Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-Zborowski
dokonaniu zbrodni usadowił trupa na tylnym siedzeniu? Mało prawdopodobne. Gerner był wysokim, rosłym mężczyzną. Przeniesienie jego ciała nastręczałoby sporo trudności, a przecież zbrodniarz musiał się spieszyć. A co z tym starterem? Ktoś go najwyraźniej przeciął. To znaczy, że ten ktoś chciał przeszkodzić zbrodniarzowi w wywiezieniu trupa. A może nie? Może komuś zależało na tym, żeby Gerner nie mógł zrobić użytku ze swego wozu? Tej ewentualności przecież nie można wykluczyć. A jak wytłumaczyć zeznania Gernerowej? Albo genialnie kłamie, albo Wroński się rzeczywiście upił. Wroński? Gerner zabrał mu żonę, więc właściwie… Nie, nie, to niemożliwe. Chociaż właściwie nie ma na świecie rzeczy niemożliwych, są tylko rzeczy mniej lub więcej prawdopodobne.
Downar sięgnął do kieszeni i końcami palców dotknął kluczy. Podniósł się z ławki. Energicznym krokiem wrócił na Senatorską. Mógł wprawdzie jutro z samego rana dać polecenie któremuś ze swoich ludzi, ale wolał nie tracić czasu.
Systematycznie zaczął odbywać wędrówkę po klatkach schodowych, uważnie oglądając zamki przy drzwiach. Na szczęście bloki na tym osiedlu nie były zbyt wysokie.
Chodził tak przeszło godzinę i już zaczął tracić nadzieję, że jego wysiłki dadzą jakieś pozytywne rezultaty, gdy nagle…
Trzecie piętro. Zamek typu Yale i zasuwa. Wycięcia w zamkach robiły takie wrażenie, że klucze, które Downar miał w kieszeni powinny do nich pasować. Tak na oko jednak trudno było mieć pewność.
Downar rzucił dookoła pospieszne spojrzenie, a przekonawszy się, że nikogo nie ma na schodach, schylił się i zajrzał przez dziurkę od klucza. Wnętrze mieszkania było ciemne.
Zawahał się. Nie mógł przecież ryzykować. Nacisnął dzwonek raz, drugi, trzeci. Za drzwiami nikt się nie poruszył. Wtedy Downar ostrożnie wsunął klucz i przekręcił. Zasuwa ustąpiła, zamek Yale także. Jeszcze tylko dwa obroty zwykłym kluczem i drzwi były otwarte. A więc intuicja nie zawiodła go tym razem!
Jeden rzut oka wystarczył: znajdował się w kawalerce. Downar nie miał zamiaru dłużej się tu zatrzymywać. Bał się, że lada chwila ktoś może go zaskoczyć. Zamknął starannie drzwi i zbiegł po schodach. Na dole zatrzymał się chwilę przed listą lokatorów. „Weronika Korzybska”.
– Korzybska… Korzybska – powtarzał w myśli. Nazwisko to nie było mu obce, ale w tej chwili nie mógł sobie uświadomić, gdzie i przy jakiej okazji je słyszał.
Znalazłszy się na ulicy, poczuł głód. Najbliższa restauracja była w Hotelu Saskim. Miała znakomite udogodnienie: z szatni można było za skromną opłatą zatelefonować.
Downar, nie zważając na spóźnioną porę, postanowił porozumieć się z Wrońskim.
– Halo. To ty, Stachu? Nie gniewaj się, że cię tak późno niepokoję, ale chciałbym w twoim miłym towarzystwie zjeść kolację. Już jadłeś? Nie szkodzi. Albo zjesz drugą, albo napijesz się piwa. Czekam na ciebie w Saskim. Wiesz? Na placu Dzierżyńskiego.
Pan Wacław znał Downara. Pochylił się nad stolikiem z życzliwym gestem.
– Moje uszanowanie panu kapitanowi. Czym można służyć? Piwko czy może coś konkretniejszego?
– Jestem wściekłe głodny – powiedział Downar.
Pan Wacław uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– W takim razie poleciłbym wieprzowy bryzolik.
– Niech będzie bryzolik, byle prędko. I duże piwo.
– Już się robi.
Kelner zniknął. Downar zaś bez specjalnego zainteresowania zaczął się rozglądać po sali.
Przy sąsiednim stoliku trzy uliczne dziewczyny adorowały pijanego blondyna, licząc jeszcze najwidoczniej na resztki jego zasobów materialnych. Nieco dalej czterech barczystych mężczyzn, o twarzach niewzbudzających zaufania, raczyło się obficie wódką, wiodąc jednocześnie hałaśliwy spór na temat jakiejś chevrolety. Bardziej na prawo siedział blady młodzieniec, który ostentacyjnie dłubał w zębach, czkając przy tym rytmicznie. Zapewne czekał na damę swego serca. Powróciła niebawem z toalety. Była czarna, mocno uszminkowana. Jaskrawa czerwień jej sukni mogła przyprawić o migrenę najbardziej nawet wyrafinowanego amatora mocnych barw.
Gdy Downar kończył jeść bryzol, który szczęśliwym trafem nie okazał się przypaloną podeszwą, na salę wszedł Wroński.
– Cóżeś tak nagle zatęsknił za mną? – spytał.
Downar odsunął krzesło.
– Siadaj, Stachu. Muszę z tobą pomówić. Zjesz coś?
– Nie, dziękuję ci. Jestem po kolacji.
– No, to może chociaż piwa?
– Niech będzie piwo.
Nieoceniony pan Wacław błyskawicznie postawił na stoliku butelkę pełnego.
Downar napełnił szklanki i powiedział:
– Mam do ciebie parę spraw. A więc przede wszystkim chciałbym wiedzieć, czy dokładnie opowiedziałeś mi o twoim dzisiejszym spotkaniu z panią Gernerową, to znaczy z twoją byłą żoną?
Wroński spojrzał zdziwiony.
– Nie rozumiem.
– Chodzi mi o to, czy twoja była żona rzeczywiście twierdziła, że ma jakąś bardzo ważną sprawę do ciebie?
– Naturalnie. W przeciwnym wypadku nie telefonowałaby przecież do mnie. Rozumiesz chyba, że w naszej sytuacji…
– Oczywiście, oczywiście. A czy ten przystojny brunet rzeczywiście przerwał waszą rozmowę, czy też może ci się tak tylko zdawało?
Wroński poruszył się niecierpliwie.
– Zdawało? Co ty robisz ze mnie wariata?
Downar poklepał go ugodowo po ramieniu.
– Nie mam najmniejszego zamiaru kwestionować twoich władz umysłowych. Ale powiedz mi, tak zupełnie szczerze, jak przyjacielowi, może ty wtedy Pod Kurantem byłeś na leciutkiej fali? To przecież się zdarza.
Wroński był zły.
– Przestań się wygłupiać. Po pierwsze ostatnio w ogóle nie piję, a po drugie wtedy Pod Kurantem byłem najzupełniej trzeźwy i przytomny. I w ogóle nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Nie denerwuj się. Napijesz się jeszcze piwa?
– Napiję się.
Downar skinął na kelnera.
– Panie Waciu, jeszcze piwko.
Kiedy w szklankach znowu zjawił się złotawy płyn, Downar pochylił się nad stolikiem i powiedział, zniżając głos:
– Widzisz, to jest bardzo dziwna historia. Twoja żona, to znaczy twoja była żona zaprzecza temu wszystkiemu.
Wroński ożywił się.
– Rozmawiałeś z Agnieszką?
– Tak, oczywiście. Nie zapominaj, że to właśnie jej męża zamordowano.
– Co ci powiedziała?
– To, że nie miała do ciebie żadnej ważnej sprawy i że nikt wam nie przeszkodził w rozmowie. Była zdziwiona.
– Nie mogę tego zrozumieć – powiedział Wroński. – Zupełnie nie mogę tego zrozumieć. Jak przyjęła wiadomość o śmierci Gernera? Czy zrobiło to na niej wielkie wrażenie?
– Wydaje mi się, że tak.
– Biedna Agnieszka! – Wroński chwycił przyjaciela za rękę. – Słuchaj, Stefan, czy nie uważasz, że powinienem do niej pojechać?
– Po