Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały. Joanna Faber
się również moja przyjaźń z Joanną. Różnimy się pod wieloma względami. Ona uwielbia spędzanie czasu na powietrzu i psy (w książce znajdziecie wiele wzmianek na ich temat), podczas gdy ja kocham siedzieć przy fortepianie i grać klasyczną muzykę (i dlatego jej upodobanie do popu często jest dla mnie nie do pojęcia). Ale zawsze czułam, że mogę z nią o wszystkim porozmawiać, że potrafi słuchać i rozumie. I chociaż mieszkamy obecnie na przeciwległych wybrzeżach Stanów Zjednoczonych, przez cały ubiegły rok wspólnie pisałyśmy tę książkę.
Mam nadzieję, że zawarte w niej informacje odmienią wasze życie, tak jak odmieniły moje, i że podczas czytania będziecie się śmiać równie często jak my w trakcie pisania. W rozdziale piątym przedstawię wam trójkę moich pociech i dowiecie się więcej o tym, jak wygląda wychowywanie i uczenie dzieci, które nie są neurotypowe.
Joanna i Julie dzisiaj.
JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO
Joanna
Muszę coś wyznać. Wychowywała mnie autorka bestsellerowych książek o… wychowywaniu dzieci. Wraz z dwoma braćmi dorastałam w rodzinie, w której matka i ojciec używali języka wyrażającego szacunek dla pomysłów i uczuć dzieci. Nawet najbardziej zażarte konflikty były rozstrzygane raczej metodą rozwiązywania problemów niż za pomocą kar.
Wychowywanie własnych dzieci powinno być dla mnie proste jak drut. Nie mam wymówek! I nigdy nie sądziłam, że będą mi potrzebne. Nie dość, że moi rodzice byli prawie idealni, to nie brakowało mi też doświadczenia. Intensywnie studiowałam rozwój i psychologię dziecka, czytając wiele publikacji na te tematy. Mam dyplom z edukacji specjalnej i przez dziesięć lat pracowałam jako nauczycielka w zachodnim Harlemie w Nowym Jorku zarówno z dziećmi angielskojęzycznymi, jak i dwujęzycznymi. Myślałam, że z własnymi dziećmi wszystko pójdzie jak z płatka.
Pamiętam, jak po raz pierwszy zabrałam niemowlę do supermarketu. Gruchałam z nim słodko o jabłuszkach i bananach. Jedna z kupujących pochyliła się nad dzieckiem i zaoferowała płynącą z głębi serca radę:
– Niech się pani nim nacieszy, póki nie umie mówić.
Co za okropna kobieta! Nie mogłam się doczekać, kiedy moje ukochane maleństwo wyrazi wreszcie słowami swoje niesamowite przemyślenia.
Minęło kilka lat i znów znalazłam się w sklepie spożywczym. Teraz holowałam już troje małych dzieci, które tego dnia zachowywały się wyjątkowo dobrze. Dwoje młodszych jechało w wózku na zakupy, a starszy syn pomagał mi pakować produkty. W pewnej chwili zatrzymał się przy nas starszy pan, który spoglądając na moje rozkoszne dzieci, powiedział:
– Ale jesteście grzeczni. Założę się, że mama nigdy na was nie krzyczy!
To była chwila mojego triumfu! Najstarszy syn spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami i odparł:
– Wcale nie. Mama krzyczy na nas przez cały czas… bez powodu!
O co chodziło? Kim były te „ułomne” stworzenia? I gdzie podziała się idealna matka, która miała nigdy nie krzyczeć „bez powodu”, a już tym bardziej „przez cały czas”.
Będąc matką, odkryłam, że najtrudniejszą rzeczą w opiece nad małymi dziećmi jest fakt, że trwa ona dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Właśnie z tego powodu tak ciężko jest trzeźwo myśleć. Chociaż sądziłam, że wychowywanie dzieci będzie dla mnie naturalną sprawą, to jednak gdy trzeba dzień po dniu i noc po nocy zaspokajać bez ustanku wszystkie potrzeby i uczucia, nic nie jest łatwe i nikt – doskonały. Czasami jedyny cel to zwykłe przetrwanie.
Jako świeżo upieczona mama nie czułam, że mam jakąś szczególną wiedzę na temat wychowywania dzieci. Nawet nie czułam się specjalnie kompetentna. Prawdę mówiąc, wolałam nie rozgłaszać wszem wobec, kim są moi rodzice. Siedziałam więc cicho i nawet nie wspomniałam żadnej mamie ze swojego kręgu towarzyskiego, że moja matka jest znaną autorką. Kiedy dzieci zanosiły się płaczem, marudziły albo nawzajem się żgały, wolałam sobie z tym radzić bez świadomości, że ktoś mnie obserwuje i może pomyśleć: „Hm, jej matka napisała książkę o wychowywaniu dzieci?”.
Ale okazało się, że byłam pod obserwacją przynajmniej jednej osoby. Pewnego dnia na placu zabaw zagadnęła mnie zaprzyjaźniona mama, Cathy:
– Joanno, mam książkę, która cię zachwyci. Jest w twoim stylu. Przypomina mi twoje podejście do dzieci. Ma tytuł Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dalsze udawanie straciło sens. Przyznałam się, że to moja matka napisała tę książkę. Cathy była zachwycona.
– Hej, dziewczyny – zawołała do grupy mam. – Tę książkę napisała matka Joanny, a Joanna nic nam o tym nie powiedziała!
W taki sposób zostałam zdemaskowana, a moja ukrywana tożsamość przestała być tajemnicą.
Wkrótce potem Cathy powiedziała mi, że poproszono ją o zorganizowanie serii wykładów dla kościelnej grupy, i zapytała, czy nie opowiedziałabym o swoich doświadczeniach związanych z dorastaniem jako córka Adele Faber. Gdy zbliżała się wyznaczona data, miałam nadzieję, że w kościele zdarzy się jakiś wypadek. Niegroźny, żeby nikomu nie stała się krzywda, na przykład mała powódź albo utrafiona w punkt przerwa w dostawie prądu. Co miałam powiedzieć tym ludziom? Czułam się żałośnie nie na miejscu jako osoba reprezentująca niedościgniony ideał rodzicielstwa. Nawet nie chciało mi się o tym myśleć!
Jednak zebrani ludzie oczekiwali, że coś im powiem, a prognozy pogody nie zapowiadały ani huraganu, ani śnieżycy. Ogarniała mnie rozpacz. W końcu wpadło mi do głowy, że jednak mogę im coś zaoferować. Zauważyła to Cathy, kiedy wspomniała o moim podejściu do dzieci. Nie jestem idealną matką, wdaję się z dziećmi w liczne konflikty, ale posiadam narzędzia, które pozwalają nam te konflikty przezwyciężyć, i nie waham się codziennie z nich korzystać.
Wygłosiłam więc mowę w kościele, a parafianie z entuzjazmem odnieśli się do pomysłu utworzenia grupy dla rodziców. I od tej chwili zaczęłam prowadzić warsztaty, wygłaszać kolejne wykłady, a w końcu podróżować po kraju z pogadankami dla rodziców, nauczycieli, pracowników socjalnych i służby zdrowia.
Książka, którą macie przed sobą, powstała pod wpływem próśb rodziców o więcej przykładów i strategii, których można użyć wobec maluchów. Okropnych dwulatków, wojowniczych trzylatków, nieznośnych czterolatków, lekkomyślnych pięciolatków, egocentrycznych sześciolatków oraz połowicznie ucywilizowanych już niekiedy siedmiolatków. W tym opracowaniu ponownie sięgam do źródła wiedzy – książki, która towarzyszyła mi w latach dorastania, ale dodaję przemyślenia na temat wychowywania dzieci w dwudziestym pierwszym wieku.
Ważną częścią procesu powstawania tej książki była współpraca z moją przyjaciółką z dzieciństwa – Julie King, która zachęcała mnie do kierowania tymi działaniami, chociaż czułam, że sama dopiero szukam własnej drogi. Książka zawiera bardzo praktyczne spostrzeżenia Julie i moje oraz wszystkich rodziców i nauczycieli, którzy nam zaufali i opowiedzieli swoje historie.
Podzieliliśmy ją na dwie części. W pierwszej prezentujemy podstawowe narzędzia, jakimi powinien dysponować każdy rodzic na wypadek, gdy młodzi zaczną wychodzić ze skóry. W drugiej części przedstawiamy konkretne wyzwania, czyli tematy najbardziej rozpowszechnione we wczesnym dzieciństwie – między innymi jedzenie, ubieranie, wychodzenie z domu, przemoc między dziećmi, spanie – i pokazujemy, w jak kreatywny i niezwykły sposób używali dostępnych