Pragnienie. Ю Несбё
Obie miały mokre włosy, jakby przed chwilą się kąpały, chociaż norweskie lato było na to trochę zbyt chłodne, i tuląc się do siebie, usiłowały się rozgrzać. Ale teraz coś je od siebie oddzieliło. Smużka krwi spłynęła po lustrze na zdjęcie, wdzierając się między dwie uśmiechnięte twarze. Katrine Bratt nie miała dzieci. Możliwe, że w którymś momencie pragnęła je mieć, ale teraz nie. Teraz była świeżo upieczoną singielką zajętą robieniem kariery i bardzo jej się to podobało. Prawda?
Usłyszała ciche chrząknięcie i podniosła głowę. Napotkała spojrzenie oczu tkwiących w poznaczonej bliznami twarzy o wysuniętym, dziwnie wysokim czole. Truls Berntsen.
– O co chodzi, sierżancie? – spytała. Zauważyła, jak spochmurniał na jej wyraźnie umyślne podkreślenie, że mimo piętnastu lat w policji ciągle miał stopień sierżanta i z tego powodu, podobnie jak z wielu innych, nigdy nie mógłby zostać śledczym w Wydziale Zabójstw. Gdyby nie umieścił go tu przyjaciel z dzieciństwa, Mikael Bellman, obecnie komendant okręgowy policji.
Berntsen wzruszył ramionami.
– O nic. Zdaje się, że to ty kierujesz śledztwem. – Obrzucił ją zimnym psim spojrzeniem, jednocześnie poddańczym i pełnym wrogości wobec ludzi.
– Idź porozmawiać z sąsiadami – poleciła Katrine. – Zacznij od tych piętro niżej. Interesuje nas szczególnie to, co słyszeli i widzieli wczoraj i dziś w nocy. A ponieważ Elise Hermansen mieszkała sama, chcemy też wiedzieć, z jakimi mężczyznami utrzymywała kontakty.
– Już uważasz, że to facet i że się wcześniej znali?
Dopiero teraz Katrine dostrzegła młodego mężczyznę, a właściwie jeszcze chłopaka, który stał obok Berntsena. Szczera twarz. Jasne włosy. Ładny.
– Anders Wyller. Dzisiaj zacząłem pracę w wydziale. – Miał wysoki głos i uśmiech w oczach. Katrine przypuszczała, że chłopak ma pełną świadomość swoich zdolności do czarowania otoczenia. Referencje jego szefa z posterunku policji w Tromsø wyglądały jak czyste wyznanie miłości. No, ale miał też CV, które nie przeczyło referencjom. Znakomite oceny z Wyższej Szkoły Policyjnej ukończonej dwa lata wcześniej i dobre wyniki jako „funkcjonariusz oddelegowany do pewnych zadań śledczych” w Tromsø.
– Idź pierwszy, Berntsen – powiedziała Katrine.
Usłyszała szuranie jego butów, będące jakby protestem przeciwko poleceniom wydawanym przez młodszą szefową, w dodatku kobietę.
– Witam. – Katrine wyciągnęła rękę do chłopaka. – Przepraszam, że pierwszego dnia pracy w wydziale nie mogliśmy cię powitać na miejscu z otwartymi ramionami.
– Martwym należy się priorytet przed żywymi – odparł Wyller.
Katrine rozpoznała cytat z Harry’ego Hole i zobaczyła, że Wyller przygląda się jej dłoni – dopiero wtedy uświadomiła sobie, że wciąż ma na rękach lateksowe rękawiczki.
– Nie dotykałam niczego obrzydliwego.
Uśmiechnął się. Pokazał białe zęby. Dziesięć punktów na plus.
– Mam alergię na lateks – wyjaśnił.
Dwadzieścia punktów na minus.
– Okej, Wyller. – Katrine Bratt ciągle stała z wyciągniętą ręką. – Te rękawiczki są bezpudrowe, mają niski poziom alergenów i endotoksyn, a jeśli zamierzasz pracować w Wydziale Zabójstw, będziesz musiał nosić je dość często. No ale oczywiście możemy cię przenieść do gospodarczego albo…
– Nie, nie, dziękuję. – Roześmiał się i uścisnął jej dłoń. Nawet przez lateks Katrine poczuła ciepło jego ręki.
– Jestem Katrine Bratt i dowodzę tym śledztwem.
– Wiem. Pracowałaś w grupie Harry’ego Hole.
– W grupie Harry’ego Hole?
– W Kotłowni.
Katrine pokiwała głową. Nigdy nie nazywała tak w myślach tamtej utworzonej ad hoc malutkiej, bo trzyosobowej grupki śledczych, która miała prowadzić niezależne śledztwo w sprawie zabójstw policjantów… Chociaż nazwa była oczywiście adekwatna. Od tamtego czasu Harry wrócił do Wyższej Szkoły Policyjnej jako wykładowca, Bjørn na Bryn jako technik kryminalistyczny, a ona sama do Wydziału Zabójstw, gdzie teraz powierzono jej kierowanie śledztwem.
Wyllerowi rozjaśniły się oczy, ciągle uśmiechnięte.
– Szkoda, że Harry Hole…
– Szkoda, że nie ma czasu na pogawędki, Wyller. Jest zabójstwo, którym trzeba się zająć. Idź z Berntsenem, słuchaj i ucz się.
Anders Wyller uśmiechnął się krzywo.
– Uważasz, że sierżant Berntsen może mnie tyle nauczyć?
Katrine uniosła brew. Młody, pewny siebie, odważny. I dobrze. Ale, na miłość boską, miała nadzieję, że nie okaże się kolejnym młodym człowiekiem aspirującym do roli Harry’ego.
Truls Berntsen nacisnął kciukiem dzwonek, usłyszał jego odgłos w głębi mieszkania za drzwiami, zobaczył, że powinien przestać ogryzać paznokcie, i zwolnił przycisk. Kiedy przyszedł do Mikaela i poprosił go o przeniesienie do Wydziału Zabójstw, Mikael spytał dlaczego. A Truls powiedział wprost: że chce się znaleźć nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym, ale nie ma ochoty się zaharowywać. Każdy inny komendant policji naturalnie wyrzuciłby Trulsa za drzwi, ale Mikael nie mógł tego zrobić. Ci dwaj mieli za dużo haków na siebie nawzajem. W młodości łączyło ich coś w rodzaju przyjaźni, a później obopólne korzyści – takie, jakie łączą rybę podnawkę i rekina. W końcu nierozerwalnie związały ich wspólne grzechy i obietnica milczenia. Dlatego Truls Berntsen, przedstawiając swoje życzenie, nie musiał nawet niczego udawać.
Teraz zaczął jednak wątpić, czy wysunął właściwe żądania. W Wydziale Zabójstw były dwa rodzaje stanowisk: śledczy albo analityk. A kiedy naczelnik wydziału Gunnar Hagen powiedział, że Truls sam może wybrać, co chce robić, dla Berntsena stało się jasne, że nikt raczej nie powierzy mu żadnego odpowiedzialnego zadania. Co poza wszystkim nawet mu odpowiadało. Musiał jednak przyznać, że nieźle go zapiekło, kiedy szefowa, Katrine Bratt, oprowadzając go po pomieszczeniach wydziału, konsekwentnie zwracała się do niego „sierżancie” i wyjątkowo dużo czasu poświęciła na wytłumaczeniu mu, jak działa ekspres do kawy.
Drzwi się otworzyły. Ukazały się w nich trzy przerażone dziewczyny, najwyraźniej dotarło już do nich, co się stało.
– Policja. – Truls pokazał identyfikator. – Mam kilka pytań. Słyszałyście coś między…
– …pytań, na które, mamy nadzieję, pomożecie nam znaleźć odpowiedzi – rozległ się głos zza jego pleców. To ten nowy. Wyller. Truls zobaczył, że z twarzy dziewczyn przerażenie częściowo znika. Prawie się rozjaśniły.
– Oczywiście – zapewniła ta, która otworzyła. – Wiecie, kto… kto to… zrobił?
– O tym nie możemy rozmawiać – oświadczył Truls.
– Za to możemy was zapewnić – znów odezwał się Wyller – że nie macie żadnego powodu do strachu. Pozwólcie, że zgadnę: jesteście studentkami i razem wynajmujecie mieszkanie?
– Tak – odpowiedziały chórem, jakby każda chciała być pierwsza.
– Będziemy mogli wejść?
Truls stwierdził, że Wyller ma uśmiech równie