Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-Zborowski
powtórzył w zamyśleniu Downar.
– Mnie samego to dziwi, bo denata znaleziono na tylnym siedzeniu wozu.
Downar zwrócił się do Zareckiego:
– Znaleźliście dokumenty przy zamordowanym?
– Tak. Wystawione na nazwisko Edmund Gerner.
– Gerner, Gerner – powtórzył półgłosem Downar. Wziął pod rękę Wrońskiego i odprowadził go na bok.
– Słuchaj no, Stachu, w tej chwili przypomniało mi się, że Gerner to chyba…
– Dobrze ci się przypomniało – przerwał mu Wroński. – Moja była żona wyszła za niego za mąż. Mogę cię jednak zapewnić, że to nie ja go uśmierciłem.
Downar nie zwrócił uwagi na te słowa. Był zamyślony. Po chwili spytał:
– Widziałeś trupa?
– Widziałem.
– I to rzeczywiście Gerner?
– Nie ma wątpliwości.
– To będzie poważny cios dla twojej żony, to znaczy dla twojej byłej żony.
– Przypuszczam, że tak.
Downar uważnie przyjrzał się przyjacielowi.
– Wiesz co, Stachu…? Może ja cię niepotrzebnie tu przywiozłem… Ta cała historia musi być dla ciebie nieprzyjemna. Lepiej będzie, jeśli z tego zrezygnujesz.
– Myślę, że masz rację.
Pożegnali się i Wroński wyszedł na Senatorską. Po chwili jednak wrócił. Downar był zdziwiony.
– Co się stało? Zmieniłeś zdanie?
– Nie. Tylko widzisz, wydaje mi się, że muszę ci coś powiedzieć, co może mieć znaczenie dla śledztwa.
– Zaciekawiasz mnie. O co chodzi?
– Dziś po południu spotkałem się Pod Kurantem z moją byłą żoną.
– No i…?
Wroński opowiedział o przebiegu spotkania z Agnieszką i o nagłym przerwaniu ich rozmowy.
– Znasz tego faceta? – spytał Downar.
– Nie, nigdy go przedtem nie widziałem.
– Wysoki brunet, powiadasz?
– Tak. Bardzo przystojny. Typ urody południowca.
Downar poklepał przyjaciela po plecach.
– No, trzymaj się, Stachu. Zadzwonię do ciebie. Dziękuję ci za tę informację.
Podszedł do nich Zarecki.
– Czy nie sądzicie, towarzyszu kapitanie, że możemy się już stąd likwidować?
– Tak – zgodził się Downar. – Zwłoki na sekcję, a wóz trzeba wziąć na linę i odstawić do komendy. Jeszcze się go spokojnie przebada. Ale, ale, powiedzcie mi, co znaleźliście przy denacie?
– Nic specjalnego. Portfel, notes, wieczne pióro, pilnik do paznokci i klucze, najprawdopodobniej od mieszkania.
Downar pomyślał chwilę.
– Wszystko to zdacie w komendzie, a klucze wezmę ze sobą. Mogą mi się przydać. Aha, i jeszcze jedno. Sprawdźcie, czy w tym moskwiczu jest benzyna w baku. Na razie to chyba byłoby wszystko. Jutro się z wami skomunikuję.
Żądni sensacji gapie zaczęli się powoli rozchodzić. Ulica wracała do normalnego życia. Z kościoła wyszło kilka osób i zatrzymało się na chodniku.
Downar otworzył drzwiczki wozu.
– Dokąd jedziemy, towarzyszu kapitanie? – spytał Sikora.
– Na spacer, na Bielany. Wiecie, gdzie jest aleja Zjednoczenia?
– No pewnie, że wiem.
Agnieszka była w domu. Spojrzała ze zdziwieniem na nieznajomego mężczyznę. Downar pokazał legitymację służbową i wszedł do przedpokoju. Zauważył, że bardzo się zmieszała.
– Czym mogę panu służyć?
– Chciałbym z panią chwilę porozmawiać.
– Proszę, może pan pozwoli do gabinetu?
Pokój był duży, widny, urządzony nowocześnie. Półki z książkami, biurko z jasnego drzewa, foteliki z metalowych rur. Na podłodze barwny dywan, a na ścianach parę abstrakcyjnych obrazów.
Usiedli koło niskiego, okrągłego stolika i Downar wyjął papierośnicę.
Podsunęła mu popielniczkę.
– Więc słucham pana?
Downar, nie spiesząc się, wyjął z kieszeni klucze, które dostał od Zareckiego.
– Czy to są klucze od pani mieszkania? – spytał.
Była zdziwiona albo udawała zdziwioną.
– Nie. To nie są klucze od mojego mieszkania. Nie rozumiem, o co panu chodzi…
Downar podniósł się i poszedł do przedpokoju, aby obejrzeć drzwi wejściowe. Agnieszka mówiła prawdę. Klucze rzeczywiście nie pasowały do tych zamków.
Wrócił na fotelik z metalowych rur i powiedział:
– Dziś po południu spotkała się pani w kawiarni Pod Kurantem z panem Wrońskim, czy tak?
Zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem pańskich pytań. Czy może mi pan łaskawie wyjaśnić, co znaczy to wszystko i jaki charakter posiada pańska wizyta?
Downar uśmiechnął się.
– Przychodząc tutaj, nie usiłowałem zachować incognito. Pokazałem nawet pani moją legitymację służbową. Wizyta oficera śledczego ma na ogół dość jednoznaczny charakter. Dlatego pytanie pani wydaje mi się nieco dziwne.
– Więc pan prowadzi śledztwo?
– Takie sformułowanie jest bliskie prawdy. Tak, prowadzę śledztwo. Mógłbym oczywiście wezwać panią do komendy na przesłuchanie, ale sądziłem, że mniej oficjalna forma rozmowy będzie pani bardziej dogadzała.
Poruszyła się niecierpliwie. Spokojny i niezwykle uprzejmy ton tego milicjanta drażnił ją. Nie umiałaby zapewne tego uzasadnić, ale w danej sytuacji wolałaby, żeby zachowywał się mniej układnie, a nawet grubiańsko. Spytała:
– O co właściwie panu chodzi? Czego się pan chce ode mnie dowiedzieć?
– Różnych rzeczy. A więc spotkała się pani dziś po południu z panem Wrońskim?
– Tak. To jest mój były mąż. Czyżby przytrafiło mu się coś złego?
Downar udał, że nie dosłyszał ostatniego pytania.
– Pani były mąż powiedział mi, że pani zadzwoniła do niego, prosząc o to spotkanie. Miała pani jakoby jakąś bardzo ważną sprawę. Chciałbym się od pani dowiedzieć, co to była za sprawa?
– Widzę, że Staszek dokładnie informuje milicję o swoich prywatnych spotkaniach. Szkoda tylko, że te informacje niezupełnie są zgodne z prawdą.
– Dlaczego pani tak twierdzi?
– Dlatego, że nie było między nami mowy o żadnych ważnych sprawach. Po prostu, miałam chwilę czasu i chciałam w jego towarzystwie wypić filiżankę kawy. To wszystko.
Downar wolno palił papierosa i obserwował uważnie twarz Agnieszki. „Albo to jest urodzona aktorka, albo Stachowi rzeczywiście coś się przywidziało” – pomyślał.
– Więc tylko po to chciała się pani spotkać z Wrońskim, żeby wypić z nim kawę,