Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
A zresztą jak będziemy mieli dolary na koncie „A”, to możemy sobie jechać, gdzie nam się spodoba. Może zahaczymy o Paryż? Dlaczego nie? Trzeba poznać świat. Za walutę można mieć wszystko.

      – Boję się – powtórzyła, obejmując go za szyję. – Wolałabym, żebyś zrezygnował.

      – Oszalałaś?! Miałbym zrezygnować z takiej okazji? Czy ty wiesz, dziecino, że taki numer trafia się raz w życiu.

      – A jak ty to wszystko później przewieziesz?

      – O to niech cię głowa nie boli. Częściowo towar upłynnię tu na miejscu i kupię dolary, a częściowo przeszmugluje się. To nie taka sztuka. Możesz się nie bać. Co jak co, ale szmuglować to ja umiem. Fachowiec jestem od takich rzeczy. Nie przejmuj się, nie denerwuj się. Wszystko będzie okay.

      – Widzę, że cię nie sprowadzę na drogę cnoty.

      Roześmiał się.

      – Szkoda słów. „Droga cnoty” to bardzo dobra rzecz dla mocno nadzianych facetów. A co ty sobie wyobrażasz, że ci wszyscy amerykańscy milionerzy doszli do swoich milionów w charakterze niewinnych aniołków? Zresztą nie ma o czym gadać. Naraili mi pierwsza klasa robotę i nie zrezygnuję.

      – Kto ci naraił tę robotę?

      – To już nie twoja sprawa. Może ci kiedyś powiem, ale dopiero wtedy, jak będziemy w Ameryce. I tak za dużo gadam z tobą na ten temat.

      – Ze wspólnikami będziesz musiał się podzielić – zauważyła.

      W jego ciemnych oczach pojawiły się wesołe błyski.

      – Podzielić się? Pewnie coś tam odpalę, nie martw się o moich wspólników. Poradzę sobie z nimi.

      Pocałowała go mocno w usta.

      – Kocham cię, bardzo cię kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Uważaj. Bądź ostrożny.

      Wziął ją w ramiona.

      – To się doskonale składa, maleńka, że mnie kochasz. Ja także cię lubię.

      – Tylko lubisz?

      Zaczął całować ją po oczach.

      – Jesteś głupia. Wiesz, że nie używam wielkich słów. Przecież powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić. To ci chyba powinno wystarczyć.

      – A kiedy weźmiemy ślub?

      – Zaraz po tej robocie.

      – Lucyna Matyniczowa – uśmiechnęła się – to nawet zupełnie nieźle brzmi. Pobierzemy się przed wyjazdem do Ameryki.

      – Oczywiście. Pojedziesz jako moja żona. A jak tam z tym twoim angielskim?

      – Podobno robię postępy.

      – To dobrze. W obcym kraju bez znajomości języka człowiek czuje się jak idiota.

      – A ty skąd tak dobrze mówisz po angielsku?

      Roześmiał się.

      – Ja mówię wszystkimi językami. Taki już się urodziłem – spojrzał na zegarek. – O, cholera. Ale zrobiło się późno. Umówiłem się. Muszę lecieć.

      – Z kim się umówiłeś?

      – Nie bądź taka ciekawa, dziecino.

      – Z Olkiem?

      – Powiedziałem, żebyś nie była taka ciekawa – głos jego nagle stał się szorstki, nieprzyjemny. – Zawsze bezpieczniej jest wiedzieć za mało niż za dużo – dodał łagodniej.

      Ubrał się pośpiesznie i wyszedł bez pożegnania.

      Lucyna zgadła. Roman umówił się z Olkiem w „Gongu”. Kawiarniane krzesło z trudem utrzymywało potężne kształty zapaśnika ciężkiej wagi. Aleksander Nasielski od kilku lat porzucił sport i zaczął tyć, co powodowało, że jego postać prezentowała się jeszcze bardziej okazale. Był prawie zupełnie łysy. Twarz miał okrągłą, rumianą, o pozornie łagodnym, nieomal dziecinnym wyrazie. Siedział nadęty, zły. Niecierpliwym ruchem podsunął Matyniczowi pod nos zegarek.

      – Czekam na ciebie przeszło pół godziny – warknął.

      – Wybacz, Oleczku, ale tak mi jakoś zeszło z dziewczyną, że ani się obejrzałem, jak przeleciało te parę godzin.

      – Ciągle jeszcze kombinujesz z tą Lucyną?

      – Dlaczego cię to interesuje?

      Potężne ramiona poruszyły się w pogardliwym ruchu.

      – Wcale mnie to nie interesuje. Tak spytałem. Absolutnie mnie nie obchodzi twoje życie erotyczne. Jeżeli natomiast…

      – No dobra, dobra – przerwał mu Matynicz. – Myślę, że nie po to żeśmy się tu spotkali, żeby rozmawiać o dziewczynach.

      – Nie po to – przytaknął olbrzym. – Chciałbym się od ciebie dowiedzieć, co z naszą sprawą?

      – Wszystko gra. Załatwi się.

      – Kiedy?

      – Niedługo. Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany.

      – Chcę wiedzieć, na kiedy mam się przygotować.

      – Wcale się nie musisz przygotowywać.

      – Jak to? Przecież robimy do spółki.

      – Bądź spokojny. Dostaniesz swoją dolę.

      – Chcesz mnie wykantować? Uważaj. Ja jestem człowiek spokojny, ale lepiej nie próbuj ze mną swoich numerów.

      Matynicz zamówił kawę i pochylił się nad stolikiem.

      – Posłuchaj, Oleczku, i nie denerwuj się. Nikt cię nie ma zamiaru kantować, musimy się jednak poważnie nad tą sprawą zastanowić. Nie gniewaj się, ale ty tak wyglądasz, że jak cię kto zobaczy, to klops. Żebyś nie wiem ile masek na twarz nałożył, nic nie pomoże. Każdy powie, że widział King Konga.

      – Nie wygłupiaj się.

      – Wcale się nie wygłupiam. Zdajesz sobie sprawę z tego, że widać cię na dwa kilometry i że ledwie możesz się wepchnąć do wozu.

      Były zapaśnik potrząsnął energicznie głową porośniętą krótko ostrzyżoną jasnoblond czuprynką.

      – Ty mnie tu, Romek, nie bajeruj. Do takiej roboty potrzebnych jest dwóch, a że ja mam trochę siły w rękach, to nie szkodzi. Może się przydać. Poza tym chyba wiesz, że ja się znam na sejfach. Nie zapominaj, że byłem mechanikiem precyzyjnym, a potem jeszcze się doszkoliłem. W pudle mnie szkolił jeden taki fachowiec. Nie znasz go.

      Matynicz nie miał ochoty przedłużać tej dyskusji.

      – Ja też się trochę znam na sejfach, a tego mechanizmu wyuczyłem się na pamięć. Ale zobaczymy. Może rzeczywiście pojedziemy we dwóch.

      – Nie zapominaj o gosposi. Może być u niej jakiś facet.

      – Oszalałeś – roześmiał się Matynicz. – A któż by poleciał na taką pokrakę?

      Atleta pokręcił głową.

      – Nie masz racji. Powiadają, że każda potwora znajdzie swego amatora. Najlepszy dowód, że Marynia wzięła mnie sobie za męża.

      – Ale cię rzuciła.

      – To prawda. Rzuciła. Koniecznie chciała mieć męża sportowca i jak rzuciłem klub, przestałem trenować… A mnie się znudziło. Do cholery z całą tą dyscypliną. A to nie jedz tego, a to nie pij tamtego, a to nie pal, a to śpij, a to nie śpij. Do diabła z takim życiem. Człowiek jest klubowym niewolnikiem. A jak się trochę zestarzejesz, to ci dadzą kopniaka w dupę i tyle.

      – Z czego ty się


Скачать книгу