Millennium. David Lagercrantz
zarząd, i że trzeba zmniejszyć liczbę długich artykułów o gospodarce, bo mogą drażnić reklamodawców i narobić wrogów zarządowi – choć oczywiście nie powiedział tego Erice.
Chcąc uniknąć niepotrzebnych konfliktów, na wszelki wypadek ubrał się swobodniej niż zwykle. Nie chciał nikogo prowokować błyszczącym garniturem i krawatem – modnymi atrybutami kierownictwa. Miał na sobie dżinsy, prostą białą koszulę i granatowy sweter z dekoltem w serek. Długie kręcone włosy, które zawsze były jego małym, buntowniczym znakiem rozpoznawczym, spiął w koński ogon, jak najwięksi kozacy wśród dziennikarzy telewizyjnych. Przede wszystkim jednak zaczął z pokorą, wykorzystując całą wiedzę zdobytą na kursach menedżerskich.
– Witam wszystkich – powiedział. – Co za beznadziejna pogoda! Mówiłem to już kilka razy, ale chętnie powtórzę: My, przedstawiciele koncernu Sernera, jesteśmy nieprawdopodobnie dumni, że możemy uczestniczyć w tej podróży, a dla mnie samego znaczy ona jeszcze więcej. To zaangażowanie w przedsięwzięcia takie jak „Millennium” czyni moją pracę ważną i przypomina mi, dlaczego kiedyś myślałem o pracy w tym zawodzie. Pamiętasz, Micke, jak siedzieliśmy w barze Opera i marzyliśmy o wszystkim, co będziemy razem robili? Nie pomagało nam to wytrzeźwieć, he, he.
Mikael Blomkvist nie wyglądał, jakby cokolwiek pamiętał. Ale on nie dał się zbić z tropu:
– Nie, nie zamierzam uderzać w nostalgiczne tony – ciągnął. – Zwłaszcza że nie ma ku temu powodu. W tamtych czasach branża nie narzekała na brak pieniędzy. Wystarczyło pierwsze lepsze morderstwo w Kråkemåli, a wynajmowaliśmy śmigłowiec, rezerwowaliśmy całe piętro w najbardziej ekskluzywnym hotelu i zamawialiśmy szampana na afterparty. Wiecie, kiedy pierwszy raz jechałem w swoją pierwszą zagraniczną podróż, zapytałem Ulfa Nilsona, który pisał reportaże ze świata, jak stoi marka niemiecka. Nie mam pojęcia, odpowiedział. Sam ustalam kursy walut. He, he! W tamtych czasach nie oszczędzaliśmy na podróżach. Pamiętasz, Micke? I może właśnie wtedy byliśmy najbardziej kreatywni. W zasadzie nie musieliśmy się specjalnie wysilać, a i tak sprzedawaliśmy mnóstwo egzemplarzy. Ale, jak wszyscy wiemy, sporo się zmieniło. Nastały czasy morderczej konkurencji i nie jest łatwo zarabiać na dziennikarstwie, nawet wam – najlepszej redakcji w kraju. Pomyślałem więc, że porozmawiamy dziś o przyszłych wyzwaniach. Podkreślam, że w żadnym wypadku nie wyobrażam sobie, że mógłbym was czegokolwiek nauczyć. Chcę tylko położyć fundament pod dyskusję. Jako Serner zleciliśmy przeprowadzenie szeregu badań dotyczących waszych czytelników i tego, jak „Millennium” jest odbierane. Niektóre wnioski mogą was trochę przerazić. Ale proponuję, żebyśmy zamiast się martwić, potraktowali to jako wyzwanie i uświadomili sobie, że nastał czas naprawdę szalonych zmian.
Zawiesił głos i zaczął się zastanawiać, czy użycie słowa „szalone” nie było błędem, czy nie za bardzo się starał sprawiać wrażenie wyluzowanego, czy ten wstęp nie był zanadto żartobliwy i rubaszny. Zawsze należy się liczyć z brakiem poczucia humoru u kiepsko opłacanych moralistów, mawiał Haakon Serner. Nie, pomyślał, zaraz to naprawię. Przeciągnę ich na swoją stronę!
MIKAEL BLOMKVIST wyłączył się mniej więcej w momencie, gdy Levin oznajmił, że wszyscy muszą się zastanowić nad swoją cyfrową dojrzałością. Nie zarejestrował wywodów na temat młodego pokolenia, które nie zna ani „Millennium”, ani Mikaela Blomkvista. Ale dzięki pechowemu zbiegowi okoliczności akurat w chwili kiedy Levin zaczął o tym mówić, poczuł, że ma dosyć, i wyszedł na kawę. Nie usłyszał więc, że norweski konsultant Aron Ullman stwierdził bez ogródek:
– Żałosne. Tak się boi, że wszyscy o nim zapomną?
Ale w tamtej chwili nic nie byłoby w stanie obchodzić go mniej. Był wściekły, bo Levin najwyraźniej wierzył, że badania mogą ich uratować. A przecież to nie pieprzone analizy rynku stworzyły tę gazetę, tylko wrażliwość i zaangażowanie. „Millennium” osiągnęło swoją pozycję dlatego, że wszyscy skupiali się na tym, co dobre i ważne, nie szli za aktualnymi trendami. Stał w aneksie kuchennym i zastanawiał się, kiedy wyjdzie Erika.
Wyszła po mniej więcej dwóch minutach. Wsłuchiwał się w stukanie jej obcasów i próbował ocenić, jak bardzo jest zła. Jednak kiedy przed nim stanęła, posłała mu tylko zrezygnowany uśmiech.
– Co z tobą?
– Po prostu nie mogłem tego słuchać.
– Wiesz, że ludzie czują się cholernie niezręcznie, kiedy się tak zachowujesz.
– Wiem.
– I, jak sądzę, wiesz, że Serner nie może kiwnąć palcem bez naszej zgody. Nadal mamy nad wszystkim kontrolę.
– Gówno mamy, nie kontrolę. Jesteśmy ich zakładnikami, Ricky! Nie rozumiesz tego? Jeżeli nie będziemy robić tego, co nam każą, wycofają wsparcie, a wtedy jesteśmy udupieni! – krzyknął trochę za głośno, a kiedy Erika uciszyła go i pokręciła głową, dodał już ostrożniej: – Przykro mi. Zachowuję się jak szczeniak. Ale teraz idę do domu. Muszę pomyśleć.
– Ostatnio bardzo mało czasu spędzasz w redakcji.
– Myślę, że uzbierało mi się sporo nadgodzin do wykorzystania.
– To prawda. Chcesz mieć wieczorem towarzystwo?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – odparł, a potem wyszedł i ruszył w stronę Götgatsbacken.
WIATR I DESZCZ smagały go po twarzy. Było mu zimno. Klął. Przez chwilę rozważał, czy nie wpaść do Pocketshopu i nie kupić jeszcze jednego angielskiego kryminału, w którym mógłby się zatracić. Skręcił jednak w S:t Paulsgatan. Kiedy po prawej mijał restaurację sushi, zadzwonił telefon. Był przekonany, że to Erika. Ale to nie była ona – dzwoniła jego córka, Pernilla. Wybrała bardzo zły moment. Zawsze miał wyrzuty sumienia, że tak niewiele dla niej robi.
– Cześć, skarbie – powiedział.
– Co to za odgłos?
– Chyba wiatr.
– Okej, okej, będę się streszczać. Dostałam się na kreatywne pisanie na Biskops Arnö!
– Więc teraz chcesz pisać – odparł o wiele za ostro, prawie z sarkazmem, co oczywiście było niesprawiedliwe pod każdym względem.
Powinien był jej natychmiast pogratulować i życzyć powodzenia. Ale miała za sobą tyle trudnych lat. Przeskakiwała z jednej dziwnej chrześcijańskiej sekty do drugiej i studiowała rozmaite kierunki, i żadnego nie skończyła. Był już tym zmęczony.
– Nie nazwałabym tego okrzykiem radości.
– Sorry. Nie jestem dziś sobą.
– A kiedy jesteś?
– Chciałbym tylko, żebyś znalazła coś, w czym naprawdę się odnajdujesz. Nie wiem, czy pisanie to dobry pomysł, jeśli wziąć pod uwagę, jak wygląda ta branża.
– Nie będę się zajmowała nudnym dziennikarstwem jak ty.
– To co będziesz robiła?
– Pisała naprawdę.
– Okej – powiedział. Nie pytał, co ma na myśli. – Wystarczy ci pieniędzy?
– Dorabiam w Wayne’s Coffee.
– Wpadniesz na kolację? Porozmawialibyśmy o tym.
– Nie wyrobię się. Chciałam ci tylko powiedzieć – odparła i rozłączyła się. Próbował dostrzegać dobre strony jej entuzjazmu, ale humor zepsuł mu się jeszcze bardziej. Przeciął Mariatorget i Hornsgatan.
Kiedy wszedł na swoje poddasze przy Bellmansgatan,