić wrażenie. Podobnie było z żołnierzami, którzy trafili na wyspy greckie. Mam w swoich zbiorach zeszyt pewnego Polaka z Wehrmachtu, który służył na Cykladach. Rysował w nim kredkami kolorowe postacie tubylców, plażę, ryby, żaglówki. Widać, że był oczarowany miejscem, w którym się znalazł.
Rozmawiał pan z wieloma byłymi żołnierzami Wehrmachtu…
Ci, którzy służyli w Afryce czy innych egzotycznych miejscach, do końca życia snuli barwne opowieści na temat swoich tamtejszych przeżyć, obserwacji. Tych żołnierskich gawęd słuchało się jak historii awanturniczo-podróżniczych.
O czym jeszcze panu opowiadali?
Na wstępie muszę stwierdzić, że mam dość sceptyczne podejście do relacji składanych po sześćdziesięciu–siedemdziesięciu latach. Ludzie mają bowiem skłonność do konfabulacji, opowiadają często nie własne przeżycia, ale to, co później przeczytali w książkach lub zobaczyli w filmach. Na ogół wyolbrzymiają własną rolę. Żołnierze jednostek tyłowych wyrastają po latach na wielkich bohaterów. Polacy z Afrikakorps, z którymi rozmawiałem, opowiadali więc, że przez cały czas „prali Brytyjczyków”, że nie było na nich mocnych. Można było odnieść wrażenie, że prawie sami wygrali tę kampanię.
(śmiech)
Często również z pogardą i lekceważeniem opowiadali o swoich włoskich sojusznikach. Tę niechęć do armii Mussoliniego przejęli od niemieckich kolegów, którzy uważali, że Włosi nie potrafią się bić i gdy tylko widzą wroga, od razu się poddają. Nawiasem mówiąc, była to nieprawda – z włoską armią nie było tak źle. Jeden z weteranów Afrikakorps opowiadał mi, że wraz ze swoją jednostką dostał rozkaz otoczenia włoskiego oddziału, który zamierzał skapitulować. Między sojusznikami doszło do strzelaniny, jeden z Niemców ponoć został ranny. Skończyło się oczywiście na tym, że Włosi się poddali… ale nie Brytyjczykom, tylko Niemcom.
A jaki weterani mieli stosunek do feldmarszałka Rommla?
Podobnie jak inni żołnierze służący pod jego komendą, Polacy z Afrikakorps wspominali go w większości jako wyjątkowego i znakomitego dowódcę. Mieli do niego sentyment i szacunek za to, że prowadził ich od zwycięstwa do zwycięstwa. Byli dumni, że służyli w formacji elitarnej, która zapisała tak imponującą kartę w historii wojen.
Wspominałem na początku o liście Gestapo do Rommla w sprawie mówiących po polsku żołnierzy. Otóż Rommel podobno odpowiedział gestapowcom w żołnierskich, niecenzuralnych słowach. Napisał również, że nic go nie obchodzi, w jakim języku jego żołnierze mówią, póki dobrze walczą.
To mi wygląda na anegdotę. Podobnie jak słynny śląski dowcip:
– Co robiłeś podczas wojny?
– Służyłem w AK.
– Armii Krajowej?
– Nie, Afrikakorps.
A czy to prawda, że do niemieckiego wojska wcielano również polskich jeńców walczących przeciwko III Rzeszy w 1939 roku?
Oczywiście. Krótko po kampanii wrześniowej zwalniano z obozów jenieckich żołnierzy polskich pochodzących z terenów wcielonych do Niemiec. Gdy taki żołnierz trafiał do domu i był w wieku poborowym, obejmował go niemiecki obowiązek służby wojskowej. Stawał więc przed komisją wojskową i był automatycznie wcielany do Wehrmachtu. Mundur polski zmieniał na niemiecki. Nie uznawano im jednak polskich stopni wojskowych. Musieli zaczynać od szeregowca.
Czyli w Afryce mogło się zdarzyć, że walczyli przeciwko sobie koledzy z oddziału.
Niestety było to bardzo prawdopodobne. Bez wątpienia był to dla tych ludzi wielki dramat.
Ilu Polaków służyło w Afrikakorps? Badacze są z reguły mało precyzyjni i mówią o kilku–kilkunastu tysiącach.
Dokładnymi danymi nie dysponujemy. Wiadomo natomiast, że około 2 tysięcy polskich żołnierzy Afrikakorps przeszło na stronę Brytyjczyków i zostało wcielonych do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. To daje pewne pojęcie o ogólnej liczbie Polaków w armii Rommla.
Jak odbywały się takie dezercje?
Bardzo rzadko żołnierze uciekali z szeregów na polu bitwy, rzadko przechodzili linię frontu. Z reguły rekrutowano ich w obozach jenieckich po tym, jak dostali się do niewoli. Specjalna polska komórka identyfikowała ich po adresach, brzmieniu nazwisk czy kontrolując listy, które wysyłali za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Gdy już udawało się kogoś zidentyfikować, przenoszono go do obozu z jeńcami włoskimi i tam składano propozycję przejścia do polskiej armii.
Dlaczego do obozu z jeńcami włoskimi?
Żeby ich ochronić. W niemieckich obozach jenieckich dochodziło bowiem do samosądów na żołnierzach Polakach, którzy szukali kontaktu z polskimi władzami wojskowymi. Niemieccy koledzy traktowali ich jak zdrajców. Co ciekawe, polska armia miała prawo do werbowania jeńców tylko w obozach brytyjskich. Polacy z Afrikakorps, którzy dostali się do niewoli amerykańskiej, byli transportowani do obozów w Stanach Zjednoczonych i tam trzymani – często w fatalnych warunkach – za drutami.
Dlaczego Amerykanie nie zgadzali się na werbunek?
Obawiali się niemieckich retorsji wobec własnych jeńców. Polskie władze miały z tym spory problem, długo zabiegały w Waszyngtonie o zmianę tej polityki.
A dlaczego w polskim wojsku byłym żołnierzom Wehrmachtu zmieniano tożsamość?
Robiono to na wypadek, gdyby dostali się do niemieckiej niewoli. Gdyby Niemcy zorientowali się, że ujęli dezertera z własnej armii – natychmiast by go rozstrzelali. Mało tego,