Pragnienie. Ю Несбё

Pragnienie - Ю Несбё


Скачать книгу
WROCŁAW 2017

      Tytuł oryginału

      Tørst

      Projekt okładki

      MARIUSZ BANACHOWICZ

      Fotografia na okładce

      © Stefan Hörberg / Rithuset.se

      Redakcja

      IWONA GAWRYŚ

      Korekta

      ANNA JACKOWSKA

      Redakcja techniczna

      KRZYSZTOF CHODOROWSKI

      Copyright © Jo Nesbø 2017

      Published by agreement with Salomonsson Agency.

      Polish editions © Publicat S.A. MMXVII (wydanie elektroniczne)

      Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora,

      w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.

      All rights reserved

      Wydanie elektroniczne 2017

      ISBN 978-83-271-5659-4

jest znakiem towarowym Publicat S.APublicat S.A61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00e-mail: [email protected], www.publicat.plOddział we Wrocławiu50-010 Wrocław, ul. Podwale 62tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66e-mail: [email protected]Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

      PROLOG

      Wpatrywał się w białą nicość.

      Tak jak od blisko trzech lat.

      Nikt go nie widział, a on nie widział nikogo. Wyjątkiem były chwile, kiedy drzwi się otwierały, wypuszczając dość pary, by przez mgnienie oka dało się dostrzec nagiego mężczyznę, ale za moment na powrót wszystko spowijała mgła.

      Łaźnię już wkrótce zamykano. Był sam.

      Mocniej owinął się w pasie białym szlafrokiem frotté, wstał z drewnianej ławy i mijając pusty basen, przeszedł do szatni.

      Żadnych pluskających pryszniców, żadnych konwersacji po turecku, żadnego człapania bosych stóp po wyłożonej kafelkami podłodze. Przejrzał się w lustrze. Przeciągnął palcem wzdłuż blizny, wciąż widocznej po ostatniej operacji. Potrzebował czasu na przyzwyczajenie się do nowej twarzy. Palec przesunął się po szyi przez pierś, zatrzymał się tam, gdzie zaczynał się tatuaż.

      Otworzył kłódkę przy szafce, wciągnął spodnie, a na wciąż wilgotny szlafrok włożył płaszcz. Zawiązał sznurowadła. Jeszcze raz upewnił się, że jest sam, i podszedł do szafki z kłódką szyfrową, na której widoczna była plamka niebieskiej farby. Ustawił cyfry szyfru – 0999. Zdjął kłódkę i otworzył szafkę. Przez chwilę przyglądał się leżącemu w środku dużemu pięknemu rewolwerowi, w końcu chwycił za czerwoną rękojeść i schował broń do kieszeni płaszcza. Potem wyjął i otworzył kopertę. Klucz. Adres i więcej szczegółowych informacji.

      W szafce leżało coś jeszcze.

      Pokryte czarną farbą, zrobione z żelaza.

      Jedną ręką uniósł to do światła, z zafascynowaniem przyglądając się kowalskiej robocie. Wiedział, że przedmiot wymaga umycia, starannego wyszorowania, ale już na samą myśl o tym, że będzie go używał, poczuł podniecenie.

      Trzy lata. Trzy lata w białej nicości, na pustyni pozbawionych treści dni.

      Już najwyższy czas. Pora, by wreszcie napić się życia.

      Pora wrócić.

      Harry obudził się, gwałtownie drgając. Zapatrzył się w półmrok sypialni. To znowu tamten, wrócił, był tutaj.

      – Koszmar, kochany? – Szept, który rozległ się tuż obok, brzmiał spokojnie i ciepło.

      Harry odwrócił się do niej. Piwne spojrzenie zajrzało mu w oczy, a upiór zblakł i zniknął.

      – Jestem tutaj – powiedziała Rakel.

      – I ja jestem tutaj – odparł.

      – Kto to był tym razem?

      – Nikt – skłamał, dotykając dłonią jej policzka. – Śpij już.

      Opuścił powieki. Odczekał, aż zyskał pewność, że Rakel naprawdę zamknęła oczy, i dopiero wtedy otworzył swoje. Spojrzał na jej twarz.

      Tym razem widział go w lesie, na bagnach spowitych w białą mgłę. Tamten podniósł rękę, wycelował czymś w Harry’ego, który dostrzegł wytatuowaną na nagiej piersi twarz demona. Potem mgła zgęstniała, a tamten zniknął. Znów zniknął.

      – Jestem tutaj – szepnął Harry Hole.

      CZĘŚĆ I

      1 ŚRODA, WIECZÓR

      Bar Jealousy świecił pustkami, a mimo to nie było czym oddychać.

      Mehmet Kalak obserwował mężczyznę i kobietę przy kontuarze, nalewając im wino do kieliszków. Czworo gości. Trzecim był siedzący samotnie przy stoliku facet, który popijał swoje piwo małymi łyczkami, a do czwartego należała para kowbojskich butów, wystających z jednego z boksów, którego ciemność od czasu do czasu rozpraszało światło ekranu telefonu. Czworo gości o wpół do dwunastej we wrześniowy wieczór w najlepszej barowej okolicy na Grünerløkka. Było niedobrze, to nie mogło tak trwać. Mehmet czasami zadawał sobie pytanie, dlaczego zrezygnował z posady szefa baru w najmodniejszym hotelu w mieście po to, by w pojedynkę przejąć ten zniszczony lokal z zapijaczoną klientelą. Może sądził, że podnosząc ceny, wymieni starych gości na tych, na których zależało wszystkim – tych z płynnością finansową, niestwarzających problemów, młodych, ale już dojrzałych ludzi z sąsiedztwa. Może dlatego, że po zerwaniu z dziewczyną potrzebował miejsca, w którym mógłby się zaharować na śmierć. Może dlatego, że oferta lichwiarza Daniala Banksa wydała mu się bardzo korzystna, kiedy bank odrzucił jego wniosek o kredyt. A może po prostu dlatego, że w barze Jealousy to on decydował o doborze muzyki, a nie jakiś pieprzony dyrektor hotelu, który znał tylko jedną melodię: brzęk wydobywający się z kasy. Przepędzenie starej klienteli poszło łatwo, dawni bywalcy już od dłuższego czasu zagrzewali miejsce w tanim barze trzy kwartały dalej. Trudniejsze okazało się przypędzenie nowej. Może powinien zrewidować koncept. Może jeden telewizor pokazujący turecką piłkę nożną nie wystarczy, żeby nazwać lokal barem sportowym. A w kwestii muzyki może powinien postawić raczej na klasyczne pewniaki – U2 i Springsteen dla chłopaków, a Coldplay dla pań.

      – Co prawda zaliczyłem niewiele randek z Tindera – Geir odstawił kieliszek białego wina z powrotem na bar – ale i tak zauważyłem, że można się zetknąć z mnóstwem dziwactw.

      – Naprawdę? – Kobieta stłumiła ziewnięcie.

      Miała jasne, krótko ostrzyżone włosy. Szczupła. Mehmet ocenił ją na trzydzieści pięć lat. Szybkie, trochę nerwowe ruchy. Zmęczone oczy. Pracuje za dużo i ćwiczy, bo ma nadzieję, że to jej da energię, której stale jej brakuje. Mehmet patrzył, jak Geir unosi kieliszek, trzymając go trzema palcami za nóżkę, w taki sam sposób jak jego towarzyszka. Na niezliczonych tinderowych randkach konsekwentnie pił to samo co kobiety, z którymi się umawiał, wszystko jedno, czy chodziło o whisky, czy o zieloną herbatę. Chyba chciał zasygnalizować, że i w tej kwestii do siebie pasują.

      Geir chrząknął. Od wejścia kobiety do baru minęło sześć minut i Mehmet wiedział, że Geir właśnie teraz postanowił ruszyć do ataku.

      – Jesteś


Скачать книгу